Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Krótsze urlopy, skąpe "becikowe"

Treść

Deficyt budżetowy wyniesie w przyszłym roku 30,5 mld złotych, zaledwie o dwa tygodnie zostaną wydłużone urlopy macierzyńskie, na tysiąc złotych zasiłku porodowego będą mogły natomiast liczyć rodziny o najniższych dochodach. Rząd przyjął wczoraj autopoprawkę do przyszłorocznego budżetu państwa i ustawy okołobudżetowe.
W przyszłorocznym budżecie państwa rząd zwiększył wobec tego, co przyjęła poprzednia ekipa rządząca, zarówno planowane dochody, jak i wydatki. Te pierwsze wyniosą około 194,1 mld zł, a wydatki 224,6 mld. Deficyt będzie więc bliski zapowiadanych 30 mld i wyniesie około 30,5 mld zł. Sam premier Kazimierz Marcinkiewicz przypomniał, że ten budżet nie był w całości przygotowany przez jego ekipę.

- To nie jest jeszcze nasz budżet, lecz poprzedniego rządu. My w ciągu tych 19 dni dokonaliśmy jednak głębokiej korekty - tłumaczył wczoraj założenia budżetowe premier Kazimierz Marcinkiewicz. Zmiany naniesione przez kierowany przez niego rząd dotyczą około 5 mld zł.
Utrzymane zostały prognozy zakładane jeszcze przez rząd koalicji SLD - UP. Jak jednak powiedział Marcinkiewicz, ich spełnienie jest możliwe jedynie dzięki wprowadzeniu w życie programu obecnego rządu. W konsekwencji w przyszłym roku wzrost gospodarczy ma wynieść 4,3 proc., inflacja - 1,5 proc., a inwestycje wzrosną o 8,7 proc.
Zwiększenie dochodów budżetowych o 2,8 mld zł było możliwe dzięki większym dochodom w bieżącym budżecie, które można przenieść na przyszły rok. Do kasy państwowej więcej pieniędzy ma też trafić w wyniku zapowiedzianej przez premiera dużo wyższej absorpcji środków z funduszy strukturalnych oraz realizacji rządowego programu mieszkaniowego czy programu przyspieszenia budowy dróg i autostrad. Chodzi np. o większe wpływy z podatku VAT, które mają być konsekwencją rozpoczęcia nowych inwestycji. Do zwiększenia konsumpcji, a więc i wpływów budżetowych, ma też przyczynić się przyszłoroczna waloryzacja emerytur i rent, na którą zostanie przeznaczonych około 6 mld zł.
Obok dochodów budżetowych zwiększą się również wydatki. Poprzedni rząd planował je na poziomie o 800 mln zł niższym. Jest to efekt wprowadzenia wielu elementów programu obecnego rządu. 450 mln zł przeznaczonych zostanie na dopłaty do paliwa rolniczego (od 1 kwietnia przyszłego roku). W tej sprawie przygotowywana będzie jeszcze stosowna ustawa. O 2 tygodnie zostaną wydłużone urlopy macierzyńskie - na co pójdzie dodatkowo 127 mln zł.
Najgłośniej w ostatnim czasie było jednak o "becikowym". Kwestia jego wypłaty budziła szerokie dyskusje: ile ma wynosić, jakie osoby mają być uprawnione do jego otrzymania - czy w ogóle je wypłacać? Bardzo trafnie kwestię wprowadzenia "becikowego" podsumował ks. bp Stanisław Stefanek, przewodniczący Rady Episkopatu Polski ds. Rodziny, stwierdzając: "To nie jest dopłacanie do biedy - to jest inwestycja w dobrobyt". Zaznaczył przy tym, że jest to symbol, który pomoże nam pomóc zbudować jakiś program prorodzinny.
Ostatecznie świadczenia socjalne w przypadku urodzenia dziecka zostaną zwiększone. Na zrealizowanie tego elementu polityki prorodzinnej przeznaczone będzie 160 mln zł.
Jednorazowa zapomoga dla rodziców po urodzeniu dziecka wynosić będzie tysiąc złotych. Dostaną ją jednak osoby o najniższych dochodach. Premier Marcinkiewicz stwierdził bowiem, że w tej chwili nie ma pieniędzy na to, by każdy bez względu na dochody mógł ten tysiąc złotych otrzymać. Zaznaczył jednak, że będzie namawiał samorządy, aby niezależnie od inicjatywy rządowej same wypłacały "becikowe".
Rząd planuje też zwiększyć nakłady na stypendia dla dzieci i młodzieży do 550 mln zł. Pół miliarda złotych zostanie rozdysponowane na dożywianie dzieci i osób potrzebujących, z czego skorzystać ma około miliona osób. Wzrosną również nakłady na szeroko rozumianą sferę bezpieczeństwa - policję, prokuraturę i sądy. 50 mln więcej niż planowano zostanie przeznaczone na szczepionkę przeciw ptasiej grypie. W przyszłym roku możemy się również spodziewać zapowiadanych oszczędności na administracji państwowej, które mają wynieść ok. 500 mln zł. Do kwoty tej nie zaliczono jednak oszczędności na likwidacji niektórych instytucji i urzędów.
Projekt budżetu państwa dziś zostanie przekazany do Sejmu. W ciągu trzech miesięcy powinien był uchwalony.
Artur Kowalski

