Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Komu służy "polska" dyplomacja?

Treść

Gdy prezydent Aleksander Kwaśniewski martwił się, że Władimir Putin nie zechciał go zaprosić na obchody 750-lecia powstania Królewca, polskie MSZ po raz kolejny pominęło milczeniem zorganizowanie przez ziomkostwo Prusaków zjazdu, w którym po raz kolejny wezwało ono do utworzenia euroregionu "Prussia". Podnoszone co pewien czas próby reaktywownia pomysłu przywrócenia w nowej formie Prus Wschodnich na ziemiach Polski, Rosji i Litwy najwyraźniej nie są tematem godnym zauważenia dla osób pełniących w naszym kraju wysokie funkcje dyplomatyczne.

Z internetowej strony Ziomkostwa Prus Wschodnich możemy się dowiedzieć, jak dawni Prusacy wyobrażają sobie restytucję byłej wschodniej prowincji Niemiec: "Królewiec [niem. nazwa Koenigsberg - dop. WM] wlecze za sobą istnienie enklawy na terytorium UE po tym, jak Polska i Litwa stały się państwami - członkami Unii Europejskiej. Ta sytuacja jeszcze bardziej się zaostrzy, kiedy w Polsce i na Litwie zacznie obowiązywać Porozumienie z Schoengen. Wszystkie objęte przez nie kraje poszukują rozwiązania 'kwestii królewieckiej'. W czasie, gdy Bruksela jest zatroskana głównie o problemy ekonomiczne Królewca, dla Wilna i Warszawy są ważne bezpośrenie stosunki sąsiedzkie".

Nowy pruski porządek
Niemcy mają już pomysł, jak "zneutralizować" Rosjan: "Bruksela mogłaby zaproponować Moskwie na przykład stałe miejsce i prawo zgłaszania propozycji (z ograniczonym prawem głosowania) w Radzie Europy. NATO i UE będą w stanie zmniejszyć obecność wojskową Floty Bałtyckiej".
Mniej groźna Polska mogłaby stać się użytecznym zapleczem wypoczynkowym dla Niemców: "W ramach wspólnej koncepcji euroregionu Polska otrzymałaby możliwość odbudowy swojego biednego regionu Warmii i Mazur. Należałoby pomyśleć o wybudowaniu tam ośrodków turystycznych, dróg, rozwiązań transportowych i kolei, a także lotniska pod Olsztynem".
Zdaniem pruskich ziomków, również Litwa powinna się cieszyć, ponieważ "byłaby w stanie zapewnić sobie bezpieczeństwo ekonomiczne". Przykład - rozdział funkcji portów Królewca (towary) i Kłajpedy (turystyka). Nie jest wykluczone zaostrzenie konkurencji pomiędzy portami bałtyckimi. "W granicach regionu 'Prussia' byłoby możliwe ujednolicenie regulacji miejscowych programów ekologicznych" - czytamy na stronie niemieckiego Ziomkostwa Prus Wschodnich. Odtworzone przez niemiecką kuratelę "Prusy Wschodnie stałyby się - choćby pierwotnie będąc odtworzone w ograniczonej formie - pożyteczne ekonomicznie, ekologicznie i kulturalnie dla regionu jako całości. Taka droga nie pozwala w pełni przywrócić sprawiedliwości wobec 'wypędzonych', ale w porównaniu z poprzednimi propozycjami w sprawie rozwiązania 'kwestii królewieckiej' jest dla Prus Wschodnich i Europy dobrodziejstwem" - piszą "charytatywni" ziomkowie. Czyżby?
Romualdas Ozolas, były znany działacz Sajudisu (litewski ruch społeczno-polityczny założony w 1988 r., który działał na rzecz niepodległości Litwy), a obecnie przekonany eurosceptyk, który przyrównuje politykę narodowościową UE do polityki ZSRS wobec okupowanych republik, w projekcie euroregionu "Prussia" dostrzega najbardziej oczywisty przykład niemieckiego ekspansjonizmu. - Pokazuje on, że należy o tym myśleć (...) inaczej, niż sądzą nasze oficjalne władze i oficjalna opozycja. Na ich miejscu przede wszystkim spróbowałbym zainteresować się i ocenić, jakie porozumienia są obecnie przygotowywane pomiędzy Moskwą a Berlinem - stwierdził w wywiadzie dla litewskiego dziennika "Vakaru ekspresas" (28.07.2005).

