Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kosowo dla Serbii to jak Wielkopolska dla nas

Treść

Z dr. Mieczysławem Rybą, historykiem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, członkiem Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej, rozmawia Anna Wiejak

Czym dla Serbii jest Kosowo i dlaczego ma taką a nie inną strukturę ludności?
- Kosowo jest dla Serbii jednym z najbardziej historycznych miejsc. Tam by a kiedy stolica tego kraju, tam odbywały się główne zmagania z Turkami. Kosowo dla Serbii znaczy mniej więcej tyle, ile dla Polski Wielkopolska.

Skąd taka struktura ludności w tradycyjnej serbskiej dzielnicy?
- Po tym jak Turcy podbili Bałkany, nastąpiła zmiana struktury ludności i islamizacja tego obszaru, dlatego obecnie mieszka tam tak wielu Albańczyków. Zatem problem utworzenia na tych ziemiach niepodległego państwa jest bardzo złożony. To nie jest tylko zwykłe przełożenie proporcji ludności, ale ma również głębokie konotacje historyczne, tam znajdują się ważne zabytki kultury serbskiej.

Jakie, Pana zdaniem, będą dalsze kroki Belgradu?
- Serbia bez względu na to, kto obejmie w niej władzę, będzie się przychylać ku sojuszowi z Rosją. Jest przynajmniej kilka europejskich krajów, które utworzenia niepodległego Kosowa nie akceptują i dystansują się od tego, natomiast Rosja zgłasza zdecydowany, wyraźny sprzeciw; jest największym z krajów, który to wyraża, więc tradycyjny związek Serbii z Rosją się nie tylko utrzyma, ale i umocni. Trzeba pamiętać, że Kosowo to nie jedyne miejsce w Europie, gdzie mamy do czynienia z tak skomplikowaną sytuacją geopolityczną, jest przecież również Kraj Basków w Hiszpanii, jest kwestia Irlandii Północnej czy problem palestyński w Izraelu. Zatem jeżeli kraje Unii Europejskiej chciałyby być konsekwentne, to powinny podobne rozwiązania przyjmować również na tych obszarach. A jednak analogicznych rozwiązań się nie proponuje. W związku z tym warto podkreślić, że deklaracja wielu krajów unijnych idąca wprost w kierunku uznania niepodległości Kosowa odbywa się w takim oto kontekście geopolitycznym.

Co będzie w tej sytuacji z Cyprem i Macedonią?
- To są podobne przypadki, ja wymieniłem kilka. Może nastąpić obudzenie niepodległościowych aspiracji, w krajach, gdzie obecnie panuje pokój, mogą nastąpić momenty, w których ruchy narodowościowe się obudzą i będą szły w kierunku tworzenia tego typu państw czy państewek. Oczywiście państwo w rodzaju Kosowa czy Republiki Kosowskiej nie utrzymałoby się bez wsparcia jakiejś potęgi i bez finansów UE praktycznie nie miałoby ekonomicznej racji bytu. Istnieją więc tutaj pewne cele polityczne zmierzające do osłabienia Serbii. Jeżeli Albańczykom pozwala się iść w tym kierunku, to doprowadzi to do zaostrzonych konfliktów na tych obszarach, o których Pani mówiła i które ja wymieniałem.

Czym kieruje się UE, prowadząc tego typu politykę?
- Unia Europejska uzasadnia to strukturą ludności, tylko pamiętajmy, że przy takiej argumentacji wszędzie należałoby tak podchodzić do problemu. Miara więc jest podwójna, jeżeli nie wielokrotna. W związku z tym wydaje się, że wyodrębnienie Kosowa jest kolejnym etapem, być może ostatnim, dekompozycji dawnej Jugosławii. W pewnym sensie było to na rękę Niemcom, których strefy wpływów na tym terenie się dzieliły. Niemcy przecież jako pierwsze uznały Chorwację. Wydaje się, że na tym terytorium dawnej Jugosławii nastąpi coś w rodzaju podziału stref wpływów, być może Serbia dostanie się pod wpływ Rosji, a inne kraje pojugosłowiańskie będą dążyły w kierunku Unii.

Może to doprowadzić do kolejnego konfliktu na Bałkanach?
- To niewykluczone. Istnieje takie prawdopodobieństwo. Zwłaszcza w sytuacji, gdyby siły NATO czy UE wycofały się z tego regionu, doszłoby do kolejnego konfliktu. To bardzo prawdopodobne również dlatego, że mylnie twierdzono, iż właśnie tam jedyną odpowiedzialność za wojny w tamtym regionie ponoszą Milošević czy Serbowie. Wcale tak nie było. Wiele rodzin serbskich mieszkających w Kosowie doznało zbrodni, cierpień, zagrabienia mienia. A tam, gdzie są ofiary, może dojść do konfliktu zbrojnego. Chyba że będziemy tam mieli do czynienia z notorycznym stacjonowaniem oddziałów innych państw i jakimś takim parasolem, strefą na poły niepodległą. Wówczas sytuacja tam może się stabilizować, ale wydaje mi się, że do pełnej stabilizacji na tym obszarze jest daleko.

Kosowo jako republika islamska nie będzie stanowiło przyczółka dla ekspansji islamu?
- Trudno powiedzieć, zależy kto tam zwycięży, jaka siła będzie stanowiła o rządach. Pamiętajmy, że rzeczywiście różne są odłamy islamskie, również w sferze politycznej. W świecie islamskim pojawił się bardzo mocny czynnik - czynnik fundamentalistyczny. Jeżeli on tam się zakorzeni, to wówczas mogłoby do tego dojść. Pamiętajmy, że dzisiejszy obraz tej krainy wynika z wcześniejszej okupacji tureckiej tego terytorium. Problem jest taki, że państwa Europy w ogóle nie patrzą pod tym kątem, nie widzą pewnej solidarności, jaka jest w świecie arabskim, w świecie islamskim, że te kraje czują pewną łączność - przynajmniej w sensie elementarnym - z innym krajem islamskim. Natomiast tutaj ta przestrzeń wspólnoty chrześcijańskiej w krajach UE realnie nie istnieje, tu istnieją tylko elementy gry, elementy siły, natomiast wspólnota chrześcijańska na płaszczyźnie politycznej w UE jest nieobecna.

Jak oceni Pan deklarację polskiego rządu, że Polska będzie jednym z pierwszych państw, które poprze niepodległość Kosowa?
- Wydaje mi się, że jest to jednak wpisywanie się w pewien kontekst polityki amerykańskiej. Pamiętajmy, że głównym konstruktorem niepodległego Kosowa jest jednak Ameryka. Zresztą kiedy obserwujemy radość Albańczyków kosowskich, to flagi Stanów Zjednoczonych powiewają równo z flagami Kosowa. Trudno jest powiedzieć, że interesem Polski jest tak radykalne rozwiązanie problemu Kosowa jak ogłoszenie niepodległego państwa. Ta sprawa jest niedefiniowalna z polskiego punktu widzenia jako nasz interes, w związku z czym wydaje się, że jedynym uzasadnieniem jest to, iż wykonujemy dyrektywy amerykańskie.

Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2008-02-18

Autor: wa