"Królewscy" znów blisko dna
Treść
To miał być sezon "Królewskich". Sezon zwycięstw i sukcesów, który pozwoli zapomnieć o poprzednim, wyjątkowo nieudanym i przegranym. Choć niemal wszyscy byli pewni, że tak właśnie będzie, koszmar powrócił. Real znów gra słabo. Znów przegrywa. Znów jest upokarzany. Znów jest o nim głośno. Prezes Florentino Perez znów chowa twarz w dłoniach.
Zespół jest mocny jak nigdy. Przynajmniej teoretycznie. Latem do Zinedine'a Zidane'a, Luisa Figo i Davida Beckhama dołączyli rodacy tego ostatniego - Michael Owen i Jonathan Woodgate, oraz Argentyńczyk Walter Samuel. Owen miał zwiększyć konkurencję w ataku, Woodgate i Samuel poprawić jakość gry w defensywie. Jak na razie wszystko wygląda jednak żałośnie.
W ciągu ostatnich tygodni "Królewskim" udała się jedna sztuka - awansowali do Ligi Mistrzów. W tym sukcesie spory udział mieli piłkarze krakowskiej Wisły. Mistrzowie Polski przeciw asom Realu zagrali bowiem tak bojaźliwie i z takim strachem, że ci bez żadnych problemów swój cel osiągnęli. Kolejne dni pokazały jednak - na nieszczęście krakowian - że przy większej woli walki i wierze, można było sprawić niespodziankę. Real bowiem, który na tle wiślaków jawił się jako zespół z innej planety, jest w formie katastrofalnej. Co wystarczyło na Wisłę (którą, dodajmy, stać na wiele więcej niż zaprezentowała w Krakowie i Madrycie - szkoda tym bardziej) później już wystarczyć nie mogło.
W zeszłą środę podopieczni trenera José Antonio Camacho rozpoczęli zmagania w Lidze Mistrzów. I rozpoczęli najgorzej w historii klubu. Nie tylko przegrali w Leverkusen z Bayerem 0:3, ale pokazali też formę wprost beznadziejną. Ustępowali gospodarzom (wśród których pierwsze skrzypce grał niesamowity Jacek Krzynówek) pod każdym względem. Momentami prezentowali się żałośnie, a ich poczynania wywoływały śmiech na trybunach. Zagranie Samuela przy trzeciej bramce dla Bayeru było niegodne trampkarza.
Trzy dni później było równie źle. Real wyjechał na ligowy mecz do Espanyolu Barcelona. Camacho nie mógł skorzystać z usług kontuzjowanych Zidane'a i Figo. Podczas rozgrzewki urazu doznał etatowy bramkarz Iker Casillas. Na ławce rezerwowych zasiedli będący zupełnie bez formy kapitan drużyny Raul i David Beckham. Wynik 1:0 dla gospodarzy był szczęśliwy... dla "Galaktycznych". W ciągu 90 min stworzyli bodaj jedną sytuację pod bramkę Espanyolu - Ronaldo nie wykorzystał jednak rzutu karnego.
Na domiar złego kosmicznie opłacanym gwiazdorom zaczęły puszczać nerwy. Z boiska za czerwone kartki wylecieli Samuel i Michel Salgado. Real kończył w dziewiątkę. Najlepsza (albo "najlepsza") i najbogatsza drużyna świata wyglądała żałośnie.
A czy będzie lepiej? Nie wiadomo. W drużynie atmosfera jest fatalna. Cześć graczy sprawia wrażenie bardziej zajętych kreowaniem własnego wizerunku i liczeniem pieniędzy na koncie niż pracą dla dobra zespołu. Część boryka się z osobistymi problemami, które na dłuższą metę skupić się na efektywnej grze raczej nie pozwolą.
A wzmocnienia? Jeśli Samuel będzie popełniał takie błędy jak w Leverkusen i Barcelonie - szybko poszuka sobie nowego pracodawcy. Owen? Na razie zapisał się w pamięci kibiców niewykorzystaną sytuacją sam na sam w ligowym debiucie, zapewne w najbliższym czasie rola rezerwowego frustrować go będzie coraz mocniej.
Florentino Perez chciałby ściągnąć do Madrytu kolejnego Anglika. Listę życzeń otwiera pomocnik Liverpoolu Steven Gerrard. To jednak melodia przyszłości. Na razie media obiegła wiadomość, że umowę z klubem podpisał Niall Mason, rodak Gerrarda. Jego nazwisko nic Państwu nie mówi? Nic dziwnego. Chłopiec ma bowiem dopiero... siedem lat. Wpadł w oko działaczom podczas specjalnie zorganizowanego obozu treningowego dla dzieci. Zaproponowano mu - i oczywiście rodzicom - przeprowadzkę do Madrytu. Dumny tata stwierdził co prawda, że najważniejsza dla syna jest edukacja, ale zainteresowanie sportem go cieszy. Propozycję oczywiście przyjął.
Absurd? Paranoja? A może po prostu każdy powód jest dobry, aby o klubie było głośno? Fakt, o Realu na początku sezonu mówi się sporo. Ale czy dobrze, to już inna sprawa...
W niedzielę Camacho zrezygnował z pracy z drużyną. Wczoraj dymisja została przyjęta przez włodarzy klubu. - Myślę, że ten zespół gra źle i ja nie jestem w stanie pomóc - uzasadnił trener. Jego następcą został Mariano Garcia Remon, zapewne tymczasowym, bo Perez poszuka kogoś z bardziej głośnym nazwiskiem.
Camacho nie ma najwyraźniej szczęścia do Realu (jako trener, bo jako piłkarz był w nim przez 15 owocnych sezonów). Tym razem w Madrycie spędził zaledwie cztery miesiące. Poprzednio, w 1998 r. jeszcze mniej, bo zaledwie 23 dni. Wtedy zadecydowały różnice zdań z prezesem Lorenzo Sanzem na temat pracowników technicznych. Teraz fatalna postawa piłkarzy.
Czy zmiana wstrząśnie drużyną? Trudno powiedzieć...
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 21-09-2004
Autor: Ku8a