Kolarz musi mieć mocną wiarę
Treść
- mówi Marcin Sapa, zwycięzca klasyfikacji aktywnych 65. Tour de Pologne Jakie wspomnienia wywiózł Pan z trasy tegorocznego Tour de Pologne? - Bardzo dobre, jeśli chodzi o wynik, oraz troszkę gorsze w przypadku pogody. Nie zdarza się, żeby tygodniowy wyścig etapowy odbywał się w tak koszmarnych warunkach, niemal cały czas lało, było przenikliwie zimno. Koszmar. Jechał Pan w trudniejszym wyścigu czy też ten był najbardziej ekstremalnym w dotychczasowej karierze? - Patrząc przez pryzmat pogody - było szalenie ciężko. Ekstremalnie - to dobre określenie. Ale nie był to najtrudniejszy wyścig w moim życiu, bywały imprezy, na których ukształtowanie, specyfika trasy bardziej dawały się we znaki. Tym razem poświęcił Pan miejsce w klasyfikacji generalnej na rzecz koszulki dla najaktywniejszego. Warto było? - Tak. Pewnie, wolałbym np. wygrać etap, nie ukrywam, ale ze swoich osiągnięć i tak jestem zadowolony. Wydaje mi się, że pokazałem się z dobrej strony, nieźle pojechaliśmy jako drużyna, udowadniając, że możemy nawiązać walkę z zawodowcami, kolarzami regularnie startującymi w najpoważniejszych imprezach. W 65. TdP praktycznie nie było etapu, na którym nie spróbował Pan swych sił w ucieczce - skąd czerpał Pan siły? - Nie ma jakieś tajemnicy, to tylko kwestia dobrego przygotowania. W tym roku, z powodu igrzysk olimpijskich i mistrzostw Polski, szczyt formy szykowałem później niż zazwyczaj, mniej więcej od połowy czerwca czuję się bardzo dobrze, wygrałem MP, potem dwie inne poważne imprezy, na TdP też było dobrze. Uciekając, wierzył Pan w powodzenie tych prób czy też celem było zdobycie jak największej ilości punktów na lotnych i górskich premiach? - Zawsze uciekając, kolarz wierzy, iż uda się mu dojechać do mety. Bez tego odczucia pewnie w ogóle byśmy swych prób nie podejmowali. Ja jestem już doświadczonym zawodnikiem, podobnie jeździłem i w poprzednich TdP, ale tylko raz moja próba zakończyła się pełnym powodzeniem i wygrałem etap w Olsztynie, raz byłem trzeci w Kaliszu. Czego zabrakło tym razem? Może większej wiary u innych polskich kolarzy, którzy nie obawialiby się na najważniejszym dla nas wyścigu zaryzykować. Jestem przekonany, iż gdyby obok mnie jechał jeszcze jeden silny zawodnik, na pewno dojechalibyśmy do mety na etapie z Mikołajek do Białegostoku. Uciekaliśmy w trójkę prawie 180 km, zabrakło niewiele. Szkoda. Co czuje kolarz, który tak długo ucieka, i nagle, tuż przed metą, czuje za sobą oddech peletonu i po chwili wszystko traci? - To dramatyczne, przykre, smutne doznanie, cała praca wykonana danego dnia idzie na marne. No, prawie cała, o ile wcześniej zdołało się wygrać jakąś lotną premię i zdobyć punkty do klasyfikacji dodatkowych. Ale kolarze to twardzi ludzie, z charakterem, i łatwo się nie poddają. Zresztą ja nie jestem zawodnikiem o typowych predyspozycjach sprinterskich, nie szukam wyniku na finiszu całej grupy na mecie. Próbuję rozstrzygać wyścig wcześniej, uciekając, potrafię atakować z mniejszej grupy i taki jest mój styl ścigania. I to chyba dobra odpowiedź na wcześniejsze pana pytanie, skąd brałem siły na te ucieczki. Jaki był tegoroczny TdP w porównaniu z poprzednimi? - Zmieniła się trasa. Nowa na pewno była ciekawa, jednak z drugiej strony poszczególne