Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Konstytucję też można zmienić

Treść

Z posłem Zbigniewem Girzyńskim (PiS), członkiem sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych, rozmawia Wojciech Wybranowski Konsul Rzeczypospolitej Polskiej w Nowym Jorku Krzysztof Kasprzyk przeprosił przedstawiciela środowisk homoseksualnych Brendona Faya za orędzie prezydenta RP. Konsul nazwał je "pożałowania godnym incydentem". To normalna sytuacja, w której polski dyplomata, tłumacząc się przed homoseksualistami, odcina się od polskiego prezydenta? - Bardzo się dziwię, że konsul, kt óry powinien reprezentować władze Polski, w taki sposób się zachowuje, odcinając się od orędzia własnego prezydenta. Uważam to za rzecz wysoce niestosowną i chciałbym przypomnieć, że fragment materiału wykorzystany w orędziu pana prezydenta był powszechnie dostępny i rozpowszechniany przez samych zainteresowanych, a więc parę gejów, którzy nagle poczuli się obrażeni tym, że ktoś śmiał to wykorzystać. To oni umożliwili również polskiej telewizji emisję tego materiału, w związku z tym to również oni ponoszą odpowiedzialność za to, iż może on być wykorzystywany zarówno przez tych, którzy mówią, że "tak powinna wyglądać nowoczesna rodzina", jak i przez tych, którzy chcą pokazać, że na homoseksualny model rodziny się nie zgadzają. Postępowanie polskiego konsula w Nowym Jorku w świetle tego, moim zdaniem, jest wysoce niestosowne. Nie sądzi Pan, że "przeciek" tych przeprosin do mediów to taka próba pokazania "nowoczesnemu światu", że dyplomacja podporządkowana nowym władzom odcina się od prawicowego prezydenta, który jest na tym stanowisku tylko dlatego, że Platforma nie ma instrumentów, by go odwołać? - Trudno mi powiedzieć, jakie intencje kierowały konsulem Kasprzykiem, który przeprosił za prezydenckie orędzie, ale zdaje mi się, że to sama osoba zainteresowana upubliczniła całą korespondencję w mediach. Mogę tylko powiedzieć, że to zachowanie nieprawidłowe, na które polski konsul nie powinien sobie pozwolić. Świadczy ono tylko i wyłącznie o tym, że kierownictwo Ministerstwa Spraw Zagranicznych w każdej sprawie, również w takiej, jest w stanie zrobić wszystko, by odcinać się od linii polityki zagranicznej, którą reprezentuje pan prezydent Lech Kaczyński. Trudno mi powiedzieć, czy konsul w Nowym Jorku otrzymał jakieś dyrektywy z MSZ, ale nie wydaje mi się, by w tej sprawie dyplomata podejmował decyzje bez konsultacji z kierownictwem resortu. Jak odbiera Pan aktywność samego Lecha Kaczyńskiego w sprawie traktatu lizbońskiego? Z jednej strony mamy orędzie i projekt ustawy gwarantującej zachowanie postanowień protokołu brytyjskiego, z drugiej - prezydent wysyła czytelne sygnały mówiące o tym, że trzeba iść na daleko idący kompromis, byle tylko ratyfikować traktat w parlamencie. - Przede wszystkim zwracam uwagę na to, co mówił pan prezydent w swoim orędziu. A mianowicie na to, że w sytuacjach ważnych warto jest odłożyć na bok spory partyjne i pomyśleć o Polsce. Pan prezydent stara się zrobić wszystko, aby wyciągnąć rękę w kierunku Platformy Obywatelskiej, w kierunku rządu i przy procesie ratyfikacji traktatu, zabezpieczając interesy polskie, szukać daleko idącego kompromisu i porozumienia. Jak widać i słychać z wypowiedzi polityków PO, jest to, na razie, ręka zawieszona w próżni. A może jest tak, że pan prezydent został przyciśnięty do muru przez działania grupki młodych PiS: Kamińskiego, Hofmana, Jackiewicza i Karasiewicza, którzy w medialnych wystąpieniach przekonywali, że niezależnie od tła całej sprawy popierają ratyfikację traktatu. Później, za wyjątkiem Karasiewicza, wycofali się z tych deklaracji, nie mniej jednak miały one miejsce i padły publicznie. - Pan prezydent jest osobą, która pełni swoją funkcję i misję głowy państwa w sposób całkowicie niezależny i nawet cały klub PiS nie byłby w stanie wywrzeć na niego presji w takiej czy innej sprawie, a co dopiero grupka posłów, którzy - jak wynika z późniejszych informacji - zostali źle zrozumiani przez jeden z portali. Jestem przekonany, że stanowisko, jeżeli chodzi o traktat, będzie w klubie jednolite - i to zarówno, jeśli chodzi o głosowanie w Sejmie, jak i - gdyby do tego doszło - w Senacie. Pokażemy Platformie Obywatelskiej, że bez uwzględnienia