Przejdź do treści
Przejdź do stopki

"Królewscy"? Dziś tylko z nazwy

Treść

To miał być rok Realu Madryt. Zespół gwiazd, największych i najlepiej opłacanych, miał wygrać Ligę Mistrzów, mistrzostwo i puchar Hiszpanii, zachwycić cały świat i zapisać się złotymi zgłoskami na kartach historii. Tymczasem stało się coś zupełnie niespodziewanego i szokującego. Drużyna nie zdobędzie żadnego trofeum! Ba, ostatnie tygodnie są dla niej niekończącym się niemal pasmem klęsk i upokorzeń. W gruzach legła filozofia charyzmatycznego prezesa Florentino Pereza. O piłkarzach jest głośno, ale nie z powodu spektakularnych zwycięstw, lecz skandali z ich udziałem.
Zinedine Zidane, Luis Figo, Ronaldo, David Beckham, Raul, Roberto Carlos - to zawodnicy najlepsi, najgłośniejsi, najbardziej medialni, najsłynniejsi, urodzeni zwycięzcy. Łączy ich jeszcze jedno - wszyscy grają na chwałę "Królewskich". W połączeniu z kilkoma wychowankami - wyselekcjonowanymi z grupy najbardziej utalentowanych, mieli zawojować Europę. Tak przynajmniej sądził Perez. Pomylił się okrutnie.
Real najpierw przegrał Puchar Hiszpanii. Niespodziewanie, ze słabym rywalem - imiennikiem z Saragossy. Był to pierwszy cios, ale - że to trofeum z trzech planowanych najmniej prestiżowe - został przez kibiców wybaczony. Na krótko. Bo "Królewscy" za chwilę odpadli z Ligi Mistrzów. Przegrali w ćwierćfinale z niedocenianym i lekceważonym AS Monaco. Po wygranej 4:2 u siebie na wyjeździe przegrali 1:3 i do domów wracali ze spuszczonymi głowami. W poczuciu klęski. Ale wciąż mieli szansę na mistrzostwo Hiszpanii. W sobotę ją stracili.
W beznadziejnym, upokarzającym stylu przegrali przed własną publicznością z walczącą o utrzymanie w lidze Mallorcą. Wykorzystała to Valencia, która na dwie kolejki przed zakończeniem rozgrywek zapewniła sobie tytuł. A Real może nawet stracić drugie miejsce. Barcelona naciska mocno. Zresztą pod koniec kwietnia, po raz pierwszy od sześciu lat, "Barca" pokonała Real na Santiago Bernabeu i... dla kibiców z Madrytu być może była to porażka najbardziej dotkliwa.
Fani ze stolicy nie mają więc łatwego życia. Tym bardziej że większość klęsk włodarze klubu sami sobie zgotowali. Bo przecież w przegranym dwumeczu z Monaco załatwił ich Fernando Morientes, piłkarz znakomity i kompletny, będący notabene związany kontraktem z... Realem. Do klubu z Francji został wypożyczony, Hiszpanie płacą mu większą część poborów. W pojedynku z Mallorcą pogrążył ich Samuel Eto'o. Gracz niechciany w Madrycie...
"Królewscy" królewskimi pozostali więc tylko z nazwy. Koncepcja Pereza legła w gruzach. Zawiedli ci mniej znani (obrona Realu przypominała szwajcarski ser, przykładowo Valencia w lidze straciła dwa razy mniej bramek: 24 przy 48), zawiedli wreszcie, i to okrutnie, ci najwięksi.
Raul, symbol klubu, jego wychowanek i idol kibiców, sam przyznał, że nigdy w karierze nie grał tak słabo. Zinedine Zidane chyba nie pamięta tak fatalnej formy. Im jednak fani wybaczą, bo przynajmniej się starają. Ale co mają powiedzieć choćby o Ronaldo i Davidzie Beckhamie, o których jest głośno, nawet bardzo, ale z przyczyn od sportu dalekich. Beckham zajęty dementowaniem plotek o romansach i ratowaniem małżeństwa (w czasie wolnym od kręcenia kolejnych reklamówek) gra beznadziejnie, Ronaldo - rozrywkowy jak nikt inny - nie pamięta, jak się strzela bramki, ale za to (wspólnie z rodakiem Roberto Carlosem) zastanawia się głośno nad przyjęciem propozycji pracy od Romana Abramowicza, właściciela Chelsea Londyn. Największe gwiazdy zapomniały chyba, że na boisku (i podczas treningów, i podczas meczów) trzeba wylać wiele litrów potu, że nieraz trzeba "gryźć trawę", by cel osiągnąć, wreszcie że do zwycięstw niezbędny jest charakter. Charakter prawdziwego mężczyzny, bo futbol jest męskim sportem. A czy facet biegający od stylisty do stylisty jest jeszcze facetem?
Real ma gwiazdy i na gwiazdach zarabia. Sprzedaż klubowych gadżetów (koszulek, szalików, piłek, zdjęć, breloczków i innych) zapełnia kasę milionami euro, za każdy mecz towarzyski (zwłaszcza w dalekiej Azji) dostaje kolejne miliony. I tak dalej. Ale co z tego? Co z tego, skoro wynik sportowy jest taki a nie inny? Skoro kibice wygwizdują swych idoli, a z klubu śmieją się na całym świecie?
W Madrycie już głośno mówi się o zmianach. Mówi o nich sam prezes Perez, który chyba zmieni swą filozofię, i do klubu trafi wreszcie kilku klasowych defensorów. Poza nimi nie zabraknie i gwiazd pierwszej wielkości (może Ruud Van Nistelrooy z Manchesteru United, a może Francesco Totti z Romy). Zmieni się wreszcie trener. Zatrudnienie Portugalczyka Carlosa Queiroza okazało się niewypałem, poszukiwani są następcy. Mówi się o Włochu Roberto Mancinim z Lazio Rzym bądź nawet Claudio Ranierim z Chelsea. Kilku piłkarzy odejdzie. Być może Beckham, na którego w Madrycie czyha zbyt wiele pokus, Ronaldo, Figo, Carlos.
Zapewne nie wróci jednak Morientes, choć kibice się tego domagają. Bo to człowiek zbyt spokojny i normalny jak na klub, o którym musi być głośno. Być może z każdego powodu.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 13-05-2004

Autor: DW