Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kiedy pęknie spekulacyjny balon?

Treść

Baryłka ropy (159 litrów) kosztuje już ponad 140 USD, a niedługo jej cena może przekroczyć barierę 150 USD. Pesymiści wieszczą nawet, że do końca bieżącego roku ta sama baryłka podrożeje do 200 USD, a podobno w kolejnych latach będzie to 300 i 400 USD. Już 200 USD oznaczałoby ogromny kryzys światowej gospodarki, tak więc zarysowany wyżej scenariusz spędza sen z powiek ekonomistom i rządom. Mało kto już kwestionuje fakt, że ropa drożeje nie z powodów stricte ekonomicznych czy gospodarczych, ale na skutek napływu na rynki paliwowe miliardów spekulacyjnych USD.



Sytuacja na rynku naftowym jest rzeczywiście dramatyczna. Dziennie świat zużywa około 90 mln baryłek ropy, która wciąż drożeje, a jej cena zmienia się szybciej, niż wynosi cykl wydawniczy codziennej gazety. Oczywiście, wylano już morze atramentu, analizując przyczyny obecnej naftowej gorączki. Niewątpliwie robi swoje "żarłoczność" światowej gospodarki, która zużywa ogromne ilości ropy. Dotyczy to zwłaszcza krajów azjatyckich, głównie Chin i Indii, choć nie tylko. I zamiast obserwowanej jeszcze w poprzedniej dekadzie ogromnej nadprodukcji ropy mamy do czynienia z jej brakiem, choć należy dodać - z brakiem sztucznie podsycanym. Tak naprawdę bowiem w żadnym kraju nie mięliśmy dotąd takiej oto sytuacji, żeby w rafineriach zabrakło surowca do produkcji benzyny i oleju napędowego, a potem brakowało paliw na stacjach benzynowych. Byliśmy co prawda świadkami braków benzyny, ale spowodowanych zakłóceniami w dostawach wywołanych przez strajkujących transportowców, którzy albo nie dowozili paliw na stacje, albo blokowali wjazd cysternom, chcąc w ten sposób wymusić na swoich rządach... obniżkę cen paliw. Nie oznacza to jednak, aby na świecie brakowało ropy naftowej! Zresztą, niektóre kraje, w tym Arabia Saudyjska, zwiększają dostawy ropy, próbując uspokoić rozedrgane rynki. Na niewiele się to jednak zdaje.
Z pewnością rynek naftowy nerwowo reaguje na wszelkie kryzysy w krajach - producentach ropy, a tych nie brakuje. Bliski Wschód to jedna wielka beczka prochu. Cały czas wisi nad nami groźba interwencji USA w Iranie, która mogłaby rzeczywiście poważnie zachwiać dostawami "czarnego złota" na światowe rynki. W końcu Iran należy do czołówki światowych producentów ropy naftowej. Ale przecież taka napięta sytuacja panuje tam od dawna, więc można było niejako się do niej przyzwyczaić. Tak samo jak nie można za kolejne rekordy cenowe zwalać winy na słabnącego dolara, bo tania amerykańska waluta tylko częściowo tłumaczy to zjawisko.
Jednak coraz więcej ekspertów jest przekonanych, że to wcale nie wielka polityka i globalna gospodarka są winne obecnym galopującym cenom ropy, ale kapitał spekulacyjny. Oznaczałoby to, że droga ropa to skutek wpływu na psychikę graczy obecnych na tym rynku, a nie efekt zaistnienia pewnych procesów gospodarczych.

