Komorowski liczy na Hollande´a
Treść
Ambicje Bronisława Komorowskiego grożą wybuchem "zimnej wojny" między Belwederem a rządem
Bronisław  Komorowski próbuje przejąć inicjatywę w polityce zagranicznej. Chce  wykorzystać to, że ciągle słabnie pozycja polityczna Donalda Tuska, a  premier i minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski mają na polu  dyplomacji ostatnio więcej porażek niż sukcesów. Ale sukcesy prezydenta  są na razie wątpliwe. Komorowski nabrał wiatru w żagle po zwycięstwie  Fran÷ois Hollande´a w wyborach prezydenckich we Francji. Natychmiast  zadzwonił z gratulacjami i zaprosił do złożenia wizyty w Polsce. Była to  nie tylko kurtuazyjna rozmowa, w której prezydent "wyraził nadzieję na  pogłębienie współpracy polsko-francuskiej", wzmocnienie Trójkąta  Weimarskiego, ale jak mówi nam osoba z Kancelarii Prezydenta, celem  głowy państwa jest wzmocnienie swojego wpływu na polską politykę  zagraniczną. Prezydenccy ministrowie z satysfakcją przypominali, że to  Bronisław Komorowski przyjął w marcu Hollande´a, gdy ten przyjechał do  Polski, a na takie spotkanie nie zgodził się premier Donald Tusk. -  Prezydent był jedynym znaczącym polskim politykiem, który przyjął  Fran÷ois Hollande´a - podkreśla Tomasz Nałęcz, doradca Komorowskiego. To  samo wydarzenie przypomniał po francuskich wyborach inny z doradców  prezydenta Roman Kuźniar. Obaj uważają też, że zwycięstwo socjalisty to  dobry wybór z punktu widzenia Polski. - Myślę, że dojdzie element  lepszych kontaktów na szczeblu prezydentów - mówi Kuźniar o relacjach  polsko-francuskich, które za Nicolasa Sarkozy´ego były nie najlepsze.
Koniunktura Belwederu
Co prawda oficjalnie prezydenccy ministrowie nie krytykują Tuska za  odmowę spotkania z Hollande´em, wskazując na inną sytuację polityczną  premiera, która takie spotkanie wykluczała, ale Komorowski ma nadzieję,  że dzięki tym okolicznościom będzie mógł przejąć od Tuska inicjatywę w  polityce europejskiej. - Nikt tego otwarcie nie powie, ale Donald Tusk  stał się zakładnikiem polityki niemieckiej, a ponieważ kanclerz Angela  Merkel popierała Nicolasa Sarkozy´ego, to i nasz rząd zignorował  Fran÷ois Hollande´a. Co prawda w polityce nie ma sentymentów, ale  Bronisław Komorowski zakłada, że będzie mu się łatwiej współpracowało z  nowym prezydentem Francji niż Tuskowi, a więc szef rządu w interesie  państwa będzie musiał oddać prezydentowi pole w tej materii - tłumaczy  nam osoba z Kancelarii Prezydenta. I wskazuje, że Komorowski nie  zamierza przegapić tej dobrej dla siebie koniunktury, chce "kuć żelazo,  póki gorące". Dlatego nie tylko zaprosił Hollande´a do Polski, ale  umówił się na spotkanie z prezydentem Francji już przy okazji majowego  szczytu NATO w Chicago, na który Hollande przyleci tuż po zaprzysiężeniu  na prezydenta Francji. - Choć nie wiem, czy prezydent jest tak naiwny,  że wierzy w to, iż kontakty osobiste z Hollande´em mogą wpłynąć na  zmianę francuskiej polityki, czy po prostu to tylko PR - mówi nasz  rozmówca.
Poseł Witold Waszczykowski (PiS), były wiceminister spraw  zagranicznych, przestrzega przed uleganiem złudzeniom, że oto dobre  osobiste relacje Komorowskiego i Hollande´a wystarczą do tego, aby  wzmocniła się nasza pozycja w UE. - Sam prezydent niewiele zrobi. Tu  jest potrzebne współdziałanie MSZ, premiera i prezydenta, a tej  współpracy nie ma. Tylko wtedy rola Polski w Unii będzie mogła wzrosnąć -  uważa Waszczykowski. Jego zdaniem, nadaktywność prezydenta w polityce  zagranicznej wynika ze słabości rządu, ale nie jest to dobra sytuacja.  Komorowski nie ma bowiem ludzi, którzy mogliby zająć się działaniami  dyplomatycznymi. Współpraca prezydenta i rządu szwankuje. Komorowski  zresztą od pewnego czasu kontestuje politykę zagraniczną rządu. Co  prawda nie jest to otwarta wojna, ale głowa państwa pokazuje, że ma w  tej materii niekiedy inne zdanie. Jest to tym łatwiejsze, że polityka  zagraniczna rządu się skompromitowała, a stawianie na Niemcy okazało się  klęską. Prezydent nic więc nie ryzykuje, proponując jej korekty.  Przykładem jest choćby krytyka poczynań rządu zaprezentowana przez  Komorowskiego podczas sesji podsumowującej Strategiczny Przegląd  Bezpieczeństwa Narodowego. - Mamy słabo zdefiniowane interesy narodowe -  oznajmił prezydent. Komorowski wskazywał, że inne państwa "nie mają  stałych sojuszników, lecz stałe interesy", potrafią bardzo dokładnie je  zdefiniować, nie tylko na ogólnym poziomie, ale także konkretnym. A  Polska ma z tym problem. - Warto mieć o wiele więcej, niż mamy dzisiaj,  przemyślanych elementów strategii narodowej - apelował prezydent. I choć  zastrzegał, że ten problem dotyczy nie tylko obecnych władz, ale i  poprzednich, to jednak w kuluarowych rozmowach, jak relacjonował nam  uczestnik konferencji, wiele osób odebrało jego wystąpienie jako krytykę  bezczynności rządu Donalda Tuska i dyplomacji kierowanej przez  Radosława Sikorskiego.
