Klucz do Białego Domu
Treść
Wiele wskazuje na to, że przyszłoroczna walka o fotel prezydencki w USA rozegra się między demokratami - senatorem Barackiem Obamą a żoną byłego prezydenta senator Hillary Clinton. W obu przypadkach wynik wyborów będzie posiadał społeczne i kulturowe konotacje. Clinton byłaby pierwszą kobietą sprawującą ten urząd, a Barack Obama pierwszym prezydentem o innym niż biały kolorze skóry. Niewykluczone, że kluczem do Białego Domu okaże się stosunek poszczególnych kandydatów do wojny w Iraku, która coraz bardziej irytuje amerykańskie społeczeństwo.
Zdaniem wielu obserwatorów sytuacji w USA, zdecydowanym faworytem w tym wyścigu wydaje się startujący z listy demokratów Barack Obama, który nie bez powodu co najmniej od roku pozostaje ulubieńcem mediów. Absolwent wydziału prawa Uniwersytetu Harvarda, adwokat i autor kilku bestsellerowych książek, przykładny mąż i ojciec jawi się w środkach masowego przekazu jako niezłomny mąż stanu, posiadający określone poglądy polityczne i ich broniący. Amerykanom podoba się konsekwencja, z jaką sprzeciwiał się najpierw (jeszcze przed marcem 2003 r.) planowanej inwazji na Irak, a później - prowadzonej przez obecnego prezydenta George'a Busha polityce w tym kraju. Według Obamy, należałoby wycofać wojska amerykańskie z Iraku, zająć się kwestią zapóźnień w dyplomacji i skoncentrować się na odradzającej się w Afganistanie i Pakistanie Al-Kaidzie. Stałość poglądów oraz krytyka polityki Busha może przeważyć w ostatecznej rozgrywce. Niewątpliwym atutem Obamy jest również uwzględnienie w programie głównych bolączek Stanów Zjednoczonych - stanu służby zdrowia oraz ubóstwa. Konsekwentnie zabiega również o uwagę i poparcie kobiecego elektoratu i wśród tegoż może się okazać poważną konkurencją dla Hillary Clinton.
Gaśnie gwiazda Clinton?
Wydaje się, że szczyt popularności senator Clinton ma już za sobą. Zdeklarowana metodystka kreuje swój wizerunek jako osoby głęboko i długotrwale zaangażowanej w kwestie natury religijnej, osoby o głębokiej i szczerej wierze, któremu wielu Amerykanów niekoniecznie chce dać wiarę. Zaangażowanie byłej pierwszej damy Stanów Zjednoczonych w programy społeczne oparte na religii, udział we wprowadzeniu prawa zakazującego dyskryminacji religijnej i wysiłki w sprawie dzieci, ubogich oraz potrzebujących pomocy medycznej z pewnością nie pozostały niezauważone, ale mogą nie wystarczyć do zdobycia fotela prezydenta. Jak dotychczas nic nie przysporzyło Clinton tak wielkiej popularności, jak sprawa romansu jej męża, byłego prezydenta z asystentką Monicą Lewinsky i wizerunek wiernej, cierpliwej i skrzywdzonej małżonki. Dla Hillary następstwem "afery rozporkowej" było zdobycie miejsca w Senacie i kariera polityczna. Tamte emocje przeszły już jednak do historii, a sama postać Clinton rysuje się w bardzo niewyraźnych barwach.
Amoralna konformistka
Z publicznych wystąpień i działań Clinton wyłania się obraz konformistki o niezdecydowanym stanowisku w kluczowych kwestiach i osoby pozbawionej jednoznacznych poglądów, co widać najlepiej na przykładzie sprawy Iraku. Hillary Clinton przyjęła strategię próby zadowolenia całości elektoratu, która może jednak okazać się dla niej zgubna. Jak słusznie zauważają komentatorzy, w publicznych wystąpieniach w kwestii Iraku retoryka senator Clinton może być najkorzystniej opisana jako rozważna i wyczerpująca oraz - już bardziej krytycznie - jako niewyraźna i politycznie oportunistyczna. Hillary Clinton, która w 2002 r. głosowała za rezolucją Senatu USA umożliwiającą prezydentowi zastosowanie siły w Iraku, zamierza wprowadzić ustawę, która wprawdzie nie odetnie funduszy dla amerykańskich oddziałów, ale po sześciu miesiącach od wejścia w życie wstrzyma strumień amerykańskich dolarów dla oddziałów irackich. Owo niewyraźne stanowisko irytuje wielu liberalnych aktywistów, którzy przez długi czas widzieli w Clinton uosobienie politycznej lewicy.
