Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Klich nie chciał wyjaśnień

Treść

Z Janem Olszewskim, premierem w latach 1991-1992, przewodniczącym Komisji Weryfikacyjnej Służby Wywiadu Wojskowego oraz Służby Kontrwywiadu Wojskowego, rozmawia Grzegorz Lipka

Minister obrony Bogdan Klich zwracał się do Pana z prośbą o wyjaśnienie "przeprowadzki" Komisji Weryfikacyjnej?
- W tym zakresie nikt się do mnie nie zgłaszał. Z jednej strony, ja nie miałem powodu, aby w tej sprawie starać się o czyjąkolwiek zgodę, ponieważ to, co robimy, jest zgodne z prawem i mieścimy się w kompetencjach, jakie ma przewodniczący Komisji Weryfikacyjnej. Z drugiej strony, szef kontrwywiadu zachowywał się stosownie i zgodnie z obowiązującymi procedurami. Byłem zaskoczony wiadomościami prasowymi w dniu zaprzysiężenia nowego rządu, że minister Klich mówił o uzyskaniu skądś wiadomości, odmawiając jednocześnie podania jej źródła, o tym, że potajemnie wywożone są akta i robi się kopie danych z twardych dysków komputerów komisji weryfikacyjnej, w związku z czym podejmie stosowne postępowanie, aby wyjaśnić, co się dzieje w tej sprawie. Po tej zapowiedzi tego samego dnia przedłużyłem swoje urzędowanie do godziny 19.00, licząc na to, że będę być może poproszony o wyjaśnienia. Wystarczyło przecież zadzwonić do mnie i zapytać, jakie są fakty. Pan minister otrzymałby oczywiście takie wyjaśnienia. Dowiedziałby się między innymi, że kopiowanie danych z twardych dysków w szczególnym systemie pracy komputerów stosowanym w Komisji jest niemożliwe. Tego fizycznie nie da się zrobić. Rozumiem, że minister, który dopiero obejmuje urząd, może nie znać tych specyficznych procedur technicznych.

Minister zapowiadał wyjaśnienie i nie pytał u źródła?
- Właśnie tym byłem głęboko zaskoczony.

Jest już pierwsza zmiana personalna. Premier Tusk wspominał też o zmianie członków Komisji Weryfikacyjnej. Jak to może wpłynąć na dalsze prace komisji?
- Skierowanie do pracy w komisji zupełnie nowych ludzi oznacza, że nie będą oni od razu gotowi do pracy. Okres przygotowawczy, wprowadzenia w materiały, które mają bardzo specyficzny charakter, zdecydowanie wydłuży konieczny czas pracy Komisji Weryfikacyjnej. To jest jedna sprawa. Istotniejsze wydaje się to, że komisja ma charakter organu orzeczniczego, w zakresie swoich ustaleń jest autonomiczna i ma w tym obszarze zagwarantowaną niezależność. Dokonywanie w każdym czasie dowolnych zmian przez powoływanie i odwoływanie jej członków byłoby sprzeczne z tą zasadą. Jeśli każdy członek Komisji będzie musiał się liczyć z tym, że w każdej chwili może zostać odwołany, podatność na sugestie dotyczące sposobu jej rozstrzygnięć stanie się niebezpiecznie realna. Ponadto wymiana połowy członków Komisji uniemożliwia zachowanie wyznaczonego terminu zakończenia jej prac i równocześnie stwarza sytuację, w której trudno powiedzieć, kiedy i w jaki sposób moglibyśmy się wywiązać z zobowiązania dokończenia procesu weryfikacji personelu służb wywiadu i kontrwywiadu wojskowego.

Proszony o wyjaśnienia przed Komisją Weryfikacyjną Janusz Onyszkiewicz publicznie mówił, że może się stawić, ale przy jej innym składzie osobowym.
- Nie znam tej wypowiedzi. Ale przypomnę, że jest to instytucja powołana stosownymi przepisami ustawy. To nie jest rodzaj sądu powołanego przez jakieś gremium. Zainteresowani mają prawo odmówienia złożenia wyjaśnień przed komisją, jednak uzasadnianie swojego stawiennictwa tylko wtedy, gdy nastąpi zmiana składu tej komisji, jest jakimś zasadniczym nieporozumieniem.

Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski również wypowiadał się negatywnie, sugerując nawet weryfikację prac Komisji Weryfikacyjnej.
- Do prac komisji weryfikacyjnej mogą się odnieść prezydent, premier i wicepremierzy, którzy otrzymują sprawozdania. Prezydent treść sprawozdania konsultuje z marszałkami Sejmu i Senatu - są ściśle określone osoby, które mogą w różnej formie do rezultatu prac Komisji się odnieść i nikt inny nie może weń ingerować. Jest to zasada ustalona w ustawie, która musi być z żelazną konsekwencją przestrzegana. Jeżeli pan marszałek jest niezadowolony z tego, to jest tylko jedna droga - ustawę zawsze można zmienić. Ale dopóki obowiązuje w tym kształcie, to ja, jako przewodniczący, odpowiadam za zachowanie prawnego trybu pracy. Z całą pewnością będę tego pilnował, aby nikt - poza osobami, które są z mocy ustawy uprawnione - nie miał możliwości decydowania o charakterze pracy Komisji.

Co dzieje się teraz z aneksem do raportu o likwidacji WSI?
- Aneks nie wchodzi w zakres moich kompetencji. Ta sprawa jest na obecnym etapie zamknięta. Dokument został przygotowany przez ministra Macierewicza i ja nie znam jego treści. Wiem tylko, że jest u prezydenta, który podejmie decyzję o jego publikacji.

Ile osób pozostało do zweryfikowania przez Komisję?
- Jeszcze ponad 300 oficerów czeka na wysłuchanie przez Komisję i jest kilkadziesiąt przypadków w toku prac Komisji, czyli takich, co do których Komisja zakończyła postępowania, ale trzeba jeszcze sformułować orzeczenie, co jest osobną procedurą. Łącznie musi być załatwionych ponad czterysta spraw.

Czy Komisja po przeprowadzce rozpoczęła już swoją właściwą pracę dotyczącą weryfikacji?
- Obecnie jesteśmy na etapie kończenia przenosin i myślę, że rozpoczęcie prac, o które pan pyta, jest kwestią najbliższych dni.

Czym była powodowana decyzja o przeprowadzce Komisji Weryfikacyjnej?
- Objąłem funkcję w zupełnie no wej sytuacji. Mój poprzednik był przewodniczącym Komisji Weryfikacyjnej i jednocześnie szefem Służby Kontrwywiadu Wojskowego, w obrębie której Komisja miała nie tylko swoją siedzibę, ale też pełną obsługę prowadzoną przez struktury kontrwywiadu. Dopóki to funkcjonowało na zasadzie łączenia stanowisk, to z punktu widzenia działania Komisji było to nawet pożyteczne. Przewodniczący miał pełną władzę wobec personelu obsługującego. Moja sytuacja jest zupełnie inna. Jestem wobec SKW człowiekiem z zewnątrz, podobnie jak większość członków Komisji Weryfikacyjnej. Powstał problem, czy jestem w stanie zapanować nad stroną logistyczno-techniczną jej prac, choćby taką jak właściwy obieg dokumentów. Materiały, nad którymi pracuje Komisja, dotyczą bardzo wrażliwych kwestii, wymagających ochrony tajności. Nie mając pełnej kontroli nad pracą aparatu pomocniczego Komisji, nie mogłem przyjąć odpowiedzialności za jej prace. Dlatego jedną z pierwszych decyzji była sprawa zmiany siedziby i wyodrębnienie personelu, który będzie ze mną współpracował w charakterze obsługi. Przypomnę, że przeprowadzka nie jest jakimś ewenementem w tej instytucji. Wcześniej Komisja miała siedzibę w obiekcie na ul. Podchorążych strzeżonym przez Biuro Ochrony Rządu i stamtąd odbyły się przenosiny do siedziby kontrwywiadu wojskowego. W jednym i drugim wypadku były to obiekty szczególnie strzeżone. Budynek, do którego przeniosłem siedzibę Komisji, jest też obiektem szczególnie strzeżonym. Lokal Biura Bezpieczeństwa Narodowego jest w Warszawie, a nawet może w Polsce, jednym z najlepiej zabezpieczonych. Decyzję o przeprowadzce podjąłem niemal tuż po nominacji. Od początku tego tygodnia rozpoczęliśmy przeprowadzkę i odbywała się ona w trybie przewidzianym do tego typu operacji z zachowaniem procedur wymaganych przy transporcie tajnych dokumentów.