Spekulacja przynosi miliardy
Spekulowanie cenami ropy i innych nośników energii zawsze kusiło amatorów łatwego i szybkiego zarobku. Tutaj rodziły się wielkie fortuny, a na ropie zawsze zarabiano np. przy okazji konfliktów wojennych. Teraz jednak można zarabiać krocie i w czasach pokoju. Co przemawia za tym, że droga ropa to owoc spekulacji, a nie normalnej gry rynkowej, gdzie podaż styka się z popytem? Jak już wspomniałem, świat nie odczuwa deficytu ropy, z tego powodu nie są zamykane rafinerie, nie ma kartek na benzynę, a więc teoria popytu-podaży nie ma w tej sytuacji zastosowania, a przynajmniej nie jest najważniejszym czynnikiem. Proszę zauważyć, że ceny ropy zaczęły gwałtownie rosnąć w 2007 roku. Najpierw wiązano to właśnie z sytuacją polityczną na świecie, wojną w Iraku, Afganistanie, a także z realną groźbą wybuchu wojny w Iranie i Korei Północnej - w tych dwóch ostatnich krajach interwencja USA miała zapobiec budowie broni atomowej. Ale cena ropy zaczęła rosnąć akurat wtedy, gdy rozpoczęła się recesja na amerykańskim rynku nieruchomości. Wiele miliardów dolarów, które zainwestowali spekulanci właśnie w budowę domów, zostało zaprzepaszczonych, bo ceny nieruchomości gwałtownie spadły, gdy tysiące Amerykanów zostało bankrutami i nie mogło spłacić kredytów hipotecznych. Załamała się więc sprzedaż domów, mniej ich również z tego powodu budowano. Ale znaczna część kapitału spekulacyjnego została z rynku nieruchomości wycofana i zaczęła szukać nowych możliwości zarobku. A skoro bessa dotknęła również wiele rynków giełdowych, gdzie potaniały akcje i obligacje, spekulanci musieli porzucić i ten kierunek. To spowodowało, iż spekulacje dotknęły rynki żywnościowe na taką skalę jak nigdy dotąd, przyczyniając się w ogromnym stopniu do podrożenia żywności. Podobnie stało się choćby na giełdach handlujących metalami kolorowymi (np. miedź), choć tutaj sytuacja jest mniej poważna niż w przypadku ropy. Bo ropa to podstawowy surowiec energetyczny na świecie i z tego powodu bardzo podatny na kryzysy polityczne i gospodarcze. W dodatku obrót ropą jest gigantyczny, więc i możliwości zarobku ogromnie kuszące. Tym bardziej że spekulanci na różnych rynkach już nie raz zarabiali na wzrostach cen ropy. Teraz robią to samo, tylko na większą skalę, pozwalającą w kilka dni zarobić miliardy dolarów.

Psychologia giełdy
Spekulanci korzystają z tego, że rynki bardzo nerwowo reagują na wszelkie potencjalne zagrożenia dla produkcji i dostaw ropy. Napięcie trzeba tylko odpowiednio podsycać, ale od tego są już agencje public relations, wpływowi ekonomiści, politycy i dziennikarze. Wystarczy krótka informacja, że np. był atak terrorystyczny na instalacje wydobywcze na Bliskim Wschodzie, która nawet jeśli okaże się potem nieprawdziwa, zrobi swoje: ropa podrożeje o kilka dolarów. Podobnie wygląda sytuacja z wszelkimi doniesieniami, że np. w USA spadły zapasy ropy albo za jakiś czas zmniejszy się wydobycie z krajowych złóż. Okazuje się potem, że ten spadek będzie niewielki i nie wpłynie na dostępność ropy, ale w oczach "spanikowanych" maklerów giełdowych już pojawia się chęć podbijania cen, byle tylko zawrzeć jak największe kontrakty na dostawy paliw dla swoich klientów w przyszłości. A przecież miliardy spekulacyjnego kapitału są lokowane np. w kontrakty terminowe i im jest więcej takich ofert, tym bardziej ich notowania idą w górę. I można powiedzieć, że mamy oto kwadraturę koła, wzajemnie napędzający się mechanizm. A ponieważ na rynku ropy najpierw pojawiła się część spekulantów, którzy najszybciej uciekli z rynku nieruchomości i innych giełd, to oni pierwsi zaczęli spijać śmietankę. Szybko zauważyli to inni i dołączyli do "pionierów". Pamiętajmy też, że w obecnych czasach, gdy ropą i każdym innym towarem można dzięki internetowi handlować na całym świecie, nie ruszając się z biura w Nowym Jorku czy Londynie, możliwości spekulacyjne są niemal nieograniczone.
Jak działa spekulacja, widać choćby na przykładzie chińskiego koncernu naftowego PetroChina. Otóż ta największa tego typu firma w Państwie Środka jest i tak o wiele mniejszym koncernem niż wielkie zachodnie firmy paliwowe. Roczne obroty PetroChina to nieco ponad 100 mld USD, a dla porównania ExxonMobil z USA ma obroty ponad trzy razy wyższe (także zyski ponad dwa razy większe) i jest największą firmą świata zachodniego, której wartość giełdowa to ponad 500 mld USD. Tak było do grudnia ubiegłego roku, gdy na giełdzie w Szanghaju sprzedawano akcje PetroChina. Okazało się, że wartość koncernu wynosi aż bilion dolarów, czyli dwa razy więcej niż ExxonMobil. Przecież nikt logicznie myślący nie powie, że to są właściwe proporcje, że mamy tu do czynienia z prawdziwym obrazem obu firm. PetroChina stała się niebotycznie droga, bo ten balon napompowali spekulanci. Z tego powodu można się spodziewać, że niedługo ten spekulacyjny balon pęknie z wielkim hukiem, jak to już się zdarzało w przeszłości. Pytanie tylko, kiedy to nastąpi. Tego, podobnie jak każdego rynkowego tąpnięcia, nie jesteśmy w stanie przewidzieć.

