Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kłopoty "celtyckiego tygrysa"

Treść

"Krokiem uspokajającym strach przed kryzysem" nazwały przekazanie pakietu pomocowego stojącej na krawędzi bankructwa Irlandii Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW) i Unia Europejska. Do przyznania tej pomocy doszło w zadziwiających okolicznościach: po tygodniach zaprzeczania, jakoby Dublin potrzebował jakiegokolwiek wsparcia finansowego, wystarczyła jedna wizyta irlandzkich władz w Brukseli, aby Zielona Wyspa zaakceptowała tę propozycję unijnych włodarzy. Obywatele Irlandii czują się oszukani tak nagłą zmianą stanowiska władz. Wzrasta niechęć do partii rządzącej. Krajowi grozi upadek rządu i przedterminowe wybory. Irlandia staje się już drugim krajem Europy, który w ciągu sześciu ostatnich miesięcy otrzymuje warty miliardy euro pakiet pomocowy. Praktyczne "wmuszenie" Irlandczykom pakietu pomocowego tłumaczono koniecznością stabilizacji wspólnej waluty. Ostrzegano, że kłopoty, jakie przeżywa Dublin, mogą w najbliższym czasie rozszerzyć się na inne państwa strefy, które również borykają się z podobnymi problemami, czyli np. Hiszpanię i Portugalię, i potencjalnie zdestabilizować euro. Nie sam fakt jednak przyznania pomocy, ale właśnie okoliczności, w jakich do tego doszło, interesują obecnie media z całego świata. Już po powrocie z Brukseli, podczas zorganizowanej w pośpiechu konferencji prasowej ze stolicy Irlandii, przedstawiciele rządu w Dublinie pokornie poprosili instytucje europejskie o wsparcie w związku z "wzbudzającą obawy kondycją tutejszych banków". - Skąd taka zmiana u najwyższych urzędników państwowych kilka dni po tym, gdy jednogłośnie twierdzili, że żadnej pomocy ich kraj nie potrzebuje? - pytają media. Jednocześnie władze UE i MFW jakoby w odpowiedzi poinformowały, że zasadniczo zgadzają się na irlandzką propozycję, jednakże szczegóły umowy muszą jeszcze zostać uzgodnione. Zdaniem premiera Irlandii Briana Cowena, sformułowanie szczegółowych postanowień porozumienia może potrwać nawet kilka tygodni. Z całą pewnością jednak, jak poinformowały władze UE, jednym z podstawowych punktów umowy będzie zobligowanie irlandzkiego rządu do przeprowadzenia znacznej restrukturyzacji systemu bankowego w kraju, a także dalsze wprowadzanie programów oszczędnościowych, słowem - podnoszenie obciążeń podatkowych. - Irlandzkie banki będą znacząco mniejsze niż w przeszłości i stopniowo będą uczone tego, by wkrótce móc znów stanąć na własnych nogach - stwierdził Cowen. - Rząd będzie musiał podnieść nasze podatki i zredukować wydatki do poziomu, na który nas stać - dodał. Władze swoją nagłą zmianę decyzji tłumaczą koniecznością uratowania systemu bankowego, który bardzo mocno zachwiał się po masowym odpływie inwestorów z ich kraju w ostatnich tygodniach. Kondycji sektora bankowego nie pomogły żadne wcześniejsze kroki oszczędnościowe. Obcięto pensje w wielu sektorach, skasowano wszystkie przywileje finansowe i premie. Przyjęcie pomocy ze strony UE i MFW oznacza dla Irlandii, tak samo jak dla Grecji, jeszcze większe kłopoty i jeszcze mocniejsze "zaciskanie pasa". Jeżeli europejskie instytucje zdecydują się przyznać pomoc Zielonej Wyspie, wówczas jej władze będą musiały zmniejszyć wydatki z budżetu państwa o ponad 20 miliardów euro w ciągu czterech najbliższych lat. Jak twierdzą analitycy - aby w pełni przywrócić sprawność systemu bankowego, Irlandia może potrzebować około 100 miliardów euro. Premier Cowen nie chciał precyzować, jak wysokiej kwoty zażąda, lecz stwierdził, że w pełni satysfakcjonująca będzie raczej niższa niż prognozowane 100 miliardów. Niemal cała irlandzka prasa nie kryła zawstydzenia, jakie towarzyszy obywatelom Zielonej Wyspy w związku z przyjęciem tego pakietu. Gazety uderzały w jeden ton, stwierdzając, że kraj, który przez ostatnie lata nazywany był "celtyckim tygrysem", musi obecnie ukorzyć się przed takimi instytucjami jak MFW i niemalże żebrać o pomoc. Dubliński "Sunday Independent" negocjacje rządu w Brukseli i nagłą zmianę stanowiska swoich władz określił mianem "najczarniejszego tygodnia od czasów wojny domowej". Gazeta zauważa, że procent osób opuszczających kraj, zwłaszcza młodych, stale rośnie i jest liczbą niespotykaną od lat. Jednocześnie odnotowuje, że nieliczna grupa osób sprzeciwiających się przyjęciu pomocy starła się na ulicach stolicy z oddziałami policji. Media zastanawiają się, czy może dojść do zamieszek podobnych do tych w Grecji. Opozycja, a także duża część opinii publicznej, oskarża premiera o fatalne zarządzanie krajem w czasie kryzysu oraz o wprowadzenie obywateli w błąd w kwestii ewentualnej potrzeby pakietu stymulującego. Sam szef rządu oddala zarzuty i nawoływania do ustąpienia z urzędu, lecz - jak twierdzą liczni komentatorzy - jego gabinet jest na skraju rozpadu. Dodają, że przypieczętowanie umowy z Brukselą może ten rozpad tylko przyspieszyć. Podobne zdanie wydają się mieć partnerzy koalicyjni rządzącej Fianna Fail, czyli Partia Zielonych. Władze ugrupowania zażądały rozpisania przedterminowych wyborów parlamentarnych. Jako datę proponują styczeń przyszłego roku. Władze Zielonych podkreślają, że zmienna postawa premiera kraju w ostatnich tygodniach może powodować, że obywatele poczują się "zdradzeni". Pompowanie kolejnych miliardów w "kraje potrzebujące" nie podoba się także w innych krajach strefy euro. W Niemczech, które najwięcej wyłożyły na pomoc Grekom, Angela Merkel będzie musiała po raz kolejny przekonać swoich wyborców, że zabranie z ich kieszeni pokaźnych sum i przekazanie ich na konta Irlandczyków jest równie ważne jak w przypadku Grecji pół roku temu i że tylko w ten sposób uda się uratować wspólną walutę przed destabilizacją. Jak twierdzą komentatorzy, tym razem zabieg może się jeszcze powieść. Pytają jednak, co się stanie, gdy takiej samej pomocy zażądają Madryt bądź Lizbona. Łukasz Sianożęcki
Nasz Dziennik 2010-11-23

Autor: jc