Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Klaus w wielu sprawach miał mnóstwo racji

Treść

Z Konradem Szymańskim, posłem do Parlamentu Europejskiego (Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy), rozmawia Łukasz Sianożęcki
Prezydent Vaclav Klaus skapitulował i podpisał traktat lizboński. W Pana opinii wyczerpał już wszelkie pola manewru?
- Z pewnością tak. Traktat został podpisany przez wszystkie państwa członkowskie zgodnie z narodowymi zasadami ratyfikacji traktatów międzynarodowych. Do prezydenta Klausa nie można mieć jednak pretensji. On uległ nieprawdopodobnej presji politycznej, która była wywierana na wszystkich polityków mających wątpliwości co do tego dokumentu. Jego pozycja w zakresie polityki międzynarodowej nie jest aż tak władcza, by mógł on samodzielnie odeprzeć i orzeczenie trybunału konstytucyjnego, i większość parlamentarną, które wyraziły to wsparcie dla traktatu.
Prezydent pomimo tego, że podpisał dokument, to jednak mocno go skrytykował...
- I właśnie na tym powinniśmy się skupić. Cały, długi, ośmioletni proces przyjmowania traktatu powinien być bardzo poważną lekcją dla tych wszystkich, którzy dzisiaj świętują. Należy zwrócić przede wszystkim uwagę, że w wielu państwach Wspólnoty kolejne reformy traktatowe idące w kierunku koncentrowania władzy w Brukseli natrafiają na coraz większy opór. Jednocześnie proces ratyfikacji samej Lizbony to olbrzymia porażka demokracji europejskiej. Lekceważono referenda, lekceważono wszystkich, którzy mieli w tej sprawie odrębne stanowisko. Biorąc pod uwagę fakt, iż traktat ten reklamowano jako demokratyzację Unii Europejskiej, to jest to kompletne fiasko. Te wszystkie dekoracyjne elementy kontroli demokratycznej w postaci większej roli Parlamentu Europejskiego czy nieznacznie większej roli parlamentów narodowych są zupełnie bez znaczenia w konfrontacji z faktem, że proces ratyfikacji tego traktatu był swoistym przepychaniem go kolanem. Tutaj straty dla poczucia demokracji w Europie są olbrzymie.
Czy w takim razie postawę prezydenta Klausa w całym tym procesie oceniłby Pan pozytywnie?
- Z całą pewnością czeski prezydent nie uległ konformizmowi i przedstawiał szczerze swoje opinie na ten temat. W bardzo wielu sprawach miał mnóstwo racji. Toteż wydaje mi się, że akurat Vaclav Klaus nie jest obecnie osobą, która powinna spotykać się z krytyką. Każde państwo członkowskie, nawet najmniejsze, ma te same prawa, by przyjmować kolejny traktat europejski bądź go nie przyjmować. Jeżeli ktoś o tym zapomina, wyrządza olbrzymią szkodę zaufaniu pomiędzy poszczególnymi państwami Unii Europejskiej.
Klausowi wielokrotnie zdarzało się mówić gorzkie słowa prawdy o traktacie lizbońskim czy funkcjonowaniu UE. Zgodzi się Pan z opinią, że takie sądy są potrzebne w ogólnoeuropejskiej debacie?
- W każdym normalnym środowisku zdania odrębne są warunkiem koniecznym prowadzenia żywego dialogu czy debaty. W Unii Europejskiej bardzo dużo mówi się o prowadzeniu debaty, jednak samej debaty nigdy na oczy nie widziano. I to jest paradoks.
Podobnie zachował się też chyba czeski Trybunał Konstytucyjny, który w ogóle do żadnej debaty nie dopuścił, nie uwzględnił nowych zeznań i pospiesznie wydając wyrok, zaapelował do prezydenta o "podpisanie traktatu bez zbędnej zwłoki"...
- To wydaje się zupełnie niepotrzebnym wprowadzaniem Trybunału Konstytucyjnego do debaty politycznej. To, jak długo prezydent będzie zwlekał z podpisem, nie powinno być przedmiotem troski akurat Trybunału Konstytucyjnego. Z całą pewnością istnieje w Unii Europejskiej rodzaj poprawności politycznej, który w tej sprawie pokazał swoją bardzo brutalną twarz. Twarz nietolerującą sprzeciwu, nieznoszącą dyskusji, zwłaszcza na temat tego, czy dane rozwiązania traktatowe są dobre, czy złe.
Zaraz po złożeniu podpisu przez prezydenta Klausa i ogłoszeniu przez Brukselę zakończenia procesu ratyfikacji pojawiły się komentarze, że od czasu pierwszego odrzucenia przez Irlandię traktatu z Lizbony wszystkie dotychczas przeprowadzone ratyfikacje są nieważne. Wobec czego należy powtórzyć je także w pozostałych krajach członkowskich.
- Nie zgodzę się z tymi komentarzami o tyle, że gwarancje irlandzkie zostały zapisane w osobnym traktacie, który został złożony w sekretariacie Narodów Zjednoczonych, toteż z punktu widzenia prawa międzynarodowego traktat się nie zmienił. Państwa członkowskie obiecały Irlandii, że stosowne porozumienie wejdzie w życie osobną drogą, a nie razem z traktatem. Będzie na niego oddziaływało, ale jako osobny akt prawa międzynarodowego. Toteż z prawniczego punktu widzenia wybrnięto dość sprawnie z konieczności powtarzania ratyfikacji we wszystkich krajach członkowskich.
Kandydat torysów na premiera Wielkiej Brytanii David Cameron co prawda wycofuje się z możliwości przeprowadzenia referendum w sprawie tego dokumentu, jednakże Brytyjczycy coraz wyraźniej opowiadają się za głosowaniem nad obecnością Londynu w strukturach unijnych.
- Z całą pewnością wszelkie akty, które podważają wzajemne zaufanie pomiędzy państwami członkowskimi, przybliżają perspektywę, w której Wielka Brytania będzie faktycznie musiała się wypowiedzieć, czy chce pozostać w Unii Europejskiej, czy już nie. Dziś Brytyjczycy są podzieleni praktycznie pół na pół i trudno ocenić, jak by głosowali w tej kwestii. Jednakże sam fakt, iż temat ten funkcjonuje i jest ważnym obiektem politycznej debaty w jednym z największych państw członkowskich, powinien dać do myślenia tym, którzy napędzają zmiany wewnątrz Unii. A skoro wprowadzają one tak duże poruszenie, to chyba jest z nimi coś nie tak. Natomiast dziś David Cameron ma niewielkie pole manewru. Traktat lizboński 1 grudnia wchodzi w życie i będzie aktem prawa międzynarodowego. W związku z tym to ewentualne referendum musiałoby dotyczyć czegoś innego.
Słyszał Pan, że inne państwa rozważają podobne scenariusze do brytyjskiego?
- Nie słyszałem o podobnych planach. Na pewno jednak jest tak, że podniesiony poziom frustracji i poczucie pewnego zawodu w stosunku do procesu integracji są widoczne w kilku krajach. Dostrzec go można choćby we Francji, w Holandii, Irlandii i oczywiście Wielkiej Brytanii. Na swój sposób także we Włoszech w związku ze strefą euro. Nie słyszałem jednak, by przybierało to formę postulatu przeprowadzenia referendum w sprawie członkostwa.
Dziękuję za rozmowę.
Zamek Praski, 3 listopada 2009 r.
Oświadczenie prezydenta Republiki Czeskiej Vaclava Klausa
dotyczące postanowienia Trybunału Konstytucyjnego
z dnia 3 listopada 2009 r.

