Koncert pięknych głosów
Treść
Tak najkrócej można zrecenzować nagranie "Balu maskowego" G. Verdiego z nowojorskiej Metropolitan Opera House (MET), którego najmocniejszą stroną jest wspaniała obsada: Luciano Pavarotti, Aprile Millo, Leo Nucci i Florence Quivar. Ta opera ma w historii nowojorskiej MET wyjątkowo bogate tradycje.
Pierwszy raz wystawiono tutaj "Bal maskowy" w 1889 roku, do dzisiaj podziwiano go w ponad 270 przedstawieniach. W głównych partiach występowali sami wielcy z Lilli Lehman, Emmą Destin Zinką Milanow i Leontyną Price na czele. Partnerowali im równie wielcy tenorzy, by wymienić tylko Enrico Caruso, Jussi Björlinga, Carlo Bergonziego czy Placido Domingo. Te świetne tradycje wykonawcze uwzględniono w 1991 roku, kompletując wymienioną wyżej obsadę, z pewnością najlepszą w tym okresie. Sama inscenizacja, autorska wersja Piero Faggioniego, który jest jednocześnie reżyserem, scenografem i autorem kostiumów, nie zaskakuje niczym nadzwyczajnym. Jest w swojej formie teatralnie tradycyjna, w pełni poddająca się wymogom wokalnym. Sprawna i konsekwentna reżyseria wyraziście kreśli sylwetki głównych bohaterów i pięknie buduje klimat każdej ze scen. Oko cieszą kostiumy i zrealizowana z rozmachem scenografia. Wszystko to jednak jest tylko tłem dla znakomitego w każdym calu poziomu wykonawczego. James Levine przy dyrygenckim pulpicie zachwyca znakomitą dynamiką oraz dbałością o każdy niuans brzmienia, artykulacji i znakomitym budowaniem napięcia dramatycznego. Taneczna lekkość i elegancja muzyki są tutaj niejako kontrapunktem dla toczącego się na scenie dramatu wielkiej niespełnionej miłości Amelii i Gustawa. A orkiestra MET udowadnia po prosu, że jest jednym z najlepszych zespołów operowych.
Aprile Millo w partii Amelli zachwyca nie tylko pięknym, soczystym brzmieniem głosu, swobodą jego prowadzenia i świetnym frazowaniem, ale również ekspresją i intensywnością emocji. Jej głos, nie tracąc nic z blasku, bez trudu góruje na orkiestrowym forte. Najważniejsze jednak, że wszystko to jest podporządkowane stworzeniu prawdziwie dramatycznej kreacji wokalno-aktorskiej, w której każdy gest czy ruch miał swoje uzasadnienie dramaturgiczne. Pavarotti był jeszcze w okresie, kiedy jego głos potrafił urzekać świeżością brzmienia i płynnością legato. Zdając sobie sprawę ze swojej aktorskiej nieporadności, po prostu stoi na scenie i wspaniale śpiewa. Ich pięknie brzmiące głosy prowadzone z ogromną kulturą muzyczną znakomicie się uzupełniają i współbrzmią. Oni porywają każdą arią i duetem. Leo Nucci jako Renato Anckaström również w niczym im nie ustępuje. Podobnie jak Florence Quivar w pięknie zaśpiewanej partii Ulryki. W jej przypadku szczególną satysfakcję sprawia prawdziwie głębokie brzmienie w dolnym rejestrze, przez co jej kreacja ma konieczną w tym przypadku aurę niezwykłości.
Adam Czopek
"Nasz Dziennik" 2007-10-02
Autor: wa