Konwój pod specjalnym nadzorem
Treść
Pociąg wiozący z Francji odpady nuklearne dotarł do dolnosaksońskiej miejscowości Dannenberg, gdzie wczoraj zostały one przeładowane na ciężarówki, które przewiozą transport do byłej kopalni w niemieckim mieście Gorleben. Transportowi radioaktywnych odpadów towarzyszyły największe od lat protesty.
Policja podczas przejazdu konwoju musiała co kilka kilometrów usuwać z torów protestujących ludzi, którzy albo siadali na torach, albo spuszczali się z wiaduktów na torowiska, lub nawet próbowali rozkręcać szyny i niszczyć podkłady kolejowe. Przeciwnicy transportu i energii atomowej masowo przeszli z torów na ulice, gdzie próbowali zatrzymać kolumnę samochodów z odpadami, a także zablokowali drogę dojazdową do magazynu kopalni. Doszło do ostrych strać z policją. W ruch poszły pałki, użyto gazu pieprzowego, a nawet zapłonęły policyjne samochody.
Widząc duże poparcie społeczne dla przeciwników energii atomowej i coraz większą liczbę zaangażowanych bezpośrednio w protesty, część polityków niemieckich postanowiła wykorzystać to do własnych celów. Partia Zielonych, której przedstawiciele chętnie pokazywali się wśród protestujących, ogłosiła, że ci demonstrujący, którzy wyrażą taką chęć, mogą otrzymać partyjne legitymacje. CDU z kolei ostro skrytykowała członków partii Zielonych za prowokowanie napięć. Także przedstawiciele związków zawodowych policji nie są zadowoleni z postawy rządu w kwestii ochrony transportu odpadów nuklearnych. Zastępca przewodniczącego związku GdP Bernhard Witthaut w ostrych słowach stwierdził, że "w wyniku błędnych decyzji politycznych policjanci są narażani na wielogodzinne i niepotrzebne akcje".
Wszyscy wiedzą, że pomimo protestów i tak w końcu transport dotrze do Gorleben, z tą tylko różnicą, iż jego koszty przekroczą 25 milionów euro. To będą pieniądze podatników, chociaż już teraz władze Bawarii zapowiedziały, że nie mają zamiaru uczestniczyć w pokrywaniu kosztów tej akcji i nie będą z własnej kasy płacić swoim policjantom oddelegowanym do ochrony transportu.
Waldemar Maszewski, Hamburg
Nasz Dziennik 2010-11-09
Autor: jc