Kormorany wyjadają karpie
Treść
Ze Zbigniewem Szczepańskim, ichtiologiem, prezesem Towarzystwa Promocji Rybactwa i Produktów Rybnych "Pan Karp", rozmawia Mariusz Kamieniecki
Panie Prezesie, ile karpi trafi na nasze świąteczne stoły?
- Od dwóch, trzech lat produkcja karpi utrzymuje się mniej więcej na jednakowym poziomie 15-17 tys. ton. Jeszcze kilka lat temu hodowla była większa i oscylowała w granicach 20 tys. ton. Przyczyny spadku produkcji akurat w tym roku należy upatrywać w kapryśnej aurze. Karp jest rybą ciepłolubną w odróżnieniu np. od pstrąga. Tym samym wielkość produkcji w danym roku zależy w dużej mierze od ilości dni ciepłych i słonecznych. Natomiast powodzie, jakie występowały w maju i czerwcu, szczególnie na południu kraju, gdzie jest dużo stawów karpiowych, spowodowały zahamowanie przyrostu tych ryb.
Jak duże były te straty?
- Normalnie straty związane z tzw. ubytkami są na poziomie 10-15 procent. Jeżeli do danego stawu wiosną wpuszcza się tzw. kroczka, a więc dwuletnią rybę, to jesienią powinno się odłowić 85-90 proc. sztuk. W br. w rejonach, gdzie mieliśmy do czynienia z powodziami, było dokładnie odwrotnie, a więc odłowiono 15-20 procent. Innym problemem jest rozwój populacji zwierząt rybożernych. To jest jeszcze jedna przyczyna strat ponoszonych przez rybaków.
Które zwierzęta łowią najwięcej ryb?
- Przede wszystkim chodzi o rozrost populacji kormoranów. Ostatnio w ramach działań edukacyjnych przygotowaliśmy książeczkę dla dzieci pt. "Pan karp kontra czarny ptak", która ukaże się na rynku za klika dni. To studium w formie bajki, które pokazuje, że kormorany w Polsce to problem niedostrzegany przez nasze służby ochrony środowiska. Na końcu tej publikacji jest zestawienie, z którego wynika, że w Polsce żyje obecnie ok. 130 tys. kormoranów, a więc 15-krotnie więcej niż jeszcze w latach 90. ubiegłego stulecia.
Czy są wyliczenia szkód spowodowanych przez te ptaki?
- W tym roku wyprodukowaliśmy w Polsce 15 mln kg karpi. Z wyliczeń naukowców Instytutu Rybactwa Śródlądowego w Olsztynie wynika, że kormorany zjadają 10,6 mln kg ryb, a więc równowartość dwóch trzecich naszej produkcji karpi. Co prawda na północy kraju te ptaki żywią się różnymi rybami, ale na południu łapią głównie karpie.
Co w tej sytuacji należałoby zrobić?
- Można apelować, co zresztą czynimy, do polskiego rządu, aby nie ulegał manipulanckim żądaniom unijnych ekologów, ale żeby zredukowano i utrzymano stada kormoranów na rozsądnym poziomie sprzed "boomu demograficznego", niezagrażającym ani tym ptakom, ani hodowli ryb. Przypominam, że są to ptaki, które w zasadzie nie mają żadnych naturalnych wrogów, a dodatkowo podlegają ochronie i jeszcze "hoduje" się dla nich ryby. Oprócz karpi na Mazurach i Pomorzu łupem kormoranów padają także szczupaki, węgorze, sieje, sielawy i wiele innych cennych gatunków ryb.
Czy prawo daje narzędzia do regulacji populacji kormoranów?
- Polska jako jeden z nielicznych krajów w Europie posiada jeszcze prawo, które pozwala rybakom na terenie samych stawów strzelać do kormoranów. I to prawo jest właśnie solą w oku unijnym politykom, którzy przy wsparciu polskich ekologów naciskają na resort środowiska. Nad zniesieniem czy ograniczeniem tego prawa odstrzału kormoranów, czapli i innych zwierząt chronionych w obrębie terenów hodowlanych właśnie się dyskutuje. Zapotrzebowanie na karpie w Polsce było, jest i będzie, czy się to komuś podoba, czy nie, a jeżeli nasza produkcja będzie mniejsza, to lukę tę wypełnią Czesi lub Litwini. Na pewno ucieszyliby się także producenci pang w Wietnamie czy tilapii w Chinach - a więc ryb, które stają się u nas coraz bardziej konkurencyjne z powodu ceny, a nie jakości rybiego mięsa. Jeżeli nic z tym nie zrobimy, to przez zaniechanie położymy na łopatki naszą tradycyjną gałąź rolnictwa, jaką jest rybactwo, które kultywujemy już osiem wieków. To nic innego jak sabotaż gospodarczy. Obecnie ok. 10 proc. karpia w Polsce pochodzi z zagranicy. Z uwagi na to, że po wejściu do państw wspólnoty nie ma granic, ciężko to nawet dokładnie zweryfikować. Moim zdaniem, z roku na rok liczba ta stale rośnie.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik 2010-12-21
Autor: jc