Królestwo podzielone
Treść
Dziś w Szkocji referendum niepodległościowe
Praktycznie wszyscy eksperci uważają, że secesja przyniesie straty obu stronom. Według sondaży, opinia publiczna jest podzielona niemal na pół.
Szkocja ma swoją wielką historię, tradycję i kulturę. Dziś kojarzy się z dudami, kiltami i whisky, stołeczny Edynburg jest znany z festiwali teatralnych. A przede wszystkim Szkot to bohater dowcipów o skąpcach. Czy rzeczywiście przeważy ta cecha narodowego charakteru, czy też aspiracje do politycznej samodzielności?
W historii Szkoci toczyli przez wieki wojny z Anglią, ale unia obu państw nie miała cech aneksji przez silniejszy Londyn. Przeciwnie, to szkocki król Jakub VI zasiadł w 1603 r. na tronie angielskim po śmierci Elżbiety I. Pełną unię państwową uchwalono w 1707 roku. Do dziś z tego powodu królowa w Szkocji nie używa liczebnika „druga”, bo jest tam dopiero pierwszą Elżbietą na tronie. Dążenia secesjonistyczne obecne są w Szkocji od dawna, a Londyn próbował łagodzić je, nadając możliwie szeroką autonomię Edynburgowi. Szkoci mają od 1998 r. własny parlament i rząd – oba z bardzo dużymi uprawnieniami. W 2011 r. przyznano władzom krajowym dodatkowe kompetencje w sferze finansów publicznych.
Kraj liczy obecnie 5,3 mln mieszkańców, jest rzadko zaludniony. Szkocja to trudny, górzysty teren, niezbyt odpowiedni dla rolnictwa, klimat jest kapryśny, linia brzegowa skomplikowana, z setkami wysp, w tym tak odległych jak Szetlandy (ponad 200 km od wybrzeża Wielkiej Brytanii).
Exodus inwestorów
Rządząca Szkocka Partia Narodowa (SNP) proponuje podtrzymanie unii personalnej z Anglią i wejście kraju do Commonwealthu (Brytyjskiej Wspólnoty Narodów), na zasadach takich, jak m.in. Kanada i Australia. W przypadku zwycięstwa w referendum secesja nastąpiłaby w marcu 2016 roku.
SNP podkreśla zalety niepodległości. Wskazuje, że w budżecie Zjednoczonego Królestwa Szkocja od trzydziestu lat jest płatnikiem netto, wzrost gospodarczy ma równy lub większy niż średnia i odnotowuje nieco niższe bezrobocie. Premier Szkocji i lider SNP twierdzi, że Londyn dyskryminuje jego kraj w relacjach z Unią Europejską. Samodzielność miałaby to zmienić. Obiecuje też Szkotom obniżkę podatków.
Realia zapewne okażą się zupełnie inne. Dobra sytuacja gospodarcza Szkocji to w dużej mierze zasługa wymiany handlowej z resztą Wielkiej Brytanii. Eksperci przewidują w przypadku odłączenia wzrost cen i bezrobocia oraz cięcia sporych wydatków socjalnych. Pewna jest ucieczka inwestorów. Edynburg ma poza tym spory deficyt budżetowy i zadłużenie, do tego będzie musiał spłacić przypadającą na Szkocję część długu publicznego Wielkiej Brytanii – 130 mld funtów. Atutem mogą być morskie złoża ropy naftowej, aż 90 proc. brytyjskich zapasów tego surowca znajduje się w szkockiej części wspólnych dotąd wód. Ale nie muszą one oznaczać tylko korzyści – koncesje na wydobycie mają głównie firmy z Londynu.
Szkocja nie miałaby już wspólnej z Anglią, Walią i Irlandią Północną waluty. Już teraz obowiązuje tam tzw. funt szkocki, ale jest w pełni wymienialny i równoważny z funtem szterlingiem. Po secesji stanie się inaczej, a nowy pieniądz nie będzie już tym samym mocnym i powszechnie uznawanym funtem Banku Anglii.
Nowe państwo, wbrew obietnicom Alexa Salmonda, premiera szkockiego rządu i lidera SNP, nie tylko nie poprawi swojego statusu w UE, ale w ogóle nie będzie jej członkiem. Edynburg czeka albo wieloletnia procedura akcesyjna, albo próba przekonania państw członkowskich do uczynienia wyjątku. Konieczna byłaby do tego jednak zmiana europejskich traktatów. W obu wariantach wymagana jest zgoda wszystkich członków Wspólnoty. W tym Wielkiej Brytanii, a także innych państw negatywnie nastawionych do pomysłów secesjonistycznych, jak Francja, Włochy i Hiszpania.
