Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kaczyński forował Czarneckiego

Treść

Z Przemysławem Przybylskim, który ubiegał się o mandat do Parlamentu Europejskiego z listy Prawa i Sprawiedliwości, rozmawia Katarzyna Cegielska
Startował Pan z drugiego miejsca w okręgu kujawsko-pomorskim z listy PiS, ustępując Richardowi Henry'emu Czarneckiemu i przegrywając tym samym mandat do PE nieco ponad tysiącem głosów.
- Otrzymałem 25 tys. 881 głosów. Jak na debiut polityczny, i to w tak ważnych wyborach, uważam, że mimo nieuzyskania mandatu jest to ewidentny sukces wszystkich tych, którzy czują i myślą podobnie jak ja. Siła zatem w jedności działania i dlatego tego sygnału społecznego - wyniku wyborów - nie można zmarnować. Dzięki państwa głosom oddanym na moją osobę PiS w Kujawsko-Pomorskiem otrzymało mandat do PE. Przede wszystkim bardzo serdecznie dziękuję wszystkim tym wyborcom, którzy razem ze mną wierzyli w możliwość uzyskania mandatu dla kandydata o zdecydowanych poglądach konserwatywno-narodowych opartych na fundamencie Ewangelii i Dekalogu. Wśród tych osób była duża grupa czytelników "Naszego Dziennika" i słuchaczy Radia Maryja.
Koledzy zajmujący miejsce obok Pana na liście to parlamentarzyści z dużym stażem. Pan dotąd nie dał o sobie znać w polityce. Tymczasem stał się Pan, i to nie tylko w mediach regionalnych, języczkiem u wagi.
- Faktycznie na liście PiS w regionie kujawsko-pomorskim znalazłem się w gronie osób znacznie bardziej doświadczonych politycznie i przede wszystkim znanych w regionie, o których media mówiły na co dzień. Ale jak pokazał wynik wyborów z ubiegłej niedzieli, popularność w mediach to nie wszystko, przynajmniej dla wyborców. Wynik wyborów traktuję jak duży kredyt zaufania społecznego, którego nie wolno mi zmarnować. I to jest też poniekąd odpowiedź na drugą część pytania. Otóż byłem dotąd znany głównie w środowisku oświatowym i katolickim Torunia i poza wąską grupą osób - w tym środowiskami katolickimi czy środowiskiem posła Zbigniewa Girzyńskiego - bagatelizowano moją kandydaturę, nie dając jej realnych szans. Taki obraz lansowały niestety nie tylko media, ale nawet zarząd centralny i regionalny PiS. Nie dając wiary w sukces, dyskredytowały moją osobę na korzyść "jedynki" na naszej liście. Cieszę się, że rzeczywistość okazała się zgoła odmienna, co bez wątpienia sprawiło, iż media, zarówno lokalne, jak i ogólnokrajowe, poświęciły temu faktowi dużo uwagi, niekiedy nawet niepotrzebnie przedstawiając to w nad wyraz sensacyjny sposób.
Jak ocenia Pan kampanię do europarlamentu?
- Na samym początku prosiłem, aby kampania była merytoryczna, sprawna i skuteczna, a nade wszystko bez agresji oraz oszczerstw i pomówień. Dzisiaj z satysfakcją mogę stwierdzić, że to zamierzenie udało mi się zrealizować. Moją strategią były spotkania z wyborcami twarzą w twarz. Uważam, że to przyniosło największy efekt. Wyborcy poznali mój program, a ja ich oczekiwania. A było tych spotkań bardzo dużo. W zasadzie nie było dnia podczas trwania kampanii, aby mniejsze - kameralne, czy większe - o szerokim oddziaływaniu społecznym, spotkanie się nie odbywało. Za organizację tych spotkań dziękuję Stowarzyszeniu Małych Ojczyzn wraz z marszałkiem Maciejem Eckardtem, szeroko rozumianemu środowisku katolickiemu naszego regionu. Natomiast personalnie za powierzone mi zaufanie dziękuję ojcu Tadeuszowi Rydzykowi, wielu życzliwym mi księżom oraz profesorowi Jerzemu Robertowi Nowakowi i posłowi Zbