Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kadafi skończy jak Mubarak?

Treść

Libia, Bahrajn, Jemen oraz Iran to kolejne kraje arabskie, w których dochodzi do intensywnych protestów skierowanych przeciwko rządzącym. We wszystkich przypadkach odnotowano mniej lub bardziej brutalne walki z policją. W Libii opozycjoniści starli się ze zwolennikami rządzącego krajem Muamara Kadafiego. Wiele osób zostało rannych w zamieszkach, odnotowano także ofiary śmiertelne. Według oficjalnych danych co najmniej dwie osoby zginęły w Iranie i również dwie w Bahrajnie.
Najbardziej brutalny przebieg miały zajścia w Libii. Zwolennicy dyktatora kraju Muamara Kadafiego przy wsparciu policji natarli na 2 tys. osób protestujących w turystycznym kurorcie Bengazi na północy kraju. Podobnie jak we wcześniejszych wypadkach w Tunezji czy Egipcie, opozycjoniści organizowali się przy pomocy portali społecznościowych. Akcja policji miała być jedynie odpowiedzią funkcjonariuszy na ataki ze strony protestujących. Demonstranci mieli rzucać w oddziały porządkowe kamieniami, w odpowiedzi policja użyła armatek wodnych, gazu łzawiącego i gumowych kul. W starciach tych zostało rannych co najmniej 38 osób, w tym 10 funkcjonariuszy. Wydarzeniem, które wywołało protesty w Libii, było aresztowanie Fathia Terbila, prawnika reprezentującego ponad 1000 rodzin więźniów brutalnie pobitych przez służby bezpieczeństwa w 1996 roku. Po kilku godzinach zwolniono go z aresztu.
Sam Muamar Kadafi zasugerował w jednym z wystąpień, iż rozważa przyłączenie się do protestujących. Według jego oceny, protesty zostały spowodowane nieudolnymi rządami komitetów ludowych, które formalnie sprawują w Libii najwyższą władzę. Ale komitety są jedynie fasadą, bo Kadafi sprawuje władzę niepodzielnie i nieprzerwanie już od 1969 roku. Według komentatorów, pozycja dyktatora Libii jest zdecydowanie silniejsza niż prezydentów sąsiedniej Tunezji i Egiptu: Zin Al-Abidin Ben Aliego i Hosniego Mubaraka, których zmuszono do opuszczenia swoich stanowisk.
Równie niepokojąco wygląda sytuacja w Bahrajnie. Tysiące osób zgromadziło się wczoraj w stolicy kraju, Manamie. Większość z nich brała udział w pogrzebach dwóch mężczyzn, którzy zginęli we wcześniejszych walkach z policją. Wzorem obywateli Egiptu protestujący chcą pozostać na głównym placu miasta tak długo, aż nie zostaną wysłuchani przez krajowe władze i nie zostaną przeprowadzone reformy gospodarcze. Król Bahrajnu Hamad bin Issa Al Chalifa zapowiedział wysłuchanie obywateli, a jednocześnie obiecał przeprowadzenie śledztwa w sprawie zastrzelenia demonstrantów. Rozwojem sytuacji w Bahrajnie zaniepokojone są także Stany Zjednoczone. Kraj ten jest bowiem dla USA jedną z największych baz marynarki wojennej w tej części świata. Gigantyczne straty dla stosunkowo bogatego kraju, jakim jest Bahrajn, może przynieść odwołanie zaplanowanego na marzec inaugurującego obecny sezon Formuły 1 Grand Prix na torze Sakhir.
Protestujący w Bahrajnie domagają się przede wszystkim uwolnienia więźniów politycznych oraz stworzenia nowych miejsc pracy oraz budowy mieszkań. Wzywają do utworzenia bardziej reprezentatywnego parlamentu, który posiadałby rzeczywistą władzę. Chcą napisania nowej konstytucji oraz stworzenia rządu, w którym nie byłoby miejsca dla szejka Salmana Al Chalify, który piastuje tę funkcję od 40 lat.
Także w stolicy Jemenu, Sanie, doszło do walk między zwolennikami jemeńskiego rządu i opozycjonistami. Według świadków, sytuacja całkowicie wymknęła się spod kontroli policji. Manifestanci zebrali się na uniwersytecie w Sanie, domagając się ustąpienia prezydenta Alego Abd Allaha Salaha - jednego z sojuszników USA w walce z Al-Kaidą, który pozostaje u władzy od 30 lat. Wczoraj do protestów przyłączyły się także miasta Adan i Taiz. - Nie jesteśmy słabsi niż Tunezyjczycy czy Egipcjanie, a nasza sytuacja jest gorsza niż ich - powiedział agencji Reutersa Rafea Abdullah, student uniwersytetu w Sanie.
Również w Iranie pogrzeby dwóch zabitych we wcześniejszych walkach opozycjonistów stały się początkiem nowych starć ze służbami porządkowymi. W Teheranie przeciwnicy władz starli się z jej zwolennikami. Obie grupy jednocześnie twierdziły, że jeden z mężczyzn, w którego pogrzebie uczestniczono, był zwolennikiem właśnie ich opcji politycznej. W tym przypadku policji udało się uspokoić wrogie obozy.
Łukasz Sianożęcki
Nasz Dziennik 2011-02-17

Autor: jc