Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Komu polszczyzna niemiła...

Treść

Połączone komisje sejmowe: administracji oraz spraw zagranicznych, poparły ratyfikację przez Polskę Karty Języków Regionalnych i Mniejszościowych. Dokument ten nakłada na nasz kraj obowiązek aktywnej promocji na własnym terytorium piętnastu języków mniejszości jako języków używanych w urzędach, sądach, gospodarce i kulturze. Ostateczną decyzję podejmie Sejm.
Ratyfikację Karty poparli posłowie SLD, SdPl, UP, PSL, Samoobrony, Platformy Obywatelskiej oraz jeden poseł PiS (Marek Jurek). Przeciwko głosowała większość PiS i Stanisław Zadora z LPR. Drugi z posłów LPR - Stanisław Gudzowski - wstrzymał się od głosu.
Komisje odrzuciły wniosek Jerzego Czerwińskiego z RKN, aby odłożyć ratyfikację na następną kadencję parlamentu. Czerwiński argumentował, iż komisja nie otrzymała dotąd ekspertyzy na temat zgodności Karty z Konstytucją RP. Nieoficjalnie wiadomo, że Karta jest w sposób oczywisty sprzeczna z ustawą zasadniczą. Większość popierająca ratyfikację nie zwróciła jednak najmniejszej uwagi na ten argument. Ani przedstawiciele rządu, ani prezydium komisji, któremu przewodniczył Jerzy Jaskiernia z SLD, nie podjęli żadnej polemiki z tym ważnym argumentem. Posłowie niczym automaty zagłosowali: TAK. Nie można wykluczyć, że kwestia ta jest przedmiotem nacisków międzynarodowych na poszczególne partie.
Wcześniej przyjęto dwa dezyderaty do rządu, autorstwa Marka Jurka, które wzywają rząd do traktatowego uregulowania praw mniejszości polskiej w Niemczech oraz do działania na rzecz ratyfikacji Karty przez naszych wschodnich sąsiadów: Litwę, Łotwę, Białoruś i Ukrainę.
- Dezyderaty nie mają żadnej mocy prawnej w zderzeniu z prawem międzynarodowym - podkreślił Czerwiński, dodając, że posłowie mogli już cztery lata temu naciskać na rząd, by zadbał o interesy Polaków w krajach ościennych. Działanie takie w chwili ratyfikacji Karty pełni rolę listka figowego, który ma zakryć obojętność lewicowo-liberalnej części posłów na los rodaków poza granicami.
Małgorzata Goss

"Nasz Dziennik" 2005-07-08

Autor: ab