Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Każdy start jest wyzwaniem. Przyjemnym

Treść

Rozmowa z Markiem Plawgą, dwukrotnym brązowym medalistą lekkoatletycznych mistrzostw świata w biegu na 400 m przez płotki Jest Pan zadowolony z dotychczasowego przebiegu przygotowań do sezonu? - Bardzo. Właściwie powielamy model treningów z ubiegłego roku, z jedną dość istotną różnicą, że pracuję jeszcze więcej. Patrząc tylko na liczby, ilość wykonanych ćwiczeń czy też przebiegniętych kilometrów, mogę powiedzieć, że jestem o krok do przodu w porównaniu z analogicznym okresem zeszłego roku. Jestem też w pełni zdrowy, to szalenie ważne. Teraz czuję się zresztą w pełni szczęśliwy, bo pierwszy raz od dawna mogę spędzić tydzień w domu, odpocząć i złapać oddech przed najważniejszym zgrupowaniem w RPA. Jadę tam 6 marca, wracam 5 kwietnia i mam nadzieję zbliżyć się do formy, którą imponowałem w minionym sezonie. RPA to ostatnio ulubiony "zi mowy" kierunek polskich lekkoatletów, dlaczego? - Jest to związane z kilkoma istotnymi sprawami. Po pierwsze, na półkuli południowej panuje w chwili obecnej lato, dzięki czemu możemy trenować w optymalnych warunkach temperaturowych. Po drugie, w RPA mamy do dyspozycji trawiaste bieżnie, coś, co w naszej strefie klimatycznej jest niemożliwe do utrzymania. Organizm łatwiej znosi obciążenia, mięśnie nie są tak wysilone jak podczas biegania po sztucznej nawierzchni. A po trzecie wreszcie, trenujemy na wysokości, to zmienia skład biochemiczny krwi, a co za tym idzie, pomaga po powrocie na niziny w szybszym dochodzeniu do formy i regenerowaniu się po wysiłku. Przed Panem kluczowy miesiąc w kontekście budowy dyspozycji na igrzyska? - Może inaczej - kolejny, niezbędny klocek. Trener mi kiedyś ładnie i obrazowo wytłumaczył, że forma jest jak mur i buduje się ją podobnie - od dołu do góry. Gdy nie położymy jakiejś cegły, powstanie dziura i może się on zawalić. W związku z tym każde zgrupowanie, każdy trening jest jakąś cegiełką, której nie można zaniedbać. Ubiegły rok był dla Pana doskonały, naturalną koleją rzeczy zwiększył presję i oczekiwania kibiców, dziennikarzy. Pan od samego siebie też wymaga więcej? - W zeszłym roku spełniłem swoje oczekiwania, na co czekałem bardzo długo. Wiedziałem, że medal mistrzostw świata jest w moim zasięgu, niestety przez lata zawsze coś stawało mi na drodze. Najczęściej kontuzje. Teraz się wreszcie zrealizowałem, ale moje nastawienie się nie zmienia. Nadal stawiam przed sobą wysokie cele i doskonale zdaję sobie sprawę, że zbliżam się do nich dobrze wykonaną pracą na treningach. To jest moja motywacja. Jeśli coś się zmieniło, to faktycznie presja kibiców i dziennikarzy. Tuż przed igrzyskami może być pewnym ciężarem, ale postaram się z niej wyłączyć. W jaki sposób? - Absurdalnie przez to, co może być naszą największą udręką. Igrzyska są w tym roku daleko, w Azji, w innej strefie klimatycznej i czasowej, z tak drobnym, acz ważnym szczegółem, jak niedobre jedzenie. Ironicznie rzecz ujmując, to jednak może pomóc, bo pozwoli wyłączyć się z tego, co dzieje się w kraju. Ten balon będzie bowiem pompowany w Polsce, ja trzy tygodnie przed igrzyskami będę już w Azji, daleko od całego tego zgiełku. Przez ten czas nie zajrzę do internetu, najprawdopodobniej wyłączę telefon i skupię się tylko i wyłącznie na swojej pracy. Co musi Pan poprawić, by zrobić kolejny krok do przodu? - Za mną sporo sezonów słabych, w