Kompromitacja państwa
Treść
To, co się dzieje wokół afery podsłuchowej, zaczyna momentami przypominać kiepski spektakl, w którym po kolei kompromitują się państwowe instytucje. Prokuratura i Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wzbiły się na wyżyny nieudolności, gdy ich funkcjonariusze przyszli do redakcji „Wprost” po nagrania podsłuchanej rozmowy ministra Bartłomieja Sienkiewicza i prezesa NBP Marka Belki.
To prawda, że nieraz już w krajach Europy Zachodniej dochodziło do przypadków wkraczania policjantów i śledczych do redakcji prasowych – bo media nie stoją ponad prawem – więc to, że prokurator i ABW weszli do „Wprost” nie było niczym nadzwyczajnym i samo w sobie nie stanowiło złamania standardów wolności prasy. Tym bardziej że wobec jednego z dziennikarzy tygodnika pojawiły się oskarżenia, że to on miał być inspiratorem podsłuchów.
Jednak nigdzie w Europie nie robiono takich akcji tak nieprofesjonalnie jak w Polsce. Przykładem, jak to się powinno odbywać, może być choćby akcja brytyjskich służb, które prowadziły śledztwo w sprawie włamywania się przez dziennikarzy do telefonów komórkowych prywatnych osób oraz kupowania informacji od policjantów i weszły do redakcji nieistniejącego już tabloidu „News of the World”. Odbyło się to bez awantur, walki o laptopy, przepychanek. Prokuratorzy zebrali potrzebne im dowody, zrobili więc co do nich należało i już, a wolność mediów w Wielkiej Brytanii na tym nie ucierpiała. U nas zaś służby państwowe wykazały się nie tylko arogancją, ale i nieskutecznością. Przyszli po taśmy, narobili rabanu w świetle kamer, narazili na szwank autorytet państwa i do tego wyszli z pustymi rękoma.
Ale to nie koniec ośmieszania się prokuratury. Informuje ona teraz, że będzie dzisiaj czekać na redaktora naczelnego tygodnika „Wprost”, bo Sylwester Latkowski obiecał, że w sobotę w samo południe przekaże nagrania, jakimi dysponuje jego tygodnik. Tylko że śledczy mogą się znowu obejść smakiem, bo Latkowski zastrzega, że musi się najpierw w tej kwestii wypowiedzieć informatyk i jeśli on orzeknie, że nagrania nie grożą ujawnieniem informatora tygodnika, to trafią do prokuratury. I co nie mniej ciekawe, redaktor powiedział, że nie ma oryginałów, tylko kopie nagrań rozmowy ministra i prezesa NBP. Jeśli tak rzeczywiście jest, to – jak twierdzi wielu ekspertów – te nagrania nic nie pomogą prokuraturze w śledztwie. Może się więc okazać, że nie było tak naprawdę o co robić aż tyle hałasu, wystarczyło zrobić sobie kopie z nagrań zamieszczonych w internecie.
Bo nowych „Wprost” – przynajmniej na razie – nie opublikuje. Latkowski powiedział bowiem, że nie ma żadnych innych nagrań, choć wcześniej je anonsował. Redakcja bowiem dopiero miała dostać od swojego źródła nagrania pogawędek wicepremier Elżbiety Bieńkowskiej i szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego Pawła Wojtunika oraz prezesa Najwyższej Izby Kontroli Krzysztofa Kwiatkowskiego z Janem Kulczykiem. Wybuchu nowych bomb więc (na razie?) nie będzie.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik, 21 czerwca 2014
Autor: mj