1. Postanowienia Trybunału Konstytucyjnego oczekiwałem i respektuję je, chociaż z jego treścią i argumentacją zasadniczo się nie zgadzam.
2. Nie mogę zgodzić się z jego formą, a zatem z jego jakością prawną. Orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego nie jest neutralną analizą prawną, ale zaangażowaną politycznie obroną Traktatu Lizbońskiego przez jego zwolenników. Jest to widoczne również w całkowicie nieadekwatnym, konfrontacyjnym sposobie opracowania i prezentacji orzeczenia.
3. Przede wszystkim jednak nie mogę zgodzić się z jego treścią, ponieważ od momentu wejścia w życie Traktatu Lizbońskiego, wbrew politycznej opinii Trybunału Konstytucyjnego, Republika Czeska przestanie być suwerennym państwem. Ta zmiana - na dziś i na przyszłość - legitymizuje dążenia tej części naszego społeczeństwa, dla której kwestia naszego bytu narodowego i państwowego nie jest obojętna, i która z orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego nie chce się pogodzić.
4. Nie mogę się zgodzić, aby Trybunał Konstytucyjny formułował zobowiązanie prezydenta republiki do ratyfikowania tego (i któregokolwiek innego) traktatu międzynarodowego "bez zbędnej zwłoki" z powołaniem się na ustawę o Trybunale Konstytucyjnym. To jest ustawa, która dotyczy działalności Trybunału Konstytucyjnego, a nie uprawnień prezydenta republiki, które są określone wyłącznie w Konstytucji.
5. Oświadczam, że Traktat Lizboński podpisałem dzisiaj o godzinie 15.00.
Vaclav Klaus
tłum. AMG
"Nasz Dziennik" 2009-11-05

Autor: wa