Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Konieczność śpiewu

Treść

Co się z tym śpiewem porobiło? Cośmy z nim zrobili? Ale czy na pewno my? Faktem jest, że nigdy chyba nie było z nim tak źle, choć w praktyce jest wszędzie. Tyle, że nie wykonywany przez nas. Płynie z rozmaitych głośników. Natychmiast gotowy, aktywny na kliknięcie. I równie szybko gotowy zniknąć, zmieniony na inny lub porzucony w wyniku znużenia. Stał się jak jeden z wielu produktów – tak zasadniczo do konsumpcji: użycia i wyrzucenia.

Może jesteśmy już na tyle wygodni, że nie śpiewamy. Bo to za bardzo absorbuje, naraża na ryzyko. Owszem, niby jest nieco przyjemności, ale więcej stresu. Nie próbujemy więc nawet sprawdzić. Drażni nas też śpiewanie innych. Zbyt długie. Wymaga większej uwagi. Ktoś inny staje się bardziej ważny.

Taka postawa przenosi się do kościoła. Dlatego pewien zakonnik bardzo chwalił tzw. „męskie msze”, tj. takie, w których ani jedna nuta nie jest śpiewana. Szybciej, sprawniej. Trzeba być praktycznym. Śpiew przecież jakby był zaprzeczeniem praktyczności. Oznacza wydatkowanie energii, która poza trudnymi do uchwycenia wrażeniami „estetycznymi” niczego nie daje. Zabiera czas, emocje.

Właśnie jednak to „trudne do uchwycenia wrażenie estetyczne” jest istotą troski (i sporu). Po prostu nie wiemy już, na czym polega. Nie pamiętamy go. Wyrugowany z naszej kultury i naszego życia śpiew zabrał ze sobą to istotne „niewiele”, co posiada, a o czym wymownie napisał poeta:

Gdzie słyszysz śpiew – tam wejdź,
Tam dobre serca mają.
Źli ludzie – wierzaj mi –
Ci nigdy nie śpiewają.

Ale nie tylko on. Wieki wcześniej nie oddawano Panu Bogu czci inaczej, jak tylko śpiewem. Do dzisiaj ślady tego można odnaleźć w liturgii prawosławnej, która nie szczędzi czasu, talentów i energii na śpiew: bogaty, pełny, przenikający do głębi serce i tak wspaniały, że zasadniczo wystarczy mu jeden głos, czasem dyskretnie podparty innym. W jego linii to, ludzkie nabywa świetlistej mocy. Oczarowuje delikatnością, po czym, uzyskawszy dostęp do niedostępnego, wsącza się, wnika do największej głębi naszego serca. Dotyka, pieści, przemienia najintymniejsze zakątki naszej duszy. Aż boimy się, nie potrafimy przyznać, jakie to wspaniałe, i mocne, i dobre. Znika zupełnie praktyczność. Wszystko nabiera innego wymiaru czystej bezinteresowności, która otula nas czułością, jakiej dawno nie doświadczaliśmy. Tak nam dobrze w objęciach rozwibrowanych i lśniących linii melodii. Ani harmonia, ani szczególny rytm, ani polifonia! Czysty śpiew – to jest to! Ten, kto choćby raz poddał się jego pięknu i mocy, wie o czym mowa. Bo mimo odrzucenia i własnej organicznej bezradności, śpiew próbuje jednak do nas dotrzeć. Znienacka, zaskakująco, w najmniej oczekiwanych kontekstach. Czai się, gdyż wie, o jaką stawkę idzie. Jasno ją przedstawiła św. Hildegarda, wedle której na naszym odejściu od śpiewu najbardziej zależy… Diabłu. Bo śpiew przypomina mu raj, z którego został wyrzucony. Pan Bóg poprzez proroków czy poetów ludziom nieustannie ten raj przypominał. Wreszcie przysłał Swojego Syna, aby nam raj ostatecznie przywrócić. Stąd rozpaczliwa wściekłość Diabła. Próbuje więc, póki jeszcze może, ze wszystkich sił odciągnąć nas od śpiewu. Jak to zauważyliśmy powyżej, niestety, nieźle mu się to udaje. Od nas jednak zależy, do kogo będzie należał ostatni głos.

Wierny starożytnej tradycji śpiewającego Kościoła św. Benedykt też każe mnichom śpiewać. Ileż o tym śpiewie jest w Regule: nie tylko co i kiedy winno być śpiewane, ale i jak! Z jednej strony wszyscy mnisi mieli (i mają) śpiewać. To ważne wobec opinii niektórych, że nie każdy śpiewać może. Nie chodzi tu bynajmniej o poparcie tezy, że „śpiewać każdy może, trochę lepiej, lub trochę gorzej”. Praktyka benedyktyńskich klasztorów pokazuje, że regularne śpiewanie i włączenie się tak we wspólnotę pozwala każdemu rozwinąć w jakiś sposób własny talent śpiewaczy. Oczywiście, nie ma tu demokracji. Św. Benedykt jasno zaleca, iż „bracia powinni czytać i śpiewać nie według kolejności, ale tylko ci, którzy mogą zbudować słuchających” (RB 38,12). Co to oznacza? I czytanie jest jakąś elementarną formą śpiewu rozumianego jako proklamacja słowa. W klasztornym refektarzu w czasach, kiedy nie było mikrofonów, lektor czytający książki podczas posiłków siedział na specjalnie wyeksponowanej ambonie i intonował tekst w sposób niemalże melodyczny, dla nas dzisiaj śmieszny, ale w tamtych czasach pozwalający wszystkim usłyszeć wszystko, z zachowaniem pewnej godności. U św. Benedykta czytanie i śpiewanie zdają się być bardzo blisko. Jakby stanowiły dwie strony tego samego zadania głoszenia słowa i budowania nim Wspólnoty.