Tusk odpuszcza zagranicę
- Będą tarcia między rządem a prezydentem - wróży poseł Platformy  Obywatelskiej. - Widać, że Bronisław Komorowski, który w ostatnich  miesiącach jakby był uśpiony, zachowywał się biernie, teraz nabrał  wigoru, buduje swoją pozycję na delikatnym, ale coraz bardziej widocznym  negowaniu polityki zagranicznej rządu. Proszę sobie przypomnieć, jak  chłodno prezydent zareagował na słynne wystąpienie Radosława Sikorskiego  w Berlinie, gdzie wzywał on wręcz do budowania federacyjnej Unii  Europejskiej pod egidą Niemiec. Prezydent, z którym to wystąpienie nie  było konsultowane, jest zaś za "Europą ojczyzn". Teraz, jak usłyszałem  od kilku osób z jego otoczenia, Komorowski liczy na rozluźnienie  francusko-niemieckiego tandemu, a wtedy otwierałaby się szansa na  umocnienie pozycji Polski w UE. A to już miałby być sukces polskiego  prezydenta, który wykorzystałby dobre relacje z francuskim prezydentem -  mówi poseł. - I rodzi się pytanie, jak się w tej sytuacji zachowają  premier i minister spraw zagranicznych. Możemy bowiem być szybko  świadkami tego, że rząd będzie trwał przy dotychczasowej proniemieckiej  polityce, a prezydent będzie taktycznie żądał jej zmiany. Wtedy o  konflikt będzie bardzo łatwo i szybko mogą się zaostrzyć relacje  premiera z prezydentem - dodaje parlamentarzysta. Jego zdaniem, poza  polityką zagraniczną nie ma w tej chwili dziedziny, w której oba ośrodki  władzy by się tak mocno różniły. Jest to też jednocześnie ten  najważniejszy obszar prerogatyw prezydenta, który pozwala mu na  budowanie niezależnej od rządu pozycji politycznej.
Co więcej,  Komorowskiemu sprzyja osłabienie pozycji Tuska w samej Platformie i w  oczach Polaków. Premier, który drugą kadencję zaczął fatalnie, w  sytuacji gdy afera goni aferę, musi teraz skoncentrować się na  problemach wewnętrznych, bo jeśli ich nie rozwiąże i nie rozbroi min,  które się pod nimi kryją, może stracić władzę. Takim przykładem jest  choćby ustawa emerytalna, bałagan w ochronie zdrowia, łamanie swobód  obywatelskich. Z tych samych powodów na pomoc Tuska w sporach z  prezydentem nie może liczyć minister Sikorski, który ma zresztą w PO  mniej przyjaciół niż Komorowski. A ponieważ obaj panowie nie darzą się  wzajemnie sympatią, prezydent wykorzysta każdy moment, aby "przyłożyć  Sikorskiemu". Dlatego posłowie PO spodziewają się sporów prezydenta z  ministrem choćby przy okazji nominacji ambasadorskich.