Jednak padły zarzuty dotyczące łamania prawa.
- Co więcej, sprawę przedstawiano jako wykradanie najwyższych tajemnic państwowych zawierających jakieś niesłychane na wszystkich haki. Tylko nie wiem, z czego bierze się takie przekonanie, ponieważ ludzie, którzy się na ten temat wypowiadają, nie mają pojęcia, o czym naprawdę mówią. To są materiały uzyskiwane przez Komisję dla potrzeb jej pracy. Bardzo wyraźnie widać, że są sączone do mediów i poszczególnych dziennikarzy elementy dezinformacji. To nie jest mechanika powstawania żywiołowej plotki, tylko jest to plotka zorganizowana. Doświadczenia w tym zakresie i technikę organizowania takiej kampanii mają niewątpliwie ludzie z dawnych służb, którzy wielokrotnie takie kampanie już organizowali. Powstała sytuacja "szumu medialnego" wytworzonego kuriozalnymi doniesieniami prasowymi. Zaczęło się od publikacji "Gazety Wyborczej", która donosiła, że wywożone są akta Komisji z ulicy Podchorążych do siedziby kontrwywiadu na Oczki. To była wiadomość nawet prawdziwa, tylko odnosiła się do przeprowadzki, jaka miała miejsce przed rokiem! Opublikowano więc nonsensowną informację z powodu jej nieaktualności. Następnego dnia w "Dzienniku" ukazało się sensacyjne doniesienie podpisane nazwiskami dziennikarzy śledczych tej gazety o tajnym przewożeniu w nocy, w ostatniej chwili, tuż przed zmianą rządu jakichś tajnych materiałów kontrwywiadu do BBN. Nadano temu formę niesłychanej sensacji z powołaniem się na informacje pochodzące od ludzi wywiadu bądź kontrwywiadu, a wszystko to kompletnie nie odpowiadało prawdzie. Rzeczywiście odbywała się przeprowadzka, z której nikt nie robił żadnej szczególnej tajemnicy. Była ona przeprowadzana od dwóch czy trzech dni, w normalnym trybie w ciągu dnia w godzinach pracy, oczywiście z zachowaniem wymaganych procedur i odpowiednim zabezpieczeniem. W ślad za tymi doniesieniami medialnymi poszła od razu dezinformacja o kopiowanych dyskach komputerowych. Wybuchła afera medialna, w którą włączyli się politycy koalicji PO - PSL, LiD i różnego typu medialne "autorytety". Trudno to traktować jako rzecz zupełnie przypadkową. Wydaje się oczywiste, że mamy do czynienia z inspirowaną aferą, która ma służyć uniemożliwieniu dalszej pracy Komisji. W Polsce w dalszym ciągu są środowiska bardzo zainteresowane tym, aby do wyjaśnienia charakteru działalności dawnych Wojskowych Służb Informacyjnych nie dopuścić. Sądzę, że to w tych kręgach powstał plan dokonania tego rodzaju medialnej prowokacji.

Na wniosek ministra obrony premier Tusk dokonał zmiany na stanowisku szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Na miejsce płk. Andrzeja Kowalskiego powołano Grzegorza Reszkę.
- Nie wiem, jaki był motyw takiej decyzji. Wcześniej minister obrony złożył oświadczenie, przynajmniej tak donosiła o tym prasa, że zostaną wyciągnięte konsekwencje wobec szefa kontrwywiadu płk. Kowalskiego, który - zdaniem ministra - dopuścił do wywiezienia materiałów z siedziby kontrwywiadu. Jeśli powodem jego odwołania była sprawa dopuszczenia do przeprowadzki Komisji, to jest to decyzja całkowicie bezzasadna. W tym wypadku płk Kowalski nie zrobił nic innego jak tylko to, do czego był zobowiązany z tytułu obowiązujących przepisów. Decyzja o tym, gdzie ma urzędować Komisja Weryfikacyjna i sposobie jej procesowania, należy wyłącznie do mnie. SKW zapewnia jedynie obsługę Komisji i jej szef jest zobowiązany do udzielenia pomocy przy wykonaniu mojej decyzji.

Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2007-11-24

Autor: wa