Znacznie więcej jednoznaczności Clinton wykazuje w kwestii stosunku do aborcji - zdecydowanie popiera ona "prawo kobiet do aborcji" i głosowała przeciwko zakazowi aborcji poprzez częściowy poród. Jednak także w tym obszarze Clinton, zgodnie ze swoją dewizą: "dla każdego coś miłego", poczyniła próby nawiązania dialogu z religijnymi konserwatystami poprzez wyrażenie szacunku dla przeciwników aborcji (sic!). Jednocześnie Clinton opowiedziała się przeciwko uznaniu dziecka poczętego za ofiarę przestępstwa, jeżeli nosząca je w sobie kobieta stanie się ofiarą agresji, oraz głosowała przeciwko nowelizacji konstytucji zabraniającej legalizacji związków homoseksualnych, co z pewnością nie zyskało uznania wśród konserwatystów. Swoją drogą można zadać sobie pytanie - i z pewnością część elektoratu to uczyni - jak poglądy senator Clinton mają się do deklarowanej przez nią głębokiej wiary. Wątpliwe, by przy tego typu deklaracjach udało jej się pokonać człowieka o kryształowym, niezwiązanym z żadną aferą wizerunku, jakim poszczycić się może Barack Obama.
Wszystko wskazuje na to, że do decydującego starcia dojdzie właśnie między tymi dwoma politykami.
Giuliani - mocarstwowy kurs
O wiele mniejsze szanse na zwycięstwo w przyszłorocznych wyborach mają pozostali kandydaci, w szczególności wywodzący się z Partii Republikańskiej Rudolf Giuliani, który zmierzy się w pierwszym wewnątrzpartyjnym głosowaniu z senatorem Johnem Sidneyem McCainem. Kandydatura Giulianiego budzi nie lada kontrowersje, podobnie zresztą jak jego poglądy oraz program, w którym zapowiedział utrzymanie bushowskiego kursu amerykańskiej polityki zagranicznej i kontynuowanie wojny z terroryzmem. Zgodnie z wynikami sondaży zdecydowana większość Amerykanów jest przeciwna kontynuowaniu wojny w Iraku, zatem kwestia dalszej polityki USA w tym państwie może zaważyć na wyborze nowego prezydenta. Warte odnotowania jest również spojrzenie Giulianiego na sytuację na Bliskim Wschodzie. Uważa on, że głównym problemem nie jest brak na mapie politycznej świata państwa palestyńskiego, ale korupcja i nierozważny sposób rządzenia: Rudolf Giuliani ewidentnie stanowi przykład osoby o mocarstwowym podejściu do polityki zagranicznej USA, polityki angażowania amerykańskich żołnierzy w konflikty na całym świecie, a to raczej nie przysporzy mu sympatyków. Wprawdzie w proponowanych przez niego priorytetach znalazło się miejsce dla odbudowania fiskalnej dyscypliny w Waszyngtonie, zapowiedź ukrócenia marnotrawienia funduszy oraz wzrost jakości oferowanych usług w zakresie ochrony zdrowia i ich dostępności poprzez wprowadzenie zasad wolnorynkowych i zlikwidowanie biurokracji, ale rodzi się pytanie, ilu wyborców uzna te postulaty za możliwe do zrealizowania oraz czy kwestia polityki zagranicznej nie okaże się decydująca.
Konserwatywny jak McCain
Spośród wszystkich wymienionych kandydatów najbardziej konserwatywne poglądy reprezentuje John McCain. Prorodzinny, wiele razy występował w obronie wartości rodziny i instytucji małżeństwa. Wielokrotnie opowiadał się przeciwko rozwijaniu medycyny kosztem ludzkiego życia i ludzkiej godności, co zresztą znalazło odzwierciedlenie w praktyce. Senator McCain głosował za wprowadzeniem zakazu praktyki tworzenia do celów badawczych ludzkich embrionów. Co więcej, głosował również za zdelegalizowaniem prób łączenia komórek ludzkich ze zwierzęcymi oraz przeciwko klonowaniu i innym tego typu eksperymentom. Jako prezydent John McCain obiecał popierać jedynie programy badawcze, których przedmiotem nie są ludzkie embriony. Zapowiedział również ograniczenie dostępu dzieci do pornografii. Pytanie, czy owo przywiązanie do tradycyjnych wartości znajdzie uznanie wśród wyborców. John McCain z pewnością nie jest ani osobą tak "medialną", jak Barack Obama, ani cieszącą się przynajmniej porównywalną popularnością.
System polityczny Stanów Zjednoczonych jest systemem prezydenckim, zatem to od wyników wyścigu do Białego Domu będzie zależała decyzja w wielu kluczowych kwestiach, które stanowią obecnie przedmiot zajadłych sporów, a zarazem element kampanii wyborczej. Z polskiego punktu widzenia osoba nowego prezydenta USA może mieć zasadnicze znaczenie dla decyzji o umieszczeniu elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach. Może także zaważyć na obecności naszych wojsk w Iraku.
Anna Wiejak
"Nasz Dziennik" 2007-09-22
Autor: wa