zapisów, o których mówi PiS, nie będzie możliwe ratyfikowanie traktatu. Czyli jeżeli PO nie ustąpi, nie poprzecie ustawy? - Myślę, że tak. Myśli Pan, ale pewny nie jest? - To nie jest kwestia pewności. Na razie mówimy w kategoriach pewnych przypuszczeń. Są konkretne propozycje złożone przez klub PiS i przez pana prezydenta, czas pokaże, w jakim kierunku pójdzie Platforma Obywatelska. Jeżeli nadal będzie próbowała wywierać presję, wyciągać pojedynczych posłów, nie siadać do rozmów, wówczas do ratyfikacji nie dojdzie. Jeżeli stanowisko PO ulegnie zmianie i będzie ona szukała kompromisu, nie starając się na siłę forsować pewnych rozwiązań, które do zaakceptowania nie są, wówczas otworzy sobie szansę do tego, by głosowanie także dla Platformy zakończyło się sukcesem. Do "Naszego Dziennika" docierają sygnały, że jeszcze w tym tygodniu dojdzie do rozmów pomiędzy PiS a Platformą w sprawie ustawy pozwalającej na ratyfikację traktatu... - Nie wykluczam tego typu rozmów z bardzo prostego powodu. Tuż po świętach ma się odbyć posiedzenie połączonych Komisji Spraw Zagranicznych i Komisji ds. UE, które muszą się zająć projektem ustawy będącej obecnie w parlamencie już po drugim czytaniu. Komisje muszą rozpatrzyć poprawkę PiS, którą zgłosiliśmy. To powoduje, że muszą zostać podjęte rozmowy, które będą rozstrzygały los tej ustawy. Myślę, że w obecnej sytuacji najlepszą rzeczą, jaka mogłaby się zdarzyć i do czego namawiałbym polityków PO, byłoby wycofanie rządowego projektu ustawy z racji tego, że projekt ten jest już po drugim czytaniu i ograniczono do minimum możliwość wprowadzenia zmian, a to powoduje, że nie przejdzie on procedury parlamentarnej, i rozpoczęcie pracy nad tym projektem, który złożył pan prezydent Lech Kaczyński. Platforma i niektórzy prawnicy twierdzą, że projekt prezydenta jest sprzeczny z Konstytucją. - O tym, czy dany projekt czy dana ustawa jest sprzeczna z Konstytucją, może decydować jedynie Trybunał Konstytucyjny, a opinie pojedynczych prawników niczego nie przesądzają. Tym bardziej że krytyczne opinie prawników i polityków mogą być w tym zakresie zbieżne i podyktowane bieżącymi potrzebami dyskursu politycznego. Warto przypomnieć, że jest to ustawa, którą przyjmuje parlament większością dwóch trzecich głosów, a więc jest przyjmowana taką większością, która jest wyższa niż potrzebna do nowelizacji Konstytucji. W związku z tym, gdyby była taka potrzeba, aby dostosować nasze prawo i naszą Konstytucję do tego typu zapisów, to przyjęcie ustawy otwierałoby drogę do zmiany Konstytucji w tym zakresie. Zresztą to symptomatyczne - zawsze, kiedy Prawo i Sprawiedliwość proponuje różnego rodzaju zapisy mogące chronić interesy Polski albo mogące wyjaśniać różnorakie zaszłości, jakie zdarzały się w Polsce w okresie komunistycznym, to przeciwnicy tych zmian notorycznie powoływali się na to, że "na pewno propozycje PiS są sprzeczne z ustawą zasadniczą". Tak było w przypadku lustracji, w przypadku próby powołania komisji śledczej, która miała wyjaśnić nadużycia w prywatyzacji sektora bankowego, tak było wreszcie w przypadku propozycji, jakie składaliśmy, dotyczących dezubekizacji. Zawsze, gdy chce się stanąć w kontrze do pewnych propozycji składanych przez PiS, próbuje się wykorzystywać ciągle te same autorytety i te same argumenty, by zablokować ich realizację. Muszę przypomnieć, że Trybunał Konstytucyjny uznał uchwałę powołującą komisję bankową za sprzeczną z Konstytucją, zakwestionował również znaczną część ustawy lustracyjnej. - To była opinia Trybunału, z którą ja się w sposób głęboki nie zgadzam. Zresztą było widać, że tak na dobrą sprawę mieliśmy w Trybunale do czynienia z pewnym głosowaniem o charakterze czysto politycznym. Jest przecież Trybunał Konstytucyjny ciałem o charakterze politycznym, zasiadają tam osoby, które w swoich decyzjach często kierują się nie przekonaniami o charakterze merytorycznym, ale przekonaniami politycznymi, co było widać doskonale przy okazji sprawy ustawy lustracyjnej. Obawiam się, że w przypadku ustawy prezydenckiej mogłoby być podobnie, ale tak jak mówiłem - większość potrzebna do tego, by przyjąć ustawę ratyfikacyjną, w razie potrzeby wystarczy do rewizji Konstytucji. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-03-25

Autor: wa