których przegrywałem z zawodnikami bez głośnych nazwisk i sukcesów na koncie. Sam siebie zaczynałem już ustawiać coraz niżej w hierarchii, gdy przyszło przełamanie. Zeszły sezon pokazał, że jestem w stanie wygrywać z absolutnie wszystkimi, nie było biegacza, którego bym nie pokonał. Odzyskałem wiarę w siebie, która stała się największym motorem napędowym. Teraz wiem, że mogę skupiać się na sobie i swojej pracy i jeśli wykonam ją dobrze, mogę zajść bardzo daleko. Wiara w siebie to jedno, często powtarza Pan również, że odzyskał radość biegania - czynnik niezbędny w trudnej walce o najwyższe cele. - Jak najbardziej. Ja od małego uwielbiałem rywalizację, a cóż z niej było, gdy ze względu na kontuzje albo słabsze przygotowanie przybiegałem w środku albo z tyłu stawki? To nie dawało radości, przeciwnie. Teraz walczę o miejsca na podium, z zawodnikami na najwyższym poziomie, sport znowu odzyskał dla mnie koloryt, stał się przyjemny. To jest szalenie ważne, bo przyznam szczerze, że miałem już myśli, by karierę zakończyć. Jako dziecko byłem przyzwyczajony do regularnych zwycięstw, jako młodzieżowiec również wygrywałem prawie wszystko, gdy nagle zacząłem przegrywać. Nie byłem na to przygotowany, zaczynała we mnie umierać dusza wojownika. Ostatnie dwa lata to zmieniły. Powróciłem do radosnego biegania, gdy każdy start jest wyzwaniem. A to wyzwanie jest przyjemne. Co pomogło wrócić na sam szczyt? - Zdrowie. Dzięki temu, że wreszcie zaczęły omijać mnie kontuzje, mogłem wykonywać wszystkie założenia treningowe. Już od poprzednich igrzysk miałem plan, który chciałem wprowadzać w życie, ale nie mogłem. Co zakładał? Położenie nacisku na zmiany rytmu, czyli bieganie drugiej części dystansu od wirażu do ostatniego płotka. Tam rozstrzygają się bowiem losy rywalizacji. Zawodnicy mniej więcej na tym samym poziomie i z tą samą prędkością dobiegają do piątego, szóstego płotka, pokonują je na świeżości, swym naturalnym rytmem. Schody pojawiają się, gdy ten rytm trzeba zmienić. Naturalną koleją rzeczy mięśnie się męczą i jeśli dobiegamy do pierwszego-czwartego płotka na trzynaście kroków, to niemożnością jest to powtórzyć później. Nogi są coraz cięższe, świeżość znika, pojawia się zmęczenie. Wówczas trzeba zmienić rytm, pojawiają się różnice między zawodnikami, w innym czasie pokonują odległość między płotkami. I ta właśnie zmiana jest kluczem do sukcesu na 400 m przez płotki. Ja wszystkie biegi, które wygrywałem w drugiej części ubiegłego sezonu, rozstrzygałem w drugiej połowie dystansu. Mam już doświadczenie, które pomaga mi pilnować swego rytmu, jeśli do tego dojdzie większa szybkość, powinienem wreszcie pokonać granicę 48 sekund. Kiedy rozpocznie Pan sezon? - Najprawdopodobniej czerwcowym mityngiem Golden League w Berlinie. Kalendarz jest jednak dopiero ustalany. Najważniejszą imprezą roku, ba, czterolecia, będą oczywiście igrzyska w Pekinie. Ma Pan swój klucz do spełnienia na nich swych marzeń? - Chciałbym czuć tę samą radość ze startu, jaką miałem cztery lata temu w Atenach. Pojechałem tam nieprzygotowany, po kontuzji, operacji, a mimo to wyrównałem rekord życiowy. Wszystko przez emocje, niezwykłe emocje, których doświadczyłem. Kiedy wszedłem na wypełniony stadion i zauważyłem płonący znicz i kółka olimpijskie, poczułem, że uczestniczę w czymś niezwykłym. Chciałbym to samo przeżyć w Pekinie. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-03-01

Autor: wa