Rewizjonizm bez znieczulenia
Wilhelm von Gottenberg, rzecznik prasowy, a późniejszy przewodniczący Ziomkostwa Niemców z Prus Wschodnich, nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości, że "pierwotnie odtworzone w ograniczonej formie Prusy Wschodnie" docelowo mają zostać zregermanizowane. W czerwcu 2002 r. zażądał on unieważnienia tzw. dekretów Bieruta, które - jak twierdził - były podstawą wypędzenia 2,5 mln Niemców z terenów Prus Wschodnich. Chodziło mu o akty prawne z 28 lutego i 6 maja 1945 r. oraz z 3 stycznia i 8 marca 1946 r., które były jedynie konsekwencją decyzji zwycięskich mocarstw w Poczdamie. Poparł go wówczas były kandydat na kanclerza Niemiec z ramienia CDU/CSU, Edmund Stoiber, który wezwał Polskę, Czechy i inne kraje, by uchyliły tzw. dekrety sankcjonujące wypędzenia i wywłaszczenia Niemców po II wojnie światowej. Jak powiedział, nie można sobie wyobrazić prawdziwego pojednania bez unieważnienia tych dekretów. Wilhelm von Gottenberg wyjaśnił ponad wszelką wątpliwość, że "wypędzeni" żądają prawa do powrotu na byłe ziemie oraz prawa do nabywania nieruchomości, czyli swoich byłych posiadłości. Rzecznik nie wspomniał natomiast o żądaniach byłych Prusaków wobec obwodu kaliningradzkiego. Dlaczego? Rosyjskie MSZ natychmiast zareagowałby ostrym protestem, a polski - milczeniem.
Tak też się stało w październiku 2004 r., gdy sprawa osiągnęła poziom niemieckiego parlamentu. Aż 71 deputowanych CDU/CSU zażądało wówczas od szefa niemieckiego MSZ Joschki Fischera zgody na utworzenie litewsko-rosyjsko-polskiego euroregionu, którego granice pokrywałyby się z historycznymi granicami Prus Wschodnich. W Rosji zaniepokojenie wyraził komitet rosyjskiej Dumy Państwowej ds. międzynarodowych i ostro protestowało rosyjskie MSZ. Polscy dyplomaci milczeli nawet zasypywani pytaniami przez dziennikarzy "Niezawisimoj Gazety": "W MSZ Polski powstrzymano się od komentarzy. Jak wyjaśnił (...) pierwszy sekretarz ambasady polskiej w Moskwie Andrzej Woch, misja dyplomatyczna nie dysponuje jakąkolwiek informacją w tej kwestii" - napisała "Niezawisimaja" 17.10.2004 r. Na nic zdały się próby "Naszego Dziennika", by skontaktować się z rzecznikiem prasowym polskiego MSZ. Justyna Lewańska z biura rzecznika MSZ przez trzy dni zwodziła nas tłumaczeniem, że sprawa jest analizowana, a rzecznik jest nieosiągalny. Stało się jasne - dziennikarze przeszkadzają polskiemu MSZ, które woli nabrać wody w usta.
Za to czwartego dnia (21.10 ub.r.) zareagowali Niemcy. Naciskany przez Rosjan przedstawiciel niemieckiego MSZ oświadczył, że "rozważania nt. euroregionu 'Prussia' nie są znane rządowi federalnemu". Moskwa odpowiedziała złożeniem wyrazów zadowolenia. My zaś się wstydzimy, że oświadczenie to wymusiła na Berlinie reakcja Moskwy, a nie władz Polski. Dlaczego?

MSZ siedzi cicho
Kolejną próbę dowiedzenia się, co polskie MSZ sądzi o planach "wypędzonych" wobec polskiej części Prus, podjęła kaliningradzka redakcja "Komsomolskiej Prawdy" 18.08.2005 r. Okazją stał się zjazd Ziomkostwa Prus Wschodnich, który odbył się 21-22 maja. Rosyjski dziennik zwrócił uwagę, że pruscy ziomkowie na zjeździe w Berlinie "wiele mówili o 'akcie ludobójstwa, w rezultacie którego ucierpiało 2,5 mln Niemców'", a "organizatorzy forum mieli na myśli masowe wysiedlenie ludności niemieckiej Prus Wschodnich zgodnie z decyzją konferencji w Poczdamie". Pojawiały się też hasła: "granica na Odrze granicą niesprawiedliwości", itp. Nic więc dziwnego, że rosyjscy dziennikarze chcieli usłyszeć zdanie strony polskiej, którą sprawa winna boleć do żywego. Rozesłali oni odpowiednie zapytania do konsulatów Niemiec, Polski i Litwy. "W odpowiedzi przedstawicielstwa dyplomatyczne krajów-nowicjuszy Unii Europejskiej wolały [sprawę] przemilczeć. Będziemy sądzić, że w odpowiedzi przeszkodziły im jakieś przyczyny techniczne" - ironizowała "Komsomolskaja Prawda".
Może więc stosunek do skandalicznej sprawy euroregionu "Prussia" i milczenie MSZ stanie się probieżem intencji kandydatów na prezydenta Polski oraz posłów do Sejmu.
Waldemar Moszkowski

"Nasz Dziennik" 2005-09-22

Autor: ab