Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Konfrontowanie rodzin częścią kampanii dezinformacyjnej

Treść

Największe gwiazdy dziennikarstwa w mainstreamowych mediach przyzwyczaiły nas już do tego, że przyjmują bez zająknięcia specyficzną narrację poszczególnych polityków Platformy Obywatelskiej na temat katastrofy rządowego Tu-154M w Smoleńsku. Mało tego - przykład ostatniego programu Tomasza Lisa pokazuje, jak popularny jest mechanizm konfrontowania ze sobą rodzin smoleńskich. Jaki jest cel takiej konfrontacji?
Według części rodzin i medioznawców, jest nim zaciekła wręcz awersja stająca się powoli nowym elementem poprawności politycznej - awersja do jakichkolwiek pytań o katastrofę. Są takie media i tacy politycy, którym bardzo zależy na tym, aby istniał i utrwalał się podział bliskich ofiar tragedii narodowej pod Smoleńskiem. W takim rozdaniu za "pisowskie" są uznawane wszystkie rodziny, które zadają pytania niewygodne dla rządu i które nie do końca uznają toczące się śledztwo za wiarygodne.
Zręczna manipulacja, jaką posługują się niektórzy dziennikarze, aby dezawuować wszystkie podnoszone przez część bliskich ofiar obawy i pytania związane ze śledztwem smoleńskim, polega na zestawianiu ze sobą wypowiedzi dwóch rodzin. Rezultat jednak nie jest taki, jak sugerować może pozorny zamysł takiego zabiegu. Otóż nie chodzi o to, aby pokazać, że istnieją "różne sposoby podchodzenia do tragedii smoleńskiej". Chodzi o to, żeby zbudować fałszywy obraz: są rodziny, które ze spokojem czekają na wyniki śledztwa, a po drugiej stronie są bliscy, którzy wpisują się w walkę polityczną zainicjowaną oczywiście przez Prawo i Sprawiedliwość. Dziennikarze w stosunku do bliskich ofiar potrafią być równie obcesowi jak premier Donald Tusk, który nie zawahał się nazwać pytania jednej z wdów o to, czy może się bać o własne życie, "bezczelnością". Pytania w stylu: "naprawdę uważa Pani, że to był zamach?" (wywiady "Polityki" i w TVN 24), odzwierciedlają, jak silna jest determinacja konkretnego środowiska, aby zmarginalizować głosy "fanatyków" i "pisowskich" wdów. Magdalena Merta w programie Tomasza Lisa wyraziła swoje ubolewanie nad tym, iż dążenie do poznania prawdziwych okoliczności katastrofy smoleńskiej jawi się jako prywatna wojna jednej partii, podczas gdy - jak słusznie podkreśliła - powinno być to sprawą ogólnonarodową, ponad podziałami politycznymi. W istocie mamy do czynienia z kreowaniem takiego wyobrażenia czy wręcz tezy, że zaniepokojenie śledztwem i stawianie pytań jest tożsame z twardym opowiadaniem się za jedną konkretną opcją polityczną, z manifestacją polityczną czy wręcz działaniem w interesie danej partii. Posługując się taką logiką, możemy powiedzieć, że ci, którzy nie wyrażają obaw, są zwolennikami Platformy Obywatelskiej. Można pójść dalej, ale po co? Przecież takie zabiegi nie mają nic wspólnego z rzetelnością dziennikarską. Dlaczego mediom tak bardzo zależy na tym, aby polaryzować przekaz o Smoleńsku zwłaszcza w tym aspekcie - w ocenie śledztwa przez rodziny ofiar? Zarówno politycy PO, jak i wtórujący im dziennikarze skonstruowali konflikt: furiaci vs. ludzie rozsądni. Zdaniem Hanny Karp, medioznawcy z Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, rząd Donalda Tuska nie wie, jak rozmawiać z rodzinami, dlatego przyjął taką metodę - rozgrywania bliskich ofiar. - Spojrzenie poszczególnych rodzin jest zróżnicowane i to nie jest nic zaskakującego. Bardzo negatywnym zjawiskiem jest jednak gra tymi różnicami. Premier od początku przywiązuje ogromną wagę do mediów, do swojego wizerunku. W jego gabinecie jest grupa ludzi, którzy doradzają mu medialnie. Rozgrywanie rodzin dokonuje się w poszczególnych redakcjach i tytułach gazet, które można określić jako zaplecze premiera. To ono moderuje konfrontację rodzin smoleńskich - ocenia Hanna Karp. Jak zaznacza, znamienne jest to, że pytania stawiane przez rodziny, prześmiewczo nazywane jako "pisowskie", są bardzo konkretne.
Jak działa ten mechanizm