Europa w strachu
Szkocja zapewne weszłaby do NATO, o ile udałoby się jej stworzyć własne siły zbrojne. Z pewnością podział doprowadziłby do obniżenia potencjału obronnego Zjednoczonego Królestwa, głównie marynarki wojennej (w Szkocji są ulokowane ważne stocznie wojenne i bazy morskie) oraz przemysłu obronnego. Nie będzie już w NATO drugą siłą i największym europejskim sojusznikiem USA. A to zła wiadomość dla Polski, bo Londyn w ważnych dla nas kwestiach, związanych m.in. z zagrożeniami ze Wschodu, był zawsze raczej po naszej stronie.
Należałoby rozwiązać także problem podziału brytyjskiego arsenału nuklearnego. Mocarstwa światowe raczej się nie zgodzą, by mała Szkocja otrzymała broń jądrową. Pod znakiem zapytania stanęłoby nawet stałe członkowstwo Wielkiej Brytanii w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, chociaż zapewne nie dałaby sobie odebrać tego przywileju.
Europa obawia się o dalekosiężne skutki ewentualnej niepodległości Szkocji. Przede wszystkim nasilą się ruchy niepodległościowe innych narodów nieposiadających własnego państwa. W samej Wielkiej Brytanii odrodzić się może konflikt w Irlandii Północnej. W Hiszpanii własnego państwa domagają się Katalończycy i Baskowie (żyją także we Francji), a być może również mieszkańcy Andaluzji i Walencji. We Włoszech Liga Północna otwarcie domaga się większej autonomii, a w przyszłości suwerenności dla Lombardii, Padanii i Tyrolu Południowego. We Francji istnieją ruchy separatystyczne w Sabaudii, Bretanii i na Korsyce, autonomii żąda też część mieszkańców dawniej niemieckich Alzacji i Lotaryngii. Belgia jest na drodze do rozpadu na część flamandzką i walońską. Już teraz Cypr jest podzielony na część grecką i turecką (nieuznawany przez społeczność międzynarodową Cypr Północny, który nie należy do UE).
Zaniepokojenie budzi także perspektywa naruszenia równowagi geopolitycznej w Europie. Pomniejszona o Szkocję Wielka Brytania straci na znaczeniu w UE. Nie będzie już miała potencjału ekonomicznego pozwalającego prowadzić równorzędną grę z Niemcami i Francją. Co gorsza, dotąd Wielka Brytania w naturalny sposób reprezentowała interesy państw spoza strefy euro, w tym Polski. Po odpadnięciu Szkocji kraje bez wspólnej waluty pozostaną bez silnego lidera i na ewidentnym marginesie Unii.
Kampania wyborcza w Szkocji jest ostra, wręcz brutalna. Salmond apeluje do rodaków, by nie pozwolili „niepodległości kraju wyśliznąć się z rąk”. Znani zwolennicy unii z Londynem nazywani są zdrajcami, a ich domy w ostatnich dniach obrzucono kamieniami i jajami. Działa jedna antykampania pod hasłem „Better together” (Lepiej razem). Zwolennicy utrzymania więzi z Londynem zarzucają nacjonalistom okłamywanie wyborców i ich zastraszanie. Z całej siły za jednością agitują politycy z Londynu, i to wszystkich partii. W Edynburgu był premier David Cameron, ostatnio także lider Laburzystów Edward Miliband. Ten ostatni został we wtorek poturbowany i zmuszony siłą do opuszczenia centrum handlowego w Edynburgu, gdy próbował przekonywać klientów do głosowania przeciw secesji.
Przed referendum tylko jeden sondaż wskazał na przewagę opcji niepodległościowej. Większość badań przewiduje, że więcej obywateli powie inicjatywie secesji „nie”, w proporcji 52 do 48 procent. Ale nie jest to przesądzone. Różnica cały czas spada i utrzymuje się tendencja niekorzystna dla utrzymania całości brytyjskiego państwa.
Ustawę o referendum niepodległościowym parlamenty w Londynie i Edynburgu przyjęły w 2007r., a w październiku 2012 r. obie strony porozumiały się co do jego terminu. Podczas głosowania nie będzie sondaży exit poll, więc wyniki poznamy jutro rano. Do udziału w referendum zarejestrowało się 4,4 mln wyborców w wieku od 16 lat. Oczekuje się bardzo wysokiej frekwencji, nawet 93 procent.
Piotr FalkowskiNasz Dziennik, 18 września 2014
Autor: mj