Kręci się
Treść
Swój cykl „Taniec posłuszeństwa albo słomianka” S. Hedwig (Silja) Walter OSB kończy ogniwem zatytułowanym „Słońce”. I tym razem, jako że cały czas mamy do czynienia z lectio divina, na początku pojawia się cytat z Księgi Ozeasza:
I poślubię cię sobie na wieki,
poślubię przez sprawiedliwość i prawo,
przez miłość i miłosierdzie. (Oz 2, 21)
Cały, omawiany przez nas cykl, wydaje się zmierzać ku wspaniałemu zakończeniu wieczystych zaślubin z Bogiem, co jest jak najbardziej naturalną perspektywą życia zakonnego, wyrażaną zresztą pojęciem „ślubów wieczystych”. Oznaczają one całkowite i bezterminowe poświęcenie swego życia Bogu. Czyż nie jest to perspektywą jak najbardziej pożądana? Z tym tylko, że – jak pamiętamy z poprzednich ogniw omawianego cyklu – dojście do niej wcale nie jest takie oczywiste. Potrzeba odpowiedniego przygotowania, oczyszczenia, dojrzałości.
Ostatecznie do czego więc dochodzi bohaterka (a my wraz z nią)?
Perspektywa nieco zaskakuje. Nie ma nic z oczekiwanej wspaniałości. W typowy dla autorki sposób możliwość wielkiego tematu realizuje się w bardzo zgrzebny, wprost… śmieszny sposób. Takie jednak jest życie oglądane od środka, z bliska, jeśli chce się w nie dogłębnie wejść. Pojawiają się wtedy zadziwiające rzeczy. Wystarczy wytrwałość i uwaga. Bo tak naprawdę, to w najważniejszych sprawach poruszamy się na poziomie ideałów. Nie próbujemy w nie wniknąć, gdyż to wymaga trudu i poświęcenia. Pozostawiamy je więc na poziomie abstrakcyjnym – dalekie, jedynie do podziwiania i ewentualnego mówienia o nich.
Życie tymczasem, zwłaszcza te najpiękniejsze jego wymiary tu na ziemi mają wymiar konkretny. Nie tylko zaskakują: ukazują nową perspektywę, wyzwalają, przemieniają. Nade wszystko się jednak ukrywają. Wiedzą, że nie każdy jest w stanie je przyjąć. Nie bez powodu Pan Jezus powiedział: Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom (Mt 11,25; Łk 10, 21). Ludzie zbytnio kombinują. Swoimi wyobrażeniami rozgniatają rzeczywistość, w najlepszym razie mijając się z nią. Tymczasem to, co najważniejsze jest proste. Okazuje się jednym ujęciem, skrótem, syntezą. Trzeba mieć odwagę, by to dostrzec. By się temu powierzyć.
Tak jest właśnie z kołem zamachowym. Metafora to niezbyt wyszukana. Mechaniczna. Nie pasująca do poetyckich wzniosłości. Ale jednak…:
Oto znowu koło zamachowe
Gomer widzi
Że ono się kręci
Na jej otwartej książce
Za kratą
Kręci się i kręci
I kręci
Siostra Renata
Mała Renata śpi
Ona śpi zawsze
Przy medytacji.
Lecz ono ją kręci [Wiersz nosi tytuł Koło zamachowe].
Rozmaite sytuacje i obrazy z klauzurowego życia dzięki niemu się łączą. Nabierają sensu jako część czegoś większego – nawet kiedy do końca nie potrafimy zdefiniować dlaczego i po co taki obraz. Koło zamachowe? Nie za mocno? Nie za prymitywnie wobec spraw duchownych medytacji, wobec delikatnej kobiecej wrażliwości, niekiedy zastygającej pięknie we śnie?
Rozdźwięk między kręcącym się kołem zamachowym a snem wydaje się zbyt duży. Spanie podczas medytacji. Nieświadome raczej, ale jednak zdradzenie ideału mniszej czujności. Trochę śmieszne, ale i budzące litość. Tak jak ten jeden z najbardziej ludzkich w swej wymowie fragmentów Reguły św. Benedykta: Postanowiliśmy zaś, aby spóźniający się stawali na końcu lub na osobnym miejscu w nadziei, że gdy będą przez wszystkich widziani, przynajmniej ze wstydu się poprawią. Gdyby bowiem pozostali na zewnątrz oratorium, niejeden by się zapewne na nowo położył i zasnął, albo usiadł sobie na zewnątrz i czas ten przegadał, dając w ten sposób okazję Złemu. Powinni raczej wejść, aby nie stracić wszystkiego, a na przyszłość się poprawić. (RB 43, 7-9)
Św. Benedykt jest tu wrażliwy, ale i wymagający. Wie, że mnisi zawsze łatwo znajdą wymówkę od swoich obowiązków. Granica między słabością ludzkiej natury a złą wolą jest płynna. Co wobec tego z małą siostrą Renatą, śpiącą podczas medytacji? Winna się wstydzić? Poprawić? Może u kobiet zmęczenie i dobra wola konfigurują się inaczej?
