Przejdź do treści
Przejdź do stopki

"Kolejorz" za burtą Pucharu UEFA

Treść

Byliśmy blisko, prawie się udało - powiedział po rewanżowym meczu z Udinese Calcio prowadzący poznańskiego Lecha Franciszek Smuda. Jego podopieczni byli o krok od sprawienia niespodzianki i wyeliminowania Włochów, ale zapomnieli, iż mecz piłkarski trwa 90, nie zaś 45 minut. O ile bowiem w pierwszej połowie czwartkowego pojedynku lechici zagrali wybornie, o tyle w drugiej kompletnie się pogubili i przez własne błędy zaprzepaścili szansę na sukces. Szkoda.

Bądźmy szczerzy: do przerwy meczu w Udine większość obserwatorów przecierało oczy ze zdumienia. Choć nikt poznaniaków nie lekceważył, szanując ich umiejętności i klasę, mało kto się spodziewał, że całkowicie zdominują boiskowe wydarzenia, górując nad Włochami niemal w każdym elemencie piłkarskiego rzemiosła. Tydzień wcześniej rywale narzekali, iż przez zaśnieżoną, zmrożoną murawę w Poznaniu nie mogli wykorzystać swej technicznej przewagi, teraz trawa była zielona, dobrze przygotowana i... Lech pokazał, iż pod względem wyszkolenia gospodarzom zupełnie nie ustępuje. Efektownie, pomysłowo rozgrywający piłkę poznaniacy raz za razem zaskakiwali Włochów i już do przerwy mogli sobie zapewnić awans. Prowadzili 1:0 po bramce Hernana Rengifo, powinni wyżej, ale nikt nie narzekał. Przewaga lechitów była bowiem wyraźna, łatwość, z jaką dochodzili do strzeleckich sytuacji, budziła uznanie i wydawało się, że jeśli nadal będą grać tak mądrze i konsekwentnie, zapewnią sobie przepustkę do następnej rundy. Niestety, piłkarski mecz trwa 90 minut, nawet rewelacyjne 45 min może nie wystarczyć. Tym razem nie wystarczyło. Po przerwie poznaniacy przeszli zadziwiającą metamorfozę. Cofnęli się, podświadomie zaczęli bronić korzystnego wyniku, a Włosi bezlitośnie to wykorzystali. Podczas gdy lechici zaczęli nerwowo wykopywać piłkę jak najdalej od własnej bramki, chwycili wiatr w żagle i zadali dwa ciosy, które powaliły gości na deski. O ile w pierwszej połowie akcje naszych były płynne, przeprowadzane na luzie, pomysłowe, świetnie rozgrywał Semir Stilić, w ataku siał zagrożenie Rengifo, umiejętnie kierowali defensywą Bartosz Bosacki i Manuel Arboleda, o tyle w drugiej misternie tkana konstrukcja się rozsypała. W ofensywie Lech niemal przestał istnieć, w obronie pojawiła się rysa, z każdą chwilą coraz dotkliwsza w skutkach. Poznaniacy zaczęli popełniać proste, indywidualne błędy, które na tym etapie rozgrywek nie powinny im się przytrafiać. Rafał Murawski tracił piłkę na linii własnego pola karnego, choć miał do niej kilka metrów bliżej niż rywal - po chwili lechitów ratowała poprzeczka. Bosacki wdał się w pojedynek z Antonio Floro Floresem, po którym rywal popędził na spotkanie oko w oko z Ivanem Turiną. Na szczęście doświadczenie obrońcy pozwoliło mu zażegnać niebezpieczeństwo, ale taki niewymuszony kiks był czymś niezrozumiałym. O zagraniu Marcina Kikuta z ostatnich sekund, który wręcz sprezentował rywalom bramkę, nie ma potrzeby wspominać. Lechitom zabrakło konsekwencji, trochę doświadczenia, cwaniactwa. W przerwie jakby przestraszyli się, że grają świetnie, prowadzą na boisku przedstawiciela Serie A, mają awans na wyciągniecie ręki, wszystko od nich zależy, nie muszą na nikogo się oglądać. Wrócili na boisko, przestali grać swoje, pogubili się. Szkoda. - Na pewno chcieliśmy do samego końca grać jak w pierwszej połowie, kontrolować wydarzenia, wykorzystywać błędy przeciwnika. Prawie nam się udało, byliśmy blisko. Już na początku mogliśmy prowadzić 3:0, stworzyliśmy sobie zaskakująco dużo sytuacji strzeleckich jak na mecz wyjazdowy i z tak dobrym przeciwnikiem. Pozostał żal i niesmak, bo Udinese można było wyeliminować. Mimo to nie rozpaczamy, ponieważ przed sezonem mało kto spodziewał się, że zajdziemy tak daleko i pokażemy się z tak dobrej strony - podsumował Smuda. - Dobra pierwsza połowa nie wystarczyła, po przerwie za głęboko cofnęliśmy się, Włosi wygrywali większość pojedynków w środku boiska, stwarzając przez to zagrożenie pod naszą bramką. Szkoda niewykorzystanych sytuacji - dodał Bosacki. Lech na pewno swej postawy nie musiał się wstydzić, co podkreślał Smuda. Żalu jednak ukryć się nie da, bo był tak blisko sukcesu i pierwszego w historii zwycięstwa na boisku drużyny Serie A. Sztuka taka nie udała się dotychczas żadnemu polskiemu zespołowi, szkoda.
Co dalej? Abstrahując od wszystkiego, poznaniacy potwierdzili, że mają możliwości i umiejętności, by bez kompleksów zaprezentować się piłkarskiej Europie. Przygoda z Pucharem UEFA była cennym doświadczeniem, które może i powinno zaprocentować w przyszłości. Teraz od samych zawodników, jak i operatywności działaczy zależy, jaką drogą "Kolejorz" podąży. Czy znajdą tyle chęci (i pieniędzy), by nie tylko utrzymać zespół w obecnej postaci, ale i dodatkowo go jeszcze wzmocnić, by marzenia o kolejnych sukcesach uczynić bardziej realnymi? Nie da się ukryć, Lech jest dziś najlepszą polską drużyną, mającą przed sobą ciekawe perspektywy i szanse na sukces. Smuda ma do dyspozycji bardzo dobrych, młodych i głodnych sukcesu piłkarzy, osoby odpowiedzialne za transfery nieraz już pokazały, iż są w stanie wyszukiwać coraz to nowe "perełki". Ale jest jeden problem. Kilku zawodników "Kolejorza" trafiło już do notesów menedżerów silnych klubów zagranicznych, niektórzy - jak Stilić - mówią wprost, iż latem chcą zmienić barwy klubowe. Co zrobią poznańscy działacze, gdy Bośniak swych planów nie zmieni, kiedy pojawią się lukratywne oferty dla Roberta Lewandowskiego czy Rengifo? Czy, nawet za spore pieniądze, oddadzą swoje gwiazdy i rozpoczną budowanie wszystkiego od początku, czy też już na solidnych fundamentach stworzą zespół, jakiego w Polsce nie było od dawna? Wszystko w ich rękach.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik" 2009-02-28

Autor: wa