Beata Gosiewska, wdowa po śp. Przemysławie Gosiewskim, stwierdziła w rozmowie z "Naszym Dziennikiem", że mechanizm konfrontowania rodzin wpisuje się w cały ciąg dezinformacji związanej ze śledztwem smoleńskim. - Tuż po katastrofie rozpoczęła się akcja mająca na celu zbudowanie fałszywego obrazu katastrofy. I to stanowi jakby tło tego, z czym mamy do czynienia, jeśli chodzi o przekaz dotyczący rodzin smoleńskich. Nigdy nikogo nie oceniałam, każdy ma prawo mieć własny ogląd sytuacji, ale nieraz słyszałam, że jestem "pisowską wdową". Zdarzało się, że byłam obrażana - wyznaje Beata Gosiewska. Jej zdaniem, dla rządzących i usłużnych im mediów prawda przestaje mieć znaczenie. "Złe" rodziny ofiar katastrofy - jak ocenia - to te, które zadają ważne, merytoryczne pytania, które domagają się prawdy. Czy taki mechanizm może ukoić ból i pomóc w przeżywaniu żałoby? - Uznałam, że nigdy nie będę komentowała wypowiedzi żadnej z rodzin, a tym bardziej ich intencji. Moje były oceniane i zawsze ustawiane w taki sposób, aby pokazać, że jestem "upolitycznioną fanatyczką". Mam tu na myśli pana Deresza, który nie zamieniając ze mną nawet słowa, zaatakował mnie, twierdząc, że działam na polityczne zamówienie. To bardzo bolesne - zauważa Beata Gosiewska. Podział wśród rodzin jest budowany od początku. W prasie pojawiały się liczne artykuły, które skutecznie petryfikowały w przekazie medialnym tezę o tym, iż rodziny są podzielone - pomimo przeróżnych inicjatyw mających na celu zjednoczenie wszystkich rodzin, takich jak pamiętny list prezydentowej Anny Komorowskiej oraz pielgrzymka do Smoleńska 10 października pod jej patronatem. Według Beaty Gosiewskiej, jednoczenie rodzin od początku było mitem - zabiegiem medialnym, który miał na celu spłycić cały przekaz na temat katastrofy. W tej sprawie najważniejsza powinna być prawda i o nią dziennikarze powinni zabiegać. Nie dojdzie się do niej poprzez ustawianie rodzin na zasadzie: dobrzy - źli, drogą ciągłego konfrontowania. - Media o określonym profilu politycznym przemilczały szereg obaw rodzin związanych m.in. z pochówkiem ich bliskich. Nadal milczą na ten temat. Na najpopularniejszych portalach oraz w dziennikach nie pojawiają się takie informacje, a jeśli nawet, to zawsze w konfrontacji, która służy wydarciu z naszej świadomości jednolitego obrazu rzeczywistości, jaką jest katastrofa smoleńska. Rzeczywistości, która jest kluczowa dla naszej tożsamości narodowej - uważa ks. prof. Paweł Bortkiewicz, etyk, prodziekan Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Oczywiste jest to, że rodziny mają różne poglądy polityczne, że pochodzą z różnych środowisk. Sęk w tym, że społeczeństwu nachalnie się wmawia, iż należy wartościować poszczególne postawy - oczywiście wartościować według z góry przyjętej linii. - W gruncie rzeczy, patrząc na to zjawisko, nie chodzi o same rodziny smoleńskie. Chodzi o to, aby dezawuować problemy stawiane przez niektóre z nich - uderzanie w bliskich ma zablokować to, aby ich głos dotarł do polskiej opinii publicznej - uważa Hanna Karp. Według medioznawcy, ośmieszanie jest skrajną i najlepszą metodą, aby umniejszyć wartość konkretnych pytań. Ksiądz prof. Paweł Bortkiewicz określa wprost takie metody jako podłe. - Od początku obserwujemy działania mediów, które nie dążą do poznania prawdy, a do szkalowania pamięci ofiar. Część poległych traktowana jest jako sprawcy, współsprawcy albo główni winowajcy całej katastrofy. Selekcja pasażerów tragicznego lotu rozciągnęła się na rodziny i była widoczna podczas pielgrzymki do Smoleńska - ocenia etyk. Zaznacza, że część mediów próbuje konfrontować bliskich ofiar poprzez imienne wymienianie tych, którzy o spotkaniach z premierem wypowiadają się pozytywnie, i te rodziny, które uważają te spotkania za cyniczne. Według etyka, zakłóca to żałobę, sferę niezwykle intymną. "Nasz Dziennik" nigdy nie konfrontował ze sobą rodzin - szanujemy ból wszystkich bliskich ofiar. Spór o Smoleńsk, jak oceniają niektórzy komentatorzy, na trwałe wpisał się w debatę publiczną i nie można go oderwać od polityki. Jednak media od początku postanowiły włączyć w debatę rodziny - oczywiście według własnego scenariusza - nie dbając o bolesne konsekwencje takiego wybiegu. Zapewne teraz będą miały nowy element składowy "napięcia" pomiędzy rodzinami - ocena raportu MAK. I znów ujrzymy ten sam schemat: rozsądni i zwolennicy teorii spiskowych...
Paulina Jarosińska
Nasz Dziennik 2011-01-13

Autor: jc