Tak naprawdę to chodzi o głęboki wewnętrzny i duchowy dynamizm, który w teologii moralnej nazywa się intencją. Zbiera on naszą codzienność w jeden strumień. Nadaje jej ruch, rozmach. Stąd koło zamachowe. W optyce naszej poetki to pojęcie intencji się rozszerza. Okazuje się połączeniem przyzwyczajenia się z zadomowieniem, rozmachem i entuzjazmem rozpisanym na rytm codzienności. Wiadomo, że ta codzienność monastyczna – ale i nasza zwykła, domowa, krzątania się i uwijania – to właśnie „kręcenie się”: wokół tych samych miejsc, zajęć, obowiązków. I raczej wolimy tego tak nie widzieć, gdyż pachnie nam egzystencjalną klaustrofobią, nudą, obsesją, znużeniem. Raz wprawione w ruch nie może się zatrzymać. I tak nas utrudza, usypia.
Czy jednak aby do końca? Gdyby nie kręcenie się kół, nie było by jazdy. Ani garncarz nie mógłby uformować okrągłego kształtu garnka. Kręci się ziemia, wskazówki na tarczy zegara, tak wiele mechanizmów i spraw. Owszem, mogą być ludzie nakręceni, zakręceni. Są przekręty. Życie idzie jednak na przód właśnie poprzez rozmaite obroty. Może dlatego, że jesteśmy słabi, że pewne rzeczy trzeba powtórzyć, utrwalić. Że lepiej nie od razu.
Jeśli tego nie zaakceptujemy – a takiej akceptacji uczy liturgia i tradycja monastyczna – to znajdujemy się dokładnie w obszarze abstrakcyjnej idei. Nie ma wyjścia. Trzeba się poddać tym obrotom, rozmaitym formom i wymiarom kręcenia się.
Dać się porwać, obracać, przynosić z powrotem i znowu zabierać, ale i ukołysać, ukryć i poczuć bezpiecznym w stałym i znanym rytmie rozmaitych spraw. Zsynchronizować z nim bicie serca, oddech, kroki. Także nasze plany, marzenia, modlitwę. Taka jest zresztą modlitwa benedyktyńska – kręgi hymnów, psalmów, wersetów. Powrót godzin, dni, uroczystości i świąt. Liturgia to wszak obchody, nieustanne obracanie słów, myśli i uczuć – ku Bogu, ale i wokół Niego: Nasze codzienne, osobiste koło zamachowe, które przewraca kolejne kartki Biblii, Liturgii Godzin. Jakiś wielki kołowrót oswojonego czasu, tak bliskiego i spokojnego, że można zaśpiewać: a gdy będziem zasypiali, niech Cię nawet sen nasz chwali.
Kręcące się koło życia. Ważne by w nie dobrze wejść. Dobrze się w nim odnaleźć, zadomowić. Trochę jak na karuzeli. Najlepiej wcześniej wprawić je w ruch – albo przyjąć ten, który został nam zaoferowany: tak jak chcemy, jak będzie nam najlepiej, najtrwalej. Wtedy nie ma się o co martwić. Obroty poniosą nas same, podtrzymywane przez aniołów nawet, gdy przyśniemy. To taki mały sekret życia. Może zbyt prosty, by wszyscy go poznali i zrozumieli. Może pomóc w tym poeta:
życie
jakie to piękne
doskonałe
koło
młodzi ludzie
nieszczęśliwi słabi
próbują się wyłamać
uciec
pragną
przemienić koło
w czarny kwadrat
Nie gorączkuj się
nie śpiesz
nie rozpaczaj
nie trzeba!
czekaj cierpliwie
nie przyspieszaj
nie kładź ręki na sobie
jedynym
prawdziwym
wyjściem
z tego koła
jest śmierć
czekaj!
to przyjdzie samo
bez zabiegów łez
zbędnych gestów
pożegnalnych listów
przez narodziny
okrwawiony ślepy
krzycząc wpadałeś
w tańczący krąg życia
Twoje kredowe koło
pełne ciemności i światła
zamknięte doskonałe
to ostatni Bóg, który nie umarł
przez śmierć
wyjdziesz z niego
Bernard Sawicki OSB – absolwent Akademii Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie (teoria muzyki, fortepian). Od 1994 r. profes opactwa tynieckiego, gdzie w r. 2000 przyjął święcenia kapłańskie, a w latach 2005-2013 był opatem. Studiował teologię w Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie oraz w Ateneum św. Anzelma w Rzymie, gdzie obecnie wykłada. Autor felietonów Selfie z Regułą. Benedyktyńskie motywy codzienności oraz innych publikacji.
Źródło: ps-po.pl,
Autor: mj
Tagi: Kręci się