Kim dzisiaj będzie premier?
Treść
Przedwyborcza batalia o głosy i zaufanie wyborców staje się okazją  do dostrzeżenia nieznanej dotąd twarzy polityków. Najbardziej  zdumiewający w dostosowywaniu wizerunku do sytuacji jest - wcale nie jak  chcą tego mainstreamowe media prezes Prawa i Sprawiedliwości, ale  Donald Tusk. Abstrahując od wysokiego stopnia zaangażowania szefa rządu w  kampanię wyborczą, warto zapytać, czy jest jeszcze typ osobowości,  której Donald Tusk nie "odegrał". Jawi się on bowiem z jednej strony  jako gospodarz w starym, przaśnym, gierkowskim stylu, z drugiej strony w  spotach telewizyjnych wraz z europejskimi "decydentami" przekonuje o  skuteczności własnego rządu w walce o unijny budżet - i w tych spotach  jest nad wyraz nowoczesny.
Premier potrafi być na wskroś  wyluzowany i żartować sobie przy redagowaniu przemówienia z okazji  przejęcia prezydencji, zaczynając od "Guten Tag, Ziomale", a z drugiej  strony brakuje mu wystarczającego luzu do rozmowy z kibicami - choć  chciał być stanowczy, to w konfrontacji z nimi wypadł po prostu  sztucznie. Liczy się jednak fabuła. A ona prezentuje się następująco:  Tusk chce rozmawiać ze wszystkimi, być w każdym domu, robić zakupy jak  zwykli obywatele - w Biedronce, i w ogóle być takim zwyczajnym  premierem. Ktoś powie: na tym polega kampania. Polityk ma prawo  korzystać z różnych narzędzi dotarcia do wyborców. Tu jednak nie chodzi  tylko o kampanię. Przecież Tusk utrzymywał się przy władzy przez cztery  lata, miał media, miał spokój, bo krytykowali go tylko niepoważni  ludzie, miał "elity", plejadę autorytetów, lubiła go zachodnia prasa i w  ogóle nie miał i nie ma kompleksów.
Oczywiście główne media w  budowie narracji o szefie rządu, który niczego się nie boi i chce być  "premierem na trudne czasy", są gotowe na wiele. I tak w ich przekazie  Tusk ociera łkającej kobiecie łzę z policzka (dżentelmen?), bohatersko  przerywa kampanię w przedszkolu, aby osobiście zbadać motywy  desperackiego aktu samopodpalenia przed KPRM (detektyw?). Premier jest  czujny (od razu formułuje riposty na docinki opozycji), obyty, a jeśli  zdarza się coś budzącego kontrowersje i pytania, to usłyszymy zaraz:  spokojnie, za rządów PiS naprawdę było gorzej.
A jednak coś zgrzyta. I  to poważnie. Na amnezję młodzieńczą - jakby chcieli tego choćby prof.  Ireneusz Krzemiński czy Paweł Wroński z "Gazety Wyborczej" - nie cierpię  i doskonale pamiętam, jak to było cztery lata temu, jaki wizerunek w  kampanii wyborczej 2007 skonstruowano wokół Donalda Tuska. Niewiele  zostało z tej pewności siebie i spokoju o wygrane wybory. Dziś jest  zmuszony grać różne role, mieszać styl demokraty-liberała á la Barack  Obama z wizerunkiem PZPR-owskiego gospodarza. Ta mieszanka wypada  momentami wręcz kabaretowo.
Czyżby premier nie uświadomił sobie  jeszcze, że premierostwo PR-owe na dłuższą metę wyjaławia? Sztabowcy  Tuska wraz z najbardziej oddanymi dziennikarzami przez najbliższe dwa  tygodnie będą oczywiście robili wszystko, żeby brak pomysłu na kampanię,  program, nie mówiąc o rządzeniu, nie ujrzał światła dziennego.  Specjaliści od wizerunku w zaciszu "tuskobusa" będą szukać resztek  świeżości, wierząc, że uda im się jeszcze raz uwieść społeczeństwo.  Niestety, dotychczasowa kampania pokazała, że te poszukiwania idą na  marne. Platforma już nawet "młodych, wykształconych, z wielkich  ośrodków" nie potrafi do siebie przekonać. Nie ma się co dziwić, skoro  pozostał jej już tylko Donald Tusk w błękitnej koszuli, przemierzający  kolejne województwa w nadziei, że nikt nie zapyta: "Jak żyć, panie  premierze?". Jego niezbyt udana autopromocja nie pozostawia złudzeń:  Platforma wie, że może stracić władzę. Dziś Tusk nie miałby odwagi  powiedzieć, że "nawet nie ma z kim przegrać". Zresztą słowo "odwaga" nie  jest najodpowiedniejsze. Może tupet?
Paulina Gajkowska
Nasz Dziennik Poniedziałek, 26 września 2011, Nr 224 (4155)
Autor: jc