Kierunek: Wschód
Trudno co prawda doszukać się jakichś istotnych różnic między  prezydentem a rządem w kwestii stosunku do Rosji, bo tutaj i Belweder, i  premier, i szef MSZ mają podobne zapatrywania: z Rosją trzeba sobie  ułożyć dobre relacje przez unikanie konfliktów, zarówno w kwestiach  politycznych, jak i gospodarczych. Ale już w przypadku Litwy czy Ukrainy  Komorowski chce pokazać rządowi, "jak się robi dobrą politykę". Liczył  na poprawę relacji z Litwą, dlatego wielkim rozczarowaniem dla niego  było to, że prezydent Litwy Dalia Grybauskaite zbojkotowała kwietniowe  spotkanie prezydenta Polski i trzech państw nadbałtyckich w Warszawie:  Litwy, Łotwy i Estonii. Nieoficjalnie wiadomo, że Grybauskaite w ten  sposób odpowiedziała na ataki Sikorskiego, który w Sejmie zadeklarował,  że polski rząd nie będzie rozmawiał o problemach Polaków na Litwie z  obecnym rządem litewskim, tylko poczeka na zmianę władzy u sąsiadów. -  To była kompromitująca wypowiedź, pełna arogancji i buty wobec Litwy.  Ale mimo to Bronisław Komorowski liczył, że Dalia Grybauskaite  przyjedzie na szczyt. Wtedy nasz prezydent odegrałby rolę polityka  łagodzącego napięte relacje polsko-litewskie, co umocniłoby jego pozycję  wobec rządu. A jeszcze lepiej, gdyby prezydent Litwy w Warszawie  skrytykowała działania naszego MSZ, wówczas Sikorski nie mógłby ukryć  swojej kompromitacji - mówi osoba z otoczenia Komorowskiego. - Polacy  otrzymaliby wtedy jasny przekaz: prezydent naprawia to, co zepsuł rząd -  podkreśla.
Prezydent próbuje też zaznaczyć swoją obecność na  kierunku ukraińskim. Dlatego zależało mu na powodzeniu szczytu Europy  Środkowej w Jałcie, który z powodu bojkotu większości krajów został  jednak odwołany. Prezydenccy ministrowie jeszcze przed odwołaniem  szczytu zapewniali, że podczas spotkania ich szef poruszy sprawę Julii  Tymoszenko. Ponieważ nie udało się to w Jałcie, wystąpił w Warszawie z  apelem o zmianę ukraińskiego prawa, aby w ten sposób można było uwolnić  ukraińską premier. Prezydent zadeklarował też, że jest gotowy do  dodatkowych działań w celu rozwiązania problemu Tymoszenko. Gdyby  Ukraińcy "posłuchali" naszego prezydenta, mógłby on to zapisać jako swój  osobisty sukces. Ale widoku na to nie ma, bo choć Kijów obiecał  Komorowskiemu wolę rozwiązania problemu Tymoszenko, to kilka godzin  później tamtejsza prokuratura poinformowała, że oskarży byłą premier i  jej poprzednika Pawła Łazarenkę o zlecenie zabójstwa deputowanego  Jewhena Szczerbania. Trudno więc teraz uznać działania prezydenta za  sukces.
Platformiana opozycja liczy na prezydenta
Od jednego z posłów PO z frakcji Grzegorza Schetyny usłyszeliśmy, że  sytuacja dla Komorowskiego jest idealna, gdyż premier i szef MSZ  pogubili się w meandrach polityki europejskiej. I prezydent jest  namawiany przez swoich współpracowników do większego zaangażowania w  działania dyplomatyczne. Antytuskowej opozycji w PO byłoby to na rękę i z  tego powodu, że sukcesy prezydenta spowodowałyby automatycznie dalsze  osłabienie Tuska w partii. Dlatego liczy ona na to, że obecna aktywność  Komorowskiego się nie wypali, ale będzie wręcz rosła. - Może nie dojdzie  do wojny o samolot i "krzesło w Brukseli", jak zdarzało się to za  czasów prezydenta Lecha Kaczyńskiego, gdy Tusk, jak mógł, utrudniał  prezydentowi działalność, ale napięć na linii rząd - prezydent będzie  przybywać. I nie wszystko uda się ukryć w zaciszu gabinetów - mówi  poseł.
Prezydent Komorowski swojej szansy upatruje przede wszystkim w  tym, że troska o sprawy krajowe zmusi Tuska do oddania mu sterów w  polityce zagranicznej. Jeśli bowiem sytuacja gospodarcza zacznie się  pogarszać, a już są tego pierwsze symptomy, premier będzie musiał się  zmagać z rosnącym niezadowoleniem społeczeństwa i protestami. I od tego,  jak sobie z nimi poradzi, zależy utrzymanie się przy władzy. Żeby więc  mieć więcej czasu na sprawy krajowe, premier odda sprawy zagraniczne  prezydentowi. Komorowski tylko na to czeka. Ale w PO słychać też opinie,  że szef rządu da się wyszumieć Komorowskiemu, a potem i tak weźmie  wszystko w swoje ręce. Tusk wie, że w razie konfliktów na tle polityki  zagranicznej z Komorowskim będzie się musiał zmagać przede wszystkim  Radosław Sikorski, a premier zajmie pozycję arbitra. Będzie się  przyglądał ich walce, a gdy obaj osłabną, wkroczy do gry, rozdzieli  zwaśnionych polityków i sam znowu będzie o wszystkim decydował.
Krzysztof Losz
Nasz Dziennik Czwartek, 17 maja 2012, Nr 114 (4349)
Autor: au