Skąd wziąć pieniądze do budżetu?
Z Mirosławem Barszczem z Instytutu Sobieskiego, ekspertem podatkowym, rozmawia Artur Kowalski

Jak Pan ocenia koncepcję kierowanego przez Kazimierza Marcinkiewicza rządu redukcji deficytu budżetowego o ponad 2 miliardy złotych w stosunku do tego, co planowali poprzednicy?
- Na pewno jest to sensowny pomysł. Deficyt powinien być jak najmniejszy, więc powinniśmy dążyć do jego redukcji. Inna jednak sprawa, czy jest to założenie realne. Można sobie bowiem wymyślić, że deficyt wyniesie nie 30 mld zł, ale np. 25 mld zł czy 20 mld zł - ale przecież z tego nic jeszcze nie wynika. Poziom deklaracji jest jednak istotny, bo to oznacza, do jakiego stanu rzeczy będziemy dążyć. Teraz nastąpił jednak moment, w którym trzeba sobie wprost zadać pytanie, gdzie te pieniądze można znaleźć. Mam jednak wrażenie, iż jak dotąd rząd w niewystarczający sposób to wskazał.

Czy w takim razie realne jest znalezienie środków na zmniejszenie deficytu, tym bardziej że w ramach realizacji polityki prorodzinnej budżet czekają dodatkowe wydatki, a ponadto rząd zrezygnował z podwyżki akcyzy na benzynę?
- Oczywiście, pieniądze można znaleźć. Wielkie rezerwy tkwią w szarej strefie, która przekracza u nas 20 proc. PKB. Tak więc jej ograniczenie może znacząco wpłynąć na zwiększenie wpływów budżetowych. Z tym, że zrobienie czegoś po stronie przychodów budżetu państwa, wymaga czasu. To są rzeczy, które można uczynić w ciągu przyszłego roku, by zaczęły obowiązywać od 2007 r. Tymczasem wydatki czekają nas wcześniej. Wcale to więc dobrze nie wygląda.

Weryfikując założenia budżetowe, rząd podtrzymał prognozę poprzedniej ekipy o 4,3-procentowym wzroście PKB, tymczasem premier Marcinkiewicz mówi o 5-procentowym wzroście w przyszłym roku. Czy możemy dopatrywać się tutaj pewnej rezerwy budżetowej w kwestii dodatkowych dochodów?
- Te prognozy to jest trochę wróżenie z fusów. Te 0,7 proc. różnicy budżetu nam na pewno nie uratuje. Inną jednak sprawą jest, że ze względu na cykl koniunkturalny gospodarka na całym świecie będzie wychodzić z recesji. Tak więc może nas czekać kilka lat prosperity i nawet jeżeli rząd zrobiłby niewiele, to jakiś wzrost gospodarczy i tak będzie.

Często na pytanie: skąd wziąć pieniądze, w odpowiedzi rządzących padają dwa słowa: fundusze strukturalne. Dotychczas udało nam się spożytkować jedynie niewiele ponad 4 proc. przyznanych funduszy. Czy realna jest poprawa ich wykorzystania?
- Tak niskie wykorzystanie wspomnianych środków to skandaliczna sprawa. Jest w tym sporo winy poprzedniego rządu - kwestia ustawienia wszystkich procedur pozyskania środków, które ustalane są w części u nas, w kraju. Czy jednak nowy rząd będzie mógł tę sytuację zmienić w jakiś drastyczny sposób? Miejmy nadzieję, że tak. Na pewno jest to sprawa absolutnie pierwszorzędna. Bezwarunkowo płacimy do budżetu Unii Europejskiej duże pieniądze. A teraz okazuje się, że z tego "deszczu pieniędzy", który miał spaść na Polskę, spadła jedynie mżawka. Doprowadzi to do tragicznej sytuacji, że z racji przynależności do Unii ponosimy dodatkowe koszty. Nie przypominam sobie jednak, by rząd przedstawił dotychczas zestaw konkretnych działań na rzecz zwiększenia absorpcji funduszy. Same deklaracje nie wystarczą bowiem, abyśmy w kwestii wykorzystania środków skoczyli nagle z 4 proc. do np. 40 proc.

Dziękuję za rozmowę.

"Nasz Dziennik" 2005-11-30

Autor: ab