Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Krok po kroku do przodu

Treść

Rozmowa z Konradem Niedźwiedzkim, reprezentantem Polski w łyżwiarstwie szybkim

Pierwszy start w nowym sezonie tuż-tuż. Jakie wiąże Pan z nim nadzieje?
- Chciałbym, by był lepszy niż sezon olimpijski, który uważam - na razie - za mój życiowy. Miniony z różnych przyczyn był taki sobie. Z powodu zaległości na uczelni systematyczne treningi zacząłem później niż zazwyczaj, praktycznie dopiero pod koniec czerwca. Zabrakło mi zatem czasu, by się należycie przygotować, i w pewnym momencie to odczuwałem. Teraz mam nadzieję, że będzie inaczej.

Czyli?
- Musiałem na pewien czas zawiesić studia. Poprzedni rok pokazał, że odpuszczenie jednego nawet cyklu treningowego odbija się niekorzystnie na pozostałych, a chcąc myśleć o sukcesach, trzeba się całkowicie poświęcić sportowi. Dlatego po zakończeniu sezonu pozwoliłem sobie jedynie na tygodniowe wygrzewanie się w Egipcie, po którym zabrałem się do pracy. Treningi rozpocząłem już 15 kwietnia, później były zgrupowania w Zakopanem, Giżycku, Sanoku, Kołomnie, Erfurcie, Berlinie i - tuż przed inauguracyjnym startem - w Calgary. Przyznam, że potrzebowałem takich systematycznych i spokojnych zajęć. Teraz czekam na ich rezultaty, jeśli wszystko zda egzamin, będzie potwierdzeniem dobrze obranej drogi...

...która ma zaowocować na igrzyskach w Vancouver?
- Takie mamy założenia. Tuż po olimpiadzie w Turynie razem z trenerem rozpisaliśmy plan przygotowań na kolejne cztery lata. W każdym roku chcemy poprawiać jakiś element, w olimpijskim wszystko pozbierać i przygotować szczyt formy. Ubiegły sezon pokazał, że nie mogę zaniedbać drobnego nawet szczegółu. Prawie trzy miesiące zaległości były widoczne gołym okiem. My w każdej porze roku mamy bowiem coś do zrobienia. Wiosna to czas treningów tlenowych, pozwalających stworzyć bazę, z której można dochodzić do kilku szczytów formy. W sierpniu pracujemy ostatnio razem z kadrą short-trackowców. Zauważyliśmy, że wielu zawodników ze światowej czołówki preferuje - i to z dobrym skutkiem - wspólne zajęcia. Spróbowaliśmy. Okazało się, że zyskaliśmy kilka cennych podpowiedzi i wskazówek. Wrzesień i październik to z kolei mnóstwo treningów na lodzie. Żeby cały sezon był dobry, trzeba wszystkie te okresy przepracować solidnie.

Jakiś czas temu postanowił Pan ze swym ojcem i trenerem zarazem powolnie, krok po kroku zbliżać się do światowej czołówki, bez gwałtownych przyspieszeń. Pozostaliście wierni temu założeniu?
- Tak, gdyż uznaliśmy, że nie ma potrzeby zmieniać czegoś, co się sprawdza. Do igrzysk jest jeszcze nieco czasu, chcemy przygotować się do nich spokojnie i mądrze.

Takie podejście wymaga sporej cierpliwości, niekiedy odbywa się nawet kosztem wyników.
- Pewnie tak, ale z drugiej strony muszę w każdym sezonie notować widoczny progres. Tylko on potwierdza bowiem, że wykonujemy pracę dobrze i mamy pomysł na rozwój mojej kariery. Nie jest zatem tak, że teraz odpuszczam wyniki, licząc, iż w Vancouver będzie świetnie. Przeciwnie, w każdym roku chcę poprawiać swe czasy, a co za tym idzie - miejsca. Lecz jest też prawdą, że bez gwałtownych ruchów.

Lepsze wyniki - co to oznacza np. w kontekście nowego sezonu?
- Mam ochotę pobić trzy rekordy Polski - na 1000, 1500 i 3000 m, a także poprawić życiówkę na 5000. Rok temu nieco mnie zawodził sprzęt, teraz wróciłem do dobrze znanego i wypróbowanego i na tym też opieram swe nadzieje. Skompletowaliśmy fajny sztab wokół kadry, panuje w niej dobra atmosfera. Czego więcej chcieć?

Nad czym Pan szczególnie pracował w okresie przygotowawczym?
- W każdym roku staramy się szlifować jeden ważny element. Teraz była nim wytrzymałość. Siła jest w porządku, za rok pewnie poświęcimy więcej czasu na szybkość. Taka też jest nasza filozofia przygotowań, by w sezonie olimpijskim mieć już wypracowane na wysokim poziomie wszystkie szczegóły i złożyć je wówczas w całość.

Regularne miejsca w dziesiątce najpoważniejszych imprez - taki scenariusz na nowy sezon Pana usatysfakcjonuje?
- Tak, jak najbardziej. Choć nie ukrywam, że byłoby miło kilka razy zbliżyć się do czołowej piątki na 1500 metrów.

Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2007-11-08

Autor: wa