Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kosztowna ucieczka od problemu

Treść

W ubiegłym tygodniu w stolicy Somalii, Mogadiszu, organizacja charytatywna zajmująca się oczyszczaniem wody zamknęła jedyny wodociąg w mieście. Powód? Porwano jednego z jej pracowników. Co kierowało władzami tej organizacji, że uciekli się do tego rodzaju szantażu? Najprawdopodobniej swoją działalność traktują jak zwykły biznes.
Rozmaite programy charytatywne, pomocowe i rozwojowe prowadzą liczne agendy ONZ, takie jak UNICEF (fundusz na rzecz dzieci), FAO (zajmująca się żywnością i rolnictwem), WHO (zdrowie); Stany Zjednoczone, Unia Europejska, a także szereg instytucji pozarządowych. Przeznacza się na to miliardy dolarów. Udział Polski wynosi według danych MSZ ponad 1,1 mld zł, głównie w postaci składek na rzecz organizacji, do których należymy. Czy te pieniądze są właściwie wykorzystywane?
W przypadku dużej pomocy instytucjonalnej, a więc uzależnionej od czynników politycznych, dochodzi do podporządkowania jej propagandowym interesom rządzących. - Są związani polityką kadencyjną. Mówią sobie: "Jest cztery czy pięć lat, żeby udowodnić, że nam się udało. A po nas choćby potop" - tłumaczy dr hab. Adam Bieniek z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Ryba zamiast wędki
Udzielana pomoc bardzo często jest krótkoterminowa. W Somalii, w obliczu wojny domowej, stworzono doraźne enklawy, punkty rozdawnictwa żywności, w których prawo działało pod osłoną żołnierzy krajów zachodnich, a poza tym rządzili lokalni watażkowie. Tak samo dzieje się w Demokratycznej Republice Konga, gdzie tamtejsi uchodźcy z Rwandy, a są to miliony ludzi, żyją w obozach tylko dzięki pomocy zagranicznej, a jednocześnie ta pomoc jest udzielana zupełnie bez kontroli i przejmują ją lokalne gangi. "Doraźność" bywa przy tym bardzo długa. W Etiopii niektórzy ludzie żyją w takich obozach już w trzecim pokoleniu.
Dobrym przykładem trwonienia środków przeznaczonych na pomoc jest Afganistan. - Ogromna międzynarodowa pomoc, zwłaszcza amerykańska, nie jest kierowana zgodnie z rzeczywistymi potrzebami, tylko według wizji, jaką mają amerykańskie władze - uważa dr hab. Bieniek. - Sprowadza się zachodnich specjalistów, którzy za bardzo duże pieniądze przeprowadzają badania na miejscu, głównie mieszkając pod ochroną, w wielogwiazdkowych hotelach, i poruszając się w konwojach, bez żadnego kontaktu z ludnością cywilną. I później według ich wizji rozdysponowuje się pomoc - prześwietla ten mechanizm nasz ekspert. Dużą część tej pomocy kieruje się do władz afgańskich, podczas gdy wiadomo, że rząd Afganistanu jest jednym z najbardziej skorumpowanych na świecie, przez co - jak należy przypuszczać - wsparcie nigdy nie trafi do potrzebujących.
Wędka zamiast ryby
Nieliczne organizacje posiadające długofalową koncepcję rozwoju regionu to organizacje pozarządowe, w tym kościelne. Te jednak dysponują zazwyczaj mniejszym budżetem. Próbowały one tworzyć w Afganistanie sieć lokalnych placówek pierwszej pomocy medycznej i weterynaryjnej. Osadzano zatem co kilkadziesiąt kilometrów przyuczonych ludzi, którzy jednocześnie prowadzili niewielką aptekę, pozwalającą im zarobić na życie. Tymczasem w wyniku szeroko zakrojonej akcji rozdawnictwa leków prowadzonej przez wojska amerykańskie Afgańczycy nagle zaczęli otrzymywać ogromne ich ilości. Gdy jednak rozdawnictwo się skończyło, leków zabrakło, a lokalni felczerzy-weterynarze wyemigrowali, gdyż nie znaleźli środków do życia w Afganistanie.
- W wielu krajach organizacje pozarządowe stawiają na budowę studni. Pozwala to ludziom wrócić na opuszczone tereny albo zagospodarować nowe - mówi dr hab. Bieniek. - Druga rzecz to wprowadzanie upraw, które umożliwiają realne przeżycie, ponieważ tradycyjne uprawy przestają wystarczać dla tak dużej ilości ludzi - dodaje. Z kolei w Afganistanie uczy się uprawy roślin, które mogłyby stać się alternatywą dla produkcji narkotyków, jak na przykład szafranu. Działania te są z niejasnych powodów utrudniane przez władze afgańskie. - Udziela się na przykład "złej" pomocy w postaci ochrony ze strony wojska. A jeżeli gdzieś pojawiają się żołnierze, ludność miejscowa wie, że nie należy rozmawiać, ponieważ w nocy przychodzą talibowie i mogą zabić zarówno woluntariuszy, jak i ich współpracowników - wyjaśnia dr hab. Adam Bieniek.
Obok czynników naturalnych i skutków konfliktów zbrojnych trzecią główną przyczyną ubóstwa Krajów Trzeciego Świata są kwestie ekonomiczne. Afryka stanowiła w okresie kolonialnym zaplecze surowcowe i nie inwestowano w nią. Jak tłumaczy dr hab. Adam Bieniek, widać to po sieci komunikacyjnej: linie kolejowe biegną tylko od wybrzeża do ośrodków wydobywczych, nie ma natomiast ciągów komunikacyjnych transafrykańskich.
Po okresie kolonialnym większość krajów afrykańskich nie potrafiła zmienić stosunków produkcji i w dużej mierze panuje bardzo podstawowa gospodarka. Eksportuje się prawie wyłącznie nieprzetworzone artykuły, co z kolei uzależnia producentów od wahań cen światowych. Rozwój nowoczesnego przemysłu czy przetwórstwa utrudnia również sięgający gdzieniegdzie 50 proc. wskaźnik analfabetyzmu. W latach 70. i 80. XX w. Zachód udzielał pożyczek rządom afrykańskim, ale te nie wykorzystały ich na cele rozwojowe - kończyło się na rozbudowie armii albo rezydencji rządzących. Po tym okresie pozostały długi. Często już wielokrotnie przekraczają one PKB tych państw. Jest na świecie wiele krajów, jak Jamajka albo Boliwia, w przypadku których obecny stan skrajnego ubóstwa jest wyłącznie efektem spirali zadłużenia, w jaką wpadły.
Konieczna jest stała kontrola organizacji zajmujących się profesjonalnie działalnością charytatywną, bo mogą one być zbyt dobrze zaprzyjaźnione z rządami o niezbyt czystych rękach i nie mieć innego pomysłu na pomoc mieszkańcom niż rozdawanie żywności, co jest równoznaczne z podtrzymywaniem istniejącego stanu rzeczy za pieniądze ofiarnych, ale naiwnych bogatych społeczeństw Zachodu.
Piotr Falkowski
Nasz Dziennik 2010-08-17

Autor: jc