KE jest wszystko jedno, ile dołoży minister Grad
Treść
Z Pawłem Poncyliuszem, wiceministrem gospodarki w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, posłem PiS, rozmawia Grzegorz Lipka Co, zdaniem Pana, zdecydowało o tym, że plany restrukturyzacyjne dotyczące stoczni nie zostały przez Komisję Europejską przyjęte? - Moim zadaniem, poszło o pieniądze. Tylko nie do końca tak, jak minister Grad to przedstawia. Według mnie, minister nie chce dokapitalizować stoczni tak, żeby je oddłużyć, aby były one atrakcyjne dla inwestorów. Minister chce wciągnąć inwestorów w jak największe dekapitalizowanie z ich strony, a w zasadzie to pokrycie przez nich strat poniesionych w ubiegłych latach. Moim zdaniem, minister użył Komisji Europejskiej do tego, by nie dać pieniędzy potrzebnych do pokrycia strat. Ale to chyba dobrze, że minister chce jak najwięcej uzyskać od inwestora? - Boję się, że minister jest na tyle chytry, iż chce to zrobić jak najtaniej, tylko niestety może sprawdzić się powiedzenie, że chytry dwa razy traci. Może się okazać, iż nie dość że nie sprzeda stoczni, to spowoduje to, że one upadną, a koszty społeczne i finansowe tej upadłości będą o wiele większe niż kwoty dokapitalizowania, których oczekują inwestorzy. Jest o tyle ciekawie, że w zeszłym tygodniu we wtorek ukraińscy inwestorzy ze Stoczni Gdańskiej byli na rozmowach w Komisji, przedstawili projekt restrukturyzacji i nie wzbudził on żadnych uwag ze strony Brukseli. KE stwierdziła, że akceptuje go i daje możliwość realizacji. Natomiast dzień później na rozmowy przyjechał minister Grad, rozmawiał bardzo krótko z komisarz Cruz i oznajmił, że Komisja nie zgadza się na tak wysoki poziom dokapitalizowania. Z moich informacji wynika, że tak nie jest. Komisji jest wszystko jedno, czy rząd "dosypie" do Gdyni 1 mld 300 mln zł, czy tylko 500 mln złotych. Ale to rzutuje na to, czy inwestor będzie chciał zainwestować w stocznię. Z tego wynika, że sukces przedsięwzięcia pod tytułem negocjacje z Komisją o stoczniach tak naprawdę jest w rękach ministra Grada i tego, czy będzie chciał dokapitalizować stocznie. Przemysł stoczniowy na świecie przeżywa prawdziwy boom. - Tylko trzeba zwrócić uwagę, że to jest jednak inny przemysł. To może być przyczynek do dalszych postępowań przed Trybunałem, jeśli byłaby negatywna decyzja KE. Przemysł ten ma oczywiście dobrą koniunkturę, ale jest przemysł zrestrukturyzowany, ustawiony na trochę inne szyny. Polski przemysł stoczniowy ciągnie w dół cały czas to, co nazbierało się w ciągu wielu lat, jeszcze przed wejściem Polski do Unii Europejskiej. Początek był w latach 2003-2004, gdzie z jednej strony nie pokryto strat z poprzednich lat, a po drugie - podpisano bardzo niekorzystne umowy na budowy statków. Zdarza się w tej chwili, że stocznia oddaje statek armatorowi za 50 mln USD, a ten od razu sprzedaje go za 70 mln USD. Stocznia jednak jest zbyt słaba finansowo, żeby renegocjować taki kontrakt. Niekiedy nawet nie uzyskuje z tytułu sprzedaży zysku, a nawet ponosi straty. Co gorsza, umowy tak są napisane, że odstąpienie od niej też jest niemożliwe. Mamy zaniechanie sprzed wielu lat. Jest to efekt kuli śnieżnej - kiedyś brakowało złotówki, później miliona, a obecnie miliarda. Dokapitalizowanie stoczni na takim poziomie, na jakim żądają inwestorzy i na jaki tak naprawdę zgadza się Komisja Europejska, wystarczy? - Z moich informacji wynika, że Komisja nie stawia w tej kwestii tak ostrych wymagań. Dokapitalizowanie i sprywatyzowanie daje jedyną możliwość na rozwój stoczni. Nawet jeśli w stoczniach będzie robionych trochę mniej statków - co wynika z ograniczenia mocy produkcyjnych, przez to, że udzielana im była pomoc publiczna - to i tak na początek będzie można utrzymać ludzi, którzy obecnie pracują w tych zakładach. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-07-21
Autor: wa