etapy były zbyt długie jak na końcówkę sezonu. Gdyby liczyły najwyżej do 200 km, wyścig miałby ciekawszy przebieg, więcej zawodników angażowałoby się w akcje już od startu. A tak wielu kolarzy nie ukrywało przerażania dystansem, szczególnie gdy aura tak bardzo się dawała we znaki. W jaki sposób radziliście sobie z chłodem, deszczem, śliską drogą? - Klucz to odpowiedni ubiór, niektórzy używali rękawic czy ochraniaczy na buty przeznaczonych dla... surferów, utrzymujących temperaturę pomimo przemoknięcia. Każdy ratował się jak mógł, piliśmy ciepłą herbatę z aspiryną podawaną z auta technicznego etc. Ale powtórzę - jesteśmy twardymi ludźmi, gdyby deszcz i zimno miały nas przestraszyć, byłoby bardzo kiepsko. Ja zaczynałem wyścig z nastawianiem, że muszę dojechać do mety niezależnie od wszystkiego. TdP to wyjątkowa okazja do sprawdzenia swych sił na tle elity, najlepszych, największych nazwisk. Jak w tym porównaniu wypadli Polacy? - Chyba nieźle. Marek Rutkiewicz zajął dziesiąte miejsce w klasyfikacji generalnej, sprinterzy plasowali się na czołowych pozycjach poszczególnych etapów, ja uciekałem, byłem aktywny. Tak bardzo od zawodowców nie odbiegamy, ale oczywiście mogłoby być lepiej. Cóż, nie da się ukryć, że w dzisiejszym kolarstwie decydują pieniądze, podział na bogatych i biednych jest aż nadto widoczny. Każdy z nas ma jakiś talent, predyspozycje, ale gdy nie ma pieniędzy - na starcie jest skazany na porażkę lub w najlepszym razie dużo trudniejszą przeprawę. Pan po TdP czuje się mocniejszy, pewniejszy siebie? - Tak, bo przekonałem się, że wcale tak bardzo nie odstaję od najlepszych i stać mnie na podjęcie z nimi walki. Jestem pewniejszy także z tego powodu, że mam konkretne propozycje, i to niejedną, na kolejny sezon. A to jest największa bolączka polskiego kolarstwa. Dobre, stabilne finansowo grupy można policzyć na palcach, może góra szesnastu zawodników ma zapewniony byt i wynagrodzenie wypłacane na bieżąco, reszta przez cały czas żyje w niepewności. Od trzech, czterech lat obserwujemy zapaść, ubywa mocnych zespołów, zawodnicy coraz częściej zadają sobie pytanie: "Co dalej?". Mając na utrzymaniu rodziny, a nie widząc perspektyw, kończą kariery. Kolarstwo na określonym poziomie wymaga pełnego poświęcenia, nie da się go połączyć z innymi zajęciami. Dotarliśmy zatem do momentu, w którym o optymizm trudno. - Wszyscy byśmy chcieli rywalizować z zawodnikami z Pro-Tour i jak pokazał choćby TdP możemy z powodzeniem. Ale by tak było, musimy mieć pieniądze, muszą powstać mocne, zawodowe grupy. Opieka medyczna, odżywki, sprzęt - na to wszystko potrzeba wielkich funduszy, nie mówiąc już o zapewnieniu występów w dobrych, mocno obsadzonych wyścigach. Kolarz może trenować, ale bez startów na najwyższym poziomie nie zajedzie daleko. To jest najlepsza metoda przygotowań, szlifowania formy. Jeśli szybko u nas nie powstanie grupa, może nawet tylko drugiej dywizji, ale z prawem startu w wyścigach Pro-Tour, ta sytuacja będzie się jeszcze pogłębiać. Popatrzmy na tegoroczny TdP - Polacy byli widoczni, aktywni, wyścig był szeroko pokazywany w mediach, telewizji, a co za tym idzie - stał się znakomitym nośnikiem reklamowym. Czy to zachęci sponsorów? Oby. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-09-24
Autor: wa