Kaczyński znokautował Tuska
Treść
Pierwsza debata telewizyjna przed II turą wyborów prezydenckich
Czterdzieści pięć minut - tyle czasu wystarczyło Lechowi Kaczyńskiemu na znokautowanie Donalda Tuska w pierwszej debacie telewizyjnej przed II turą wyborów prezydenckich. Błyskotliwe riposty, celne uwagi i trafna diagnoza trapiących Polskę problemów całkowicie obnażyły mizerię programową, miałkość argumentów i zupełnie niepoprawne polityczne zacietrzewienie lidera Platformy Obywatelskiej. Zbitemu z tropu Tuskowi nie pomogło nawet koło ratunkowe, rzucane co jakiś czas przez sprzyjającego mu dziennikarza.
Takiego Lecha Kaczyńskiego nie widzieliśmy już dawno: uśmiechnięty, rozluźniony i podważający zasadność zarzutów swojego interlokutora.
Zaczęło się od "sprawy Kurskiego", a raczej postulatu, by Platforma podjęła analogiczne kroki wobec Hanny Gronkiewicz-Waltz i wykluczyła ją z zespołu negocjacyjnego, tak jak PiS pozbyło się ze swoich szeregów Kurskiego.
- Mi słowo "przepraszam" łatwo przechodzi przez gardło, kiedy jest powód do przeprosin i jestem gotów przepraszać za krzywdy, więc jeśli zdarzy się tak, że pana Lecha Kaczyńskiego obrażę, to wtedy przeproszę - odpowiedział kandydat PO. Tyle deklaracje, bo za chwilę okazało się, że Tusk nie zamierza przeprosić Kaczyńskiego za postawę swojej koleżanki, która wykorzystując w kampanii osoby w stanie terminalnym, zarzuciła prezydentowi Warszawy, jak się później okazało niesłusznie, że skąpi na hospicja. Jakby tego było mało, Tusk zaczął brnąć w usprawiedliwianie Gronkiewicz-Waltz. Jego zdaniem, nie zrobiła nic złego, a zarzuty wobec Kaczyńskiego były słuszne. Na odpowiedź Kaczyńskiego nie trzeba było długo czekać. Kilka liczb dotyczących nakładów na hospicja, ze szczególnym uwzględnieniem Warszawy i miast, w których zdecydowanie dominuje PO, nie pozostawiło wątpliwości, że politycy Platformy, eufemistycznie mówiąc, "minęli się z prawdą": Gdańsk 13-15 tys., Kraków 5-6 tys., Wrocław 180 tys., a Warszawa 560-600 tys. zł.
- Każde hospicjum, które w Warszawie wystąpiło o pieniądze, po równo je dostało - skwitował Kaczyński, a na zakończenie wywodu zaprezentował wykres pokazujący porównanie nakładów na hospicja w Warszawie i Gdańsku - mieście Tuska, w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców.
- Postąpiliście według metody haniebnej, a Pan tutaj jeszcze celowo wprowadza ludzi w błąd - punktował Tuska.
- Za incydent, który należy negatywnie ocenić, pan Jacek Kurski nie jest już członkiem PiS, a pani Hanna Gronkiewicz-Waltz tu siedzi - dodał Kaczyński.
Kto wybiera prezydenta?
Drugą osią sporu okazały się plany polityki zagranicznej kandydatów. Dziennikarz Polsatu Tomasz Lis za "coś znacznie gorszego" niż wspomnienie o dziadku Tuska uznał zarzut Jacka Kurskiego, że kandydat Platformy Obywatelskiej czyni wiele proniemieckich gestów.
- Rzeczywiście jest tak, poza ostatnimi wywiadami - odparł Kaczyński. Dodał zaraz, że to nie on, a Tusk, zapowiedział swoją pierwszą wizytę w Berlinie.
- Nie ma też reakcji na słowa Helmuta Kohla, że największym sąsiadem Niemiec na wschodzie jest Rosja, a to Pan się z nim spotykał w Gnieźnie, nawet wykazywał Pan, że to dowodzi, jak wielkie ma Pan doświadczenie - mówił do Tuska. Zdaniem kandydata PiS, "nasza polityka wobec Niemiec musi być taka, żeby po tamtej stronie politycy wiedzieli, że w Polsce, szczególnie w osobach prezydenta i premiera, nie ma ludzi z plasteliny, nie ma ludzi z kompleksami wobec Niemców".
Tusk usiłował chwalić się, że to o nim, a nie o Kaczyńskim zachodnie gazety i politycy mówią pozytywnie. Zarzucił kandydatowi PiS, że dobrze o nim wypowiedziała się tylko włoska partia faszystowska, a w gazetach za granicą mówi się o tym, że jeśli Kaczyński zostanie prezydentem, to pogorszą się stosunki Polski z ważnymi państwami europejskimi.
- To Polacy, a nie Niemcy, Francuzi czy ośrodki opiniotwórcze wybierają polskiego prezydenta - ripostował Kaczyński. Nic dodać, nic ująć.
- Ja w tej kampanii odnajduję zupełnie innego Donalda Tuska, nie takiego, jakiego znałem przez parę lat - mówił Kaczyński, odpowiadając na pytanie dziennikarza, czy kandydat PO jest "produktem marketingowym". Od tego momentu w debacie dominowały już raczej wzajemne złośliwości. Na zarzut Kaczyńskiego, że Tusk nigdy tak naprawdę nie rządził, więc jak może twierdzić, że jest przygotowany do objęcia prezydentury, polityk PO odparł, ni z gruszki, z ni z pietruszki, że "to nie jest metoda poważnej dyskusji".
- Sposób, w jaki Donald Tusk nieraz odpowiadał na pytania, niedobrze prognozuje na jego ewentualną prezydenturę - stwierdził Kaczyński. Tomasz Lis wspomniał o układzie warszawskim.
- Główny odpowiedzialny tego układu, Paweł Piskorski, został eurodeputowanym - to jest najwyższa kara w Platformie - punktował kandydat PiS.
W finale debaty prowadzący zagrał kartą "Radia Maryja", usiłując czynić zarzut z tego, że - jak to ujął - Kaczyńskiego popiera m.in. elektorat słuchaczy Radia Maryja. - To z nimi chce Pan przeprowadzać rewolucję moralną w Polsce? - dopytywał. - Ten elektorat należy szanować - brzmiała krótka odpowiedź Kaczyńskiego. - A ja mogę zapytać, dlaczego tak "Gazeta Wyborcza" foruje pana Tuska - dodał. - Każdy może liczyć na poparcie takich gazet, na jakie zasłużył - przyznał kandydat PO, przeciwstawiając to pismo "Naszemu Dziennikowi", z którego, jak z Radia Maryja, od pewnego czasu "dowiaduje się wielu ciekawych rzeczy na swój temat".
Zabrakło tylko pytania, na czyje poparcie może liczyć Tusk. Ale może prowadzący debatę dziennikarz doszedł do wniosku, że referencje Aleksandra Kwaśniewskiego, Lecha Wałęsy i Adama Michnika mogłyby tylko Tuskowi zaszkodzić i nie ma się co z nimi afiszować.
Mikołaj Wójcik
"Nasz Dziennik" 15-16 października 2005
Autor: mj