Kowalczyk i Sikory bieg do historii
Treść
20. Zimowe Igrzyska Olimpijskie już za nami. Przez ponad dwa tygodnie oczy całego sportowego świata zwrócone były na Turyn, gdzie trwała walka o medale, miejsce w historii, splendor i chwałę. Polacy wrócili do Ojczyzny z dwoma medalami. Jeszcze w piątek rano nastroje były minorowe, teraz już wiemy, że turyńskie zmagania okazały się najlepsze w historii. Co warte podkreślenia, na podium stanęli zawodnicy, którzy w ciągu kilkunastu dni przeżyli huśtawkę nastrojów i wykazali się niezwykłym hartem ducha i wewnętrzną siłą. Justyna Kowalczyk i Tomasz Sikora dołączyli do wąskiego grona najwybitniejszych polskich postaci sportów zimowych w dziejach.
W dziewiętnastu wcześniejszych ZIO Biało-Czerwoni zdobyli sześć medali. Jako jedyny na najwyższym stopniu podium stanął Wojciech Fortuna, srebrne krążki wywalczyli Elwira Seroczyńska i Adam Małysz, brązowe - Franciszek Groń-Gąsienica, Helena Pilejczyk i Małysz. Przed wylotem naszych kadrowiczów do Turynu wierzyliśmy, że zdołają ten skromny dorobek powiększyć. Niekiedy nawet oczekiwania były na wyrost, wiara bez mocnych podstaw, ale optymizmu nie brakowało. Do piątku, 24 lutego, nastroje były jednak kiepskie. Owszem, kilku Polaków sprawiło miłe niespodzianki, zajęło dobre miejsce, ale nikt na podium nie stanął.
Kowalczyk - podniosła się jak wielki mistrz
Tego dnia na starcie biegu na 30 km techniką dowolną stanęła Justyna Kowalczyk. Wcześniej w Turynie swoje przeszła. Najpierw zajęła wysokie, ósme miejsce w biegu łączonym, ale później w dramatycznych okolicznościach nie ukończyła ulubionego dystansu 10 km klasykiem. Niedługo przed metą upadła, straciła przytomność. Wszystko wyglądało strasznie, zawodniczka po niemiłych przygodach znalazła się pod opieką lekarzy, przeszła badania. Wówczas nie było pewne, czy pojawi się na trasie kolejnych biegów. Wystartowała, ale sprint jej nie wyszedł. Nie brakowało głosów, że oto Kowalczyk zawiodła, że z dużej chmury mały deszcz. Ci, którzy tak mówili, zapominali, że zawodniczka nigdy nie była faworytką do medalu, sama za nią się nie uważała, że sport przynosi ze sobą nie tylko zwycięstwa, ale i porażki, oraz że rywalizacji towarzyszą różne okoliczności. Ale pani Justyna jest osobą niezwykle ambitną i waleczną. W swym ostatnim olimpijskim starcie, na najbardziej wymagającym i wyczerpującym dystansie 30 km udowodniła wszystkim, jak wspaniałą jest sportsmenką. Jak wielki ma talent, jak mądrze potrafi rozgrywać taktycznie bieg, wreszcie - jak wielkie ma serce do walki. Minęła metę na trzecim miejscu, zdobywając brązowy medal olimpijski i miejsce w historii. Mało kto zasłużył na niego tak jak ona.
Sikora - ile znaczy wiara
Dzień później na trasę biegu na 15 km ze startu wspólnego wyruszył biatlonista Tomasz Sikora. I on przeżywał w Turynie trudne chwile. Najpierw nie udał mu się występ na ulubionym dystansie 20 km, na którym zajął 21. miejsce. W kolejnych było lepiej, ale tylko minimalnie. Wielu, urodzonego w Wodzisławiu Śląskim zawodnika, już skreśliło, uznało za olimpijskie rozczarowanie. Tak, były mistrz i wicemistrz świata jeszcze przed igrzyskami był wymieniany jako jeden z naszych kandydatów do podium. Gdy zajął odległe lokaty na 20 km i w późniejszych startach, wydawało się, że swych marzeń nie zdoła spełnić. Ale spełnił. Ostatni start w Turynie wyszedł mu kapitalnie. Wszystko, zarówno strzelanie, jak i bieg, złożyło się w niemal idealną całość, która zaowocowała srebrnym medalem. Sikora na ten sukces zasłużył. W trakcie całej kariery - nie tylko w 20. ZIO - przeżywał różne wydarzenia. Wielkie zwycięstwa, ale i porażki, po których niewielu by się podniosło. Chciał żegnać się ze sportem, ale znalazł w sobie dość wiary i siły, bo zostać. W Turynie, gdy mijał metę "srebrnego" biegu, przeżegnał się i podziękował Panu Bogu za wszystko. Piękny i wzruszający był to moment.
Kowalczyk i Sikora przeszli w Turynie do historii polskiego sportu. Nigdy wcześniej biegaczka i biatlonista nie zdobyli olimpijskiego medalu. A do tego uczynili to w tak piękny sposób, po tylu przejściach...
Nie zabrakło niespodzianek
Przed wyjazdem do Włoch nikt na nią nie stawiał, a tymczasem jej wynik długo otwierał listę największych sukcesów Polaków w igrzyskach. Mowa oczywiście o Krystynie Pałce, która rewelacyjnie spisała się na trasie biatlonowego biegu na 15 km. Polka jako jedyna w stawce zawodniczka nie popełniła ani jednego błędu na strzelnicy, co zaowocowało wspaniałym, piątym miejscem. Niedługo później wraz z Magdaleną Gwizdoń, Katarzyną Ponikwią i Magdaleną Grzywą zajęła bardzo dobrą, siódmą pozycję w sztafecie 4x6 km.