Nie pierwszy to przypadek
Historia gospodarcza świata jest pełna przykładów spekulacji, które windowały na niebotyczny poziom ceny niektórych towarów, które potem gwałtownie spadały. Nie tak dawno przypominano tulipanową gorączkę, która kilkaset lat temu ogarnęła Niderlandy, gdy ceny cebulek niektórych kwiatów osiągały ceny równe kosztom zakupu dużego domu w Amsterdamie. Niektórzy w ten sposób doszli do gigantycznych fortun, ale wkrótce ceny cebulek gwałtownie spadły i ci, którzy nie zdążyli ich na czas sprzedać, popadli w ruinę. Ale nie trzeba się cofać aż tak daleko.
O spekulacjach na rynku nieruchomości w USA już wspominałem, a przecież i w Polsce widać pierwsze oznaki przegrzania koniunktury w budownictwie mieszkaniowym, choć u nas proces ten nie ma na szczęście takiego przebiegu i zasięgu jak za oceanem i do kryzysu jeszcze daleko. Jednak zdaniem wielu ekspertów, kryzys na rynku nieruchomości dotknie i Polskę, jak to się stało np. w Hiszpanii.
Niewiele osób pamięta początki działalności Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie, gdy w 1994 roku doszło do gwałtownego tąpnięcia i ceny akcji spółek zaczęły bardzo szybko spadać. Zanim jednak giełdę dotknął kryzys, akcje szły błyskawicznie do góry, napędzane w dużym stopniu przez napływ zagranicznego kapitału spekulacyjnego. Podobnie stało się kilka lat później, gdy kryzysy ekonomiczne dotknęły Azję Południowo-Wschodnią i Rosję. To prawda, że jednym z powodów tych kryzysów była zła polityka gospodarcza poszczególnych rządów, ale i spekulanci odegrali również swoją niechlubną rolę.
A pod koniec XX wieku w USA, Europie i Azji napęczniała "bańka internetowa", gdy inwestorzy zainteresowali się spółkami informatycznymi. Nawet nieduże firmy, gdy wchodziły na giełdę, były sprzedawane za setki milionów dolarów, większe spółki wyceniano już na miliardy. A jak to się zakończyło? Gdy bańka pękła, akcje tych spółek były praktycznie nic lub niewiele warte, duża część z nich już zresztą nawet nie funkcjonuje.
W mniejszej skali co jakiś czas mieliśmy do czynienia ze spekulacjami np. na rynku złota lub innych metali i surowców. Teraz sprawa dotyczy ropy.

Ceny jak "z Księżyca"
Można więc być pewnym, że wkrótce dojdzie także do spadku cen ropy, skoro tego surowca na świecie nie brakuje, a co więcej, jesteśmy ciągle informowani o tym, że w różnych krajach odkryto nowe złoża, a inne, których nie eksploatowano, gdy ropa była tania, będą otwierane.
Ale nie to wpłynie na coraz częściej zapowiadany spadek cen ropy, tylko chęć osiągnięcia zysków przez spekulantów. Bo jedni zaczęli inwestować na rynku naftowym, gdy baryłka kosztowała np. 80 USD, inni dopiero wtedy, gdy jej cena przekroczyła 100 USD. Ale zwłaszcza ci pierwsi będą chcieli pomnożyć swoje zyski, wyprzedając kontrakty na ropę i odbierając zarobione miliardy dolarów. Gdy zaś na rynku takich kontraktów pojawi się więcej, nagle okaże się, że mamy nadwyżkę ropy, co spowoduje spadek jej cen. Oczywiście, nie będzie tak, że nagle w ciągu kilku miesięcy baryłka zacznie kosztować 50, a nie 150 USD, ale spadek obecnych cen o kilkadziesiąt dolarów jest jak najbardziej realny. Na pewno wkrótce zostanie zatrzymany ten nieracjonalny wzrost cen ropy, choć trudno wyrokować, na jakim poziomie ceny się zatrzymają i czy nastąpi to za kilka tygodni, czy za kilka miesięcy. Sami Amerykanie przyznają, że spekulacje na rynku naftowym zakończyłyby się bardzo szybko, gdyby ich gospodarka otrząsnęła się z szoku wywołanego krachem w nieruchomościach. Gdy w USA gospodarka idzie do przodu, natychmiast jak magnes przyciąga z innych rynków spekulantów. Trudno im bowiem zrezygnować z interesów w najbardziej rozwiniętym gospodarczo i najbogatszym pod względem wielkości PKB kraju świata.
Ale musimy też mieć na względzie jedno zastrzeżenie: ropa będzie drożeć, jeśli dojdzie do wybuchu nowej wojny na Bliskim Wschodzie lub innego poważnego światowego kryzysu polityczno-wojskowego. Na razie jednak taki konflikt wydaje się na szczęście mało realny.
Krzysztof Losz
"Nasz Dziennik" 2008-07-07

Autor: wa