Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kraje arabskie w ogniu

Treść

W tysiącach mierzona jest już liczba ofiar antyrządowych demonstracji w krajach arabskich. Z każdym dniem rośnie ona w zatrważającym tempie. Najbardziej niepokojące informacje dochodzą z odciętej przez władze od świata Libii, gdzie w biały dzień wojsko strzela do manifestantów. Świadkowie, na których powołują się zagraniczne agencje informacyjne, mówią, że libijski przywódca Muammar Kadafi ściągnął do walki z demonstrantami zagraniczne siły.
W samej tylko Libii, która przyłączyła się do antyrządowych protestów zaledwie sześć dni temu, zginęło już co najmniej 200 osób, a setki kolejnych jest rannych. Większość zginęła w położonym 1000 km na wschód od Trypolisu Bengazi. Jak jednak podkreśla organizacja broniąca praw człowieka Human Rights Watch, z pewnością nie jest to jeszcze pełna liczba ofiar. - Jest to niepełny obraz sytuacji, gdyż komunikacja jest w Libii bardzo utrudniona. Bardzo się niepokoimy (...), czy nie dochodzi do katastrofy w sferze praw człowieka - podkreśla dyrektor biura HRW w Londynie Tom Porteous. Tamtejszy rząd uniemożliwia bowiem wszelką komunikację drogą internetową w kraju i zagłusza połączenia telefoniczne - zarówno komórkowe, jak i stacjonarne. Także jeden z lekarzy w Bengazi, do którego dotarli dziennikarze AP, twierdzi, że liczba śmiertelnych ofiar jest o wiele większa, gdyż tylko do jego szpitala przywieziono w ostatnich dniach około 200 zabitych przez siły rządowe demonstrantów. Kulminacyjnym momentem była sobota, kiedy po pogrzebie 35 ofiar czwartkowych represji rządowych w Bengazi do szpitala trafiły dziesiątki zabitych i rannych żałobników, do których otworzyło ogień kilku snajperów. Świadkowie tej masakry twierdzą, że wojsko czekało, aż uczestnicy pogrzebu zaczną opuszczać cmentarz, i wówczas zaczęło do nich strzelać. Jeden z rozmówców agencji dpa podkreśla, że strzelający do uczestników pogrzebu żołnierze nie byli Libijczykami. Również według doniesień innych agencji, w kierunku Bengazi i innych miast ogarniętych rewoltą na wschodzie Libii zmierzają kolumny elitarnej wojskowej Brygady Chamis, którym towarzyszy wojsko sprawiające wrażenie obcych najemników.
Protestujący w Libii domagają się ustąpienia Muammara Kadafiego, który rządzi krajem od 42 lat. Według źródeł medycznych i świadków, policja odpowiada na wszystkie odbywające się na ulicach większych miast protesty ostrą amunicją, realizując zapowiedzi Kadafiego, iż "zdruzgocze" opozycję. Świadkowie, na których powołuje się agencja AP, twierdzą, że dla zastraszenia przeciwników wojsko używa także rakiet.
Mówią "nie" mordom religijnym
Także w Tunezji, po kilku dniach spokoju, w sobotę na ulice stolicy znów wyszło ponad 18 tys. osób oburzonych brutalnym morderstwem polskiego salezjanina ks. Marka Rybińskiego. Zebrany tłum demonstrował przeciw tunezyjskim ruchom islamistycznym, apelując o religijną tolerancję i ochronę ze strony państwa. Zebrani skandowali m.in.: "Terroryzm nie jest tunezyjski". Zabójstwo polskiego misjonarza było także powodem wczorajszego spotkania arcybiskupa Tunisu Marouna Lahhama z premierem tego kraju Mohammedem Ghannuszim. Podczas niego premier zapewnił, że "uczyni wszystko, co w jego mocy", by wyjaśnić przyczyny zabójstwa polskiego księdza i zapobiec podobnym aktom. Władze zdają sobie sprawę z tego, że sytuacja wewnętrzna w Tunezji nadal jest niestabilna, w związku z czym wszelkimi sposobami muszą zagwarantować obywatelom poczucie bezpieczeństwa i realizację przynajmniej części ich postulatów.
Nowe kraje, stare żądania
Sobota była też drugim dniem demonstracji w Dżibuti, stolicy noszącego tę samą nazwę małego kraju nad Zatoką Adeńską we wschodniej Afryce, który jest jednym z najbiedniejszych krajów świata, gdzie bezrobocie sięga około 60 procent. Podczas kilkutysięcznych demonstracji antyrządowych policja aresztowała przywódców wszystkich partii opozycyjnych, realizując rozkaz rządzącego krajem od 1999 roku prezydenta Ismaila Omara Guelleha.
Także wczoraj na ulice stolicy Maroka Rabatu oraz największego miasta tego kraju Casablanki wyszły tysiące Marokańczyków domagających się demokratycznych reform. Według agencji EFE, pomimo niesprzyjającej i bardzo deszczowej pogody na placu Bab Alhad w Rabacie zebrało się ponad 2 tys. osób, a w centrum Casablanki około tysiąca. Demonstranci domagają się zmiany konstytucji, w tym zrzeczenia się niektórych prerogatyw przez króla, oraz rozwiązania rządu i parlamentu.
Marta Ziarnik, PAP, Reuters
Nasz Dziennik 2011-02-21

Autor: jc