Zaskoczyła również drużyna skoczków narciarskich. Bo kto się spodziewał, że zdoła zająć świetną, piątą pozycję w konkursie na dużym obiekcie? Chyba nikt. A tymczasem cały nasz zespół w składzie: Adam Małysz, Robert Mateja, Kamil Stoch i Stefan Hula, wypadł znakomicie, najlepiej w historii olimpijskich startów. Co warte zauważenia, każdy z zawodników dołożył swą cegiełkę do sukcesu, oddając dobre i dalekie skoki.
Wysoko trzeba ocenić występ panczenistów Katarzyny Wójcickiej i Konrada Niedźwiedzkiego. Szczególnie dobrze wypadła Wójcicka, która zajęła ósme miejsce w wyścigu na 1000 m, dziesiąte na 3000 i jedenaste na 1500. Wyprzedziły ją tylko największe znakomitości łyżwiarstwa szybkiego, a sama w pokonanym polu zostawiła wiele świetnych i dużo bardziej utytułowanych rywalek. Na 1000 m poprawiła przy okazji rekord Polski, co na trudnym, wymagającym i wolnym turyńskim torze jest szczególnie godne uznania.
Niedźwiedzki uplasował się na dwunastej pozycji w biegu na 1500 i trzynastej na 1000 m. To dobre miejsca, biorąc pod uwagę choćby młody wiek zawodnika, małe doświadczenie, debiut w igrzyskach. Zakopiańczyk ma ogromny talent i w Turynie udowodnił, że wie, jak go rozwijać. Być może za cztery lata pojedzie do Vancouver jako jeden z faworytów do medalu...
Dobrze spisali się w sprincie drużynowym biegacze narciarscy Maciej Kreczmer i Janusz Krężelok. Zajęli wysokie, siódme miejsce, a przecież Kreczmer wyruszył na trasę bardzo osłabiony po niedawnym zatruciu. Na miarę możliwości wypadli w rywalizacji par sportowych Dorota Zagórska i Mariusz Siudek. Rywalizację zakończyli na dziewiątej pozycji, do zamierzonej ósmej zabrakło im niewiele - nie można mieć o to pretensji.
Komu nie wyszło, kto zawiódł
Przed rozpoczęciem igrzysk ogromne nadzieje wiązaliśmy z Adamem Małyszem. Nieco na wyrost, na siłę, bo obecny sezon w Pucharze Świata i start w mistrzostwach świata w lotach żadnych racjonalnych argumentów nie dawały. Przeciwnie. Mimo to wierzyliśmy, że srebrny i brązowy medalista z Salt Lake City zdoła na czas igrzysk zyskać wielką formę, sam zawodnik był zresztą przekonany, że tak się stanie. Niestety. W konkursie na średniej skoczni Małysz zajął siódmą pozycję, na dużej był czternasty. Drugi start zupełnie mu nie wyszedł, a w pierwszym do medalu zabrakło tylko dwóch metrów. Najważniejszy od 2002 roku występ pana Adama był słaby, a oczekiwania wielkie - jak zawsze względem osoby trzykrotnego zdobywcy Kryształowej Kuli.
Najbardziej zawiedli jednak nasi snowboardziści. Ich wyjazdowi do Turynu towarzyszył ogromny szum. Paulina Ligocka i Jagna Marczułajtis były naszymi kandydatkami do medalu, ta druga deklarowała wprost, że podium jest konkretnym celem. Skończyło się na rozczarowaniu i klęsce. Ligocka w halfpipe zajęła 17. miejsce, jej kuzyn Mateusz był 20. w crossie (a nie brakowało głosów, że może postarać się o medal...), a Marczułajtis 17. w slalomie gigancie równoległym. Z wielkiej chmury spadł malutki deszczyk. Nasi reprezentanci wypadli fatalnie, a Marczułajtis wręcz się skompromitowała. Bo jeśli obiecuje się medal...
I jakie to były igrzyska?
Owszem - zawiedli Małysz, cała grupa snowboardzistów, nie wyszedł występ panczeniście Pawłowi Zygmuntowi, alpejkom, bobsleistom. Słabo spisała się biatlonistka Magdalena Gwizdoń, szans na nawiązanie walki z najlepszymi nie miał Dariusz Kulesza w short-tracku, Ewelina Staszulonek w saneczkarstwie czy Monika Wołowiec w skeletonie. I mimo że spora grupa naszych reprezentantów mijała metę na końcu stawki, były to... dobre igrzyska. Najlepsze w historii! Zdobyliśmy przecież dwa medale. W poprzednich dziewiętnastu ZIO tylko sześć. Kilku zawodników zajęło naprawdę dobre miejsca, byli widoczni.
Za cztery lata uczestników zimowej olimpiady gościć będzie Vancouver. Choć wydaje się to odległa perspektywa, przygotowania do tej imprezy trzeba rozpocząć już dziś. Zwłaszcza że w naszej kadrze, przy całej biedzie nękającej przedstawicieli zimowych dyscyplin, jest sporo zdolnych i mających duże możliwości zawodników, którzy mądrze pokierowani mogą sprawić nam niejedną chwilę radości. Trzeba tylko dać im szansę właściwego rozwoju kariery.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2006-02-28
Autor: ab