Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kościół nieustannie w kryzysie

Treść

Tytuły wieszczące kryzys Kościoła można dzisiaj spotkać niemal wszędzie – od mediów lewicowo-liberalnych, które z tego powodu otwierają szampany, kończąc na katolickich, zatroskanych o Jego przyszłość. Kryzys ten objawia się przede wszystkim w spadku liczby osób praktykujących, który jest obecnie aż nadto widoczny. Warto jednak zwrócić uwagę, że erozja wiary dotyczy głównie krajów pierwszego świata. Chrześcijaństwo bardzo prężnie rozwija się chociażby w Afryce. Skupmy się jednak na naszym kraju czy szerzej na Europie. Kluczowe w tym aspekcie są dwa pytania: jakie są przyczyny utraty wiernych oraz jak temu zaradzić?

W odpowiedzi na to pierwsze pytanie większości od razu nasuwa się pandemia koronawirusa. Z pewnością przyczyniła się ona do spadku praktykujących, jednak w dużej mierze przyspieszyła obecne już wcześniej procesy sekularyzacyjne w społeczeństwie. Powodów jest jednak całe mnóstwo, od hedonistycznego stylu życia, przez zwalczanie Kościoła przez wpływowe środowiska aż po przestępstwa seksualne wśród niektórych duchownych.

Wielu ma na owy kryzys gotowe rozwiązania. Jak to Polacy, znamy się na wszystkim – np. kiedy trwa Mundial, pojawia się 38 milionów selekcjonerów kadry i podobnie jest w przypadku Kościoła – wszyscy są w tej materii ekspertami. Najczęściej oczywiście proponowane są nie tyle proste rozwiązania (bo te są nierzadko trafne), co zwyczajnie prymitywne. I tak z jednej strony dobiegają głosy, że Kościół musi otworzyć się na świat, zliberalizować się, mniej wymagać i to załatwi sprawę. Z drugiej strony z kolei niektóre środowiska uważają, że trzeba całkowicie wrócić do tego, co było kilkadziesiąt lat temu i to ma cudownie rozwiązać nasze problemy.

Sprawa jednak nie jest tak oczywista, jak by się to mogło wydawać. Przede wszystkim weźmy poprawkę na fakt, że Kościół jest w kryzysie od samego początku swojego istnienia. Kiedy Chrystus umierał na krzyżu to prawie wszyscy apostołowie Go zostawili. Z Jezusem był tylko Jan. Przekładając to na dzisiejsze czasy, to tak jakby prawie 92 procent biskupów zostawiło swojego Pana. Takie są proporcje. Żeby tego było mało Chrystusa wyrzekł się sam ówczesny papież. Jeśli to nie jest kryzysem, to co nim jest? A mimo tego Kościół trwa po dziś dzień. Mniej czy bardziej liczny, silniejszy lub słabszy politycznie – nie upadł, bo Jego korzenie są nie z tego świata.

„Kościół rozkwita, gdy podnosi swe standardy, a nie wtedy, kiedy je obniża”. Ta diagnoza postawiona lata temu przez Sługę Bożego ks. abp. Fultona Sheena zdaje się przystawać do tego, co dzisiaj możemy zaobserwować w Kościele. Wystarczy wspomnieć na tak wydawałoby się poboczną kwestię jak kapłański ubiór. Księży w sutannach widać na ulicach coraz rzadziej, czasami nawet koloratki nie sposób uświadczyć. Bywa także, że zwyczajne lenistwo i wygodnictwo jest nieustannie tłumaczone wytrychem w postaci „względów duszpasterskich”. Za jeden z bardziej obrazowych przykładów niech posłużą rozdawane na prawo i lewo dyspensy od pokutnego charakteru piątku. Pozostaje tylko czekać na dyspensę w Wielki Piątek. Ryba psuje się od głowy, więc jeśli pasterze są zagubieni, to i owcom będzie dużo trudniej odnaleźć drogę.

To nie jest jednak tak, że wina leży tylko po stronie duchowieństwa. Warto nieustannie przypominać, że kapłani wychodzą z naszych rodzin. A rodzina to przecież pierwsze środowisko ewangelizacji. Jeśli więc przekaz wiary w rodzinie kuleje, wówczas nie można obarczać winą księży, tylko uderzyć się we własną pierś. Ideałem jest, kiedy przekaz wiary płynie zarówno z rodziny, z Kościoła, jak i katechezy szkolnej i wszystkie te środowiska wzajemnie się uzupełniają.

Być może w efekcie kryzysu, który Kościół przeżywa dzisiaj, należy przypomnieć słowa ks. Josepha Ratzingera, późniejszego papieża, sprzed ponad 40 lat. Przewidywał on wtedy, że chociaż Kościół straci wiele z przywilejów społecznych i będzie dużo mniej liczny, to paradoksalnie w ten sposób odrodzi się Jego siła. W takim oto Kościele swoją ojczyznę znajdą Ci, którzy przez brak Boga doświadczyli własnej marności i samotności.

Zatem w górę serca! Nie popadajmy w pesymizm, bo chrześcijanin to człowiek nadziei. Tym bardziej, że mamy zapewnienie samego Chrystusa, że nie zostawi swojego Kościoła.

Wojciech Grzywacz

Żródło: radiomaryja.pl,

Autor: mj