Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Koalicja przeciwko polszczyźnie

Treść

Tego jeszcze nie było! Eksperci Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej mają wątpliwości, czy mamy prawo wymagać w Polsce używania ojczystego języka. Zastrzeżenia tego rodzaju UKIE zgłosił do i tak liberalnej pod tym względem rządowej nowelizacji ustawy o języku polskim. Zmiany w dotychczas obowiązującej ustawie, nie zważając na sprzeciwy opozycji, rządząca koalicja uchwaliła cichaczem na ostatnim posiedzeniu Sejmu. Otwierają one furtkę do stopniowego eliminowania polszczyzny z obrotu prawnego i gospodarczego na terytorium naszego państwa. Język polski ma obowiązywać wyłącznie w umowach, których stroną jest konsument, pracownik albo przedsiębiorstwo należące do państwa lub samorządu.
W ferworze dyskusji nad planem Hausnera mało kto zauważył, że Sejm znowelizował ustawę o języku polskim. Jeśli porównamy nowe przepisy z dotychczasowymi regulacjami zawartymi w ustawie z 1999 r. okazuje się, że wskutek nowelizacji poszerzono możliwości zastępowania języka polskiego innymi językami w obrocie prawnym i gospodarczym.
W dotychczasowym stanie prawnym polski był językiem obrotu prawnego, co wyrażone zostało w art. 7 ustawy, brzmiącym: "Języka polskiego używa się w obrocie prawnym na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej pomiędzy podmiotami polskimi oraz gdy jedną ze stron jest podmiot polski". Za podmiot polski uważana była osoba fizyczna zamieszkała w Polsce oraz osoba prawna lub jednostka organizacyjna nieposiadająca osobowości prawnej, prowadząca działalność w Polsce. Język polski był językiem obowiązkowym nie tylko dla umów zawieranych w Polsce, lecz także dla tych, których wykonanie miało nastąpić w naszym kraju, o ile jedna ze stron była podmiotem polskim. Przepis ten chronił m.in. pracowników zatrudnianych przez firmy zagraniczne, pracodawca musiał im bowiem zaoferować umowę o pracę napisaną po polsku.
Kluczowe przepisy ustawy o języku polskim powodowały, że polscy przedsiębiorcy nie mogli być zmuszeni do przeprowadzania transakcji w oparciu o obcojęzyczne umowy, faktury, rachunki i pokwitowania. Ustawa otwierała też parasol ochronny nad pracownikami, bowiem zmuszała zagraniczne przedsiębiorstwa do posługiwania się w umowach o pracę językiem polskim. Dzięki temu polscy przedsiębiorcy i pracownicy nie byli narażeni na ponoszenie dodatkowych kosztów związanych z tłumaczeniem obcojęzycznych tekstów, podobnie zresztą jak sądy i organy kontroli sprawujące nadzór nad obrotem prawnym. Za to zagraniczne firmy musiały "dać zarobić" polskim tłumaczom.
Tymczasem w uchwalonych ostatnio z inicjatywy rządu Leszka Millera nowych przepisach ustawy o języku polskim obowiązek posługiwania się językiem polskim w obrocie prawnym został znacznie zawężony. Ma on zastosowanie tylko do obrotu z udziałem konsumentów i do umów o pracę, a także do obrotu, który jest wykonywany przez podmioty będące własnością państwową lub samorządową. Warto zaznaczyć, że ta ostatnia kategoria została włączona do ustawy w ostatnim momencie, bowiem nie przewidywał jej projekt rządowy. Można sobie wyobrazić, jak wyglądałyby przetargi publiczne organizowane przez takie podmioty - nie byłoby nad nimi praktycznie żadnej kontroli ze strony macierzystych jednostek.
Zmiana ta nie podobała się jednak przedstawicielom rządu. Charakterystyczną opinię na temat tego przepisu przedstawił Urząd Komitetu Integracji Europejskiej. "Pomijając niespójność tego przepisu z innymi artykułami oraz wątpliwości konstytucyjne (!), jakie może budzić (zróżnicowanie praw i obowiązków ze względu na strukturę właścicielską podmiotów), należy stwierdzić, że takie rozszerzenie zakresu normatywnego ustawy wprowadza barierę w swobodnym przepływie towarów" - napisał dr Mikołaj Jarosz w wydanej w imieniu UKIE opinii prawnej. Tego jeszcze nie było! Ekspert ma wątpliwości konstytucyjne, czy w Polsce mamy prawo wymagać używania ojczystego języka! Jest to przykład, do jakich absurdów prawnych może doprowadzić korzystanie z ekspertów usadowionych w strukturach rządu.
Nowo uchwalona ustawa może być kłopotliwa dla polskich przedsiębiorców także z innego powodu. Pozwala ona bowiem obywatelom innego kraju zatrudnianym w Polsce domagać się zawarcia umowy o pracę w swoim rodzimym języku. - Gdyby Polak we Francji zażądał umowy o pracę po polsku, zostałby wyśmiany - powiedział w trakcie debaty Zdzisław Podkański z PSL.
Rząd wystąpił o nowelizację ustawy o języku polskim pod pozorem dostosowania jej do unijnego prawa. Posłowie nie otrzymali jednak od sekretarza stanu w Ministerstwie Kultury Michała Tobera odpowiedzi na pytanie, jak to się dzieje, że wszystkie kraje Unii Europejskiej chronią swój język w sposób bardziej restrykcyjny niż Polska, a mimo to nikt nie podważa zgodności tych narodowych regulacji z prawem europejskim. - Dlaczego wychodzicie przed szereg, mniej dbając o własny język niż np. Francuzi? - pytał Bogdan Pęk (LPR).
Podczas głosowania w Sejmie nowelizację ustawy poparł cały klub SLD i UP oraz grupa Romana Jagielińskiego i posłowie "niezależni" wyrzuceni wcześniej z SLD. Reszta klubów i kół sprzeciwiła się ograniczaniu roli języka polskiego w obrocie na terytorium Polski. Godząca w polszczyznę ustawa przeszła nieznaczną większością głosów: 215 za, przy 209 przeciwko.
Małgorzata Goss



Cicha destrukcja
Rugowanie polszczyzny to proces cichy i dla wielu niezauważalny. "Nasz Dziennik" był przy narodzinach tej, jakże potrzebnej ustawy, która miała chronić nasz ojczysty język. Już wtedy miała spore grono wrogów. Od tamtej pory nacisk na poluzowanie rygorów w zakresie używania języka polskiego zawsze szedł z jednej strony - ze strony fanatycznych entuzjastów UE. Pierwszym krokiem obliczonym na wyrugowanie polszczyzny z życia gospodarczego było wprowadzenie przez rząd Jerzego Buzka języków obcych do polskiej normalizacji. Leszek Miller poszedł jeszcze dalej, eliminując polszczyznę z całego segmentu prawno-gospodarczego.
Język nieużywany - umiera. Proces destrukcji jest powolny, lecz nieubłagany. Skoro tworzenie aparatu pojęciowego przestaje nadążać za postępami nauki, polszczyzna zacznie znikać z uczelni technicznych. I tak krok po kroku - to, co wczoraj wydawało się nierealne, jutro stanie się faktem. Proces destrukcji pewnego dnia dosięgnie kultury. Naród zaś, który nie potrafi odczytać własnego dziedzictwa, ginie. Tę myśl dedykuję profesorom ze znamienitej Rady Języka Polskiego, którzy siedzą jak mysz pod miotłą, gdy nie czas ku temu.
MaG
Nasz Dziennik 17-03-2004

Autor: DW