Ale to tylko efekty. Istota śpiewu i zaangażowania weń tkwi gdzie indziej – w każdym z nas. Jak to pokazują psychologowie, śpiewacy i terapeuci: śpiew jest ważnym wymiarem naszej egzystencji. Nie istniejemy w pełni nie śpiewając. Śpiewając możemy wyzwolić się z wielu blokad i kompleksów, które utrudniają, czy wręcz uniemożliwiają nam życie. W tym kontekście śpiew jest więc koniecznością – zwłaszcza, jeśli praktykowany jest z całego serca, w wolności i pod okiem mistrzów. Ale tak, jak śpiew pomaga lepiej żyć, tak i dobre życie musi prędzej czy później wyrazić się w pięknym śpiewie. Jest to, nawiasem mówiąc, jeden ze wskaźników dobrego życia – tak indywidualnego jak i wspólnotowego. Wystarczy posłuchać (i przy okazji popatrzeć, jak ktoś śpiewa) i już widzi się jak na dłoni całą jego duchowość. Wystarczy posłuchać, jak śpiewa w chórze monastyczna wspólnota, i już wiadomo, jaka panuje w niej atmosfera. Wzięcie na serio benedyktyńskiego życia musi owocować pięknym śpiewaniem:

Gomer słyszy to wyraźnie
gdy mniszki
śpiewają godzinami
siedem razy śpiewać
na dzień
czerwono
jasno i czerwono błyszcząco.
Gomer to słyszy.
Kto jest porwany
przez wirujące koło
ten śpiewa
w Bożym kole zamachowym
mszy.
Ten musi śpiewać.
To jest wesele [Wiersz nosi tytuł Musi śpiewać].

Liturgia jest, powinna być śpiewem. Jakże może inaczej wyrazić się moc Eucharystii? Jesteśmy duchem i ciałem. Śpiew to owoc jedności ducha z ciałem. Doświadczenie i przestrzeń. Integracja. Harmonia – nie tylko z sobą samym, czy z innymi – ale z całym światem, kosmosem. Nie przypadkowo Pitagoras w obrotach planet doszukiwał się harmonijnych współbrzmień możliwych do usłyszenia tylko dla osób zdolnych się z nimi zestroić. A ptaki? Poszumy wiatru? Morskie fale? Las? Łąka? I miasto ma swe pieśni. I ulica.

Tyle by można o śpiewie pisać. Może nawet należałoby. Najlepiej jednak po prostu zacząć śpiewać. Od serca. To również wspaniała szkoła słuchania:

A jak śpiewać, to już śpiewać
Jak ptaszkowie leśni,
Ani wiedząc, ani dbając,
Czy kto słucha pieśni.
Nigdy ona nie stracona…
Pochwycą ją drzewa,
W wiosny szumie, jako umie,
Bór ci ją odśpiewa.

A gdy śpiewać, to już śpiewać
Od serca, od ucha!
Piosnka wraca, krew gorąca
Żywym zdrojem bucha.
Pieśń – nie woda, mocy doda,
Jak Piastowe miody…
Tyle życia, co serc bicia,
Co w pieśni pogody!

A gdy śpiewać, to już śpiewać
Jako duszy wola,
Na te łany, na ugory,
Na te puste pola…
Toć jak chleba im potrzeba
Plennej pieśni siewu…
I o wiośnie nic nie wzrośnie
Bez pługa i śpiewu!

A jak śpiewać, to już śpiewać
Po tej rannej rosie…
– Leć świtaniem, z zorzy graniem.
Pieśni żywy głosie!
Z białą rosą echa niosą
Szeroko, daleko…
Niech cię słyszą ranną ciszą
Za górą, za rzeką!

A gdy śpiewać, to już śpiewać,
Choć się rozstąp ziemio!
Chociaż burze pieśń zagłuszą,
Choć gromy oniemią,
Przejdzie burza za podgórza,
Ugasną pioruny;
Ścichnie klęska, a pieśń męska
Znów uderzy w struny.

A jak śpiewać, to już śpiewać
Pod wielkim błękitem
Kupą, chórem, z wichrów wtórem
I z czołem odkrytem…
Na ogromnym, żniwnym łanie
W żywe wniebogłosy,
Kiedy żeńce chwycą w ręce
I sierpy, i kosy.

A jak śpiewać, to już śpiewać
Od nieba do ziemi.
W prostej wierze, bratnie, szczerze,
A między swojemi!
Dań czy nie dań poklask pieśni,
A co mi to płaci?
Nie ja stroję gęśle moje,
Ale miłość braci!

Bernard Sawicki OSB – absolwent Akademii Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie (teoria muzyki, fortepian). Od 1994 r. profes opactwa tynieckiego, gdzie w r. 2000 przyjął święcenia kapłańskie, a w latach 2005-2013 był opatem. Studiował teologię w Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie oraz w Ateneum św. Anzelma w Rzymie, gdzie obecnie wykłada. Autor felietonów Selfie z Regułą. Benedyktyńskie motywy codzienności oraz innych publikacji.

Źródło: ps-po.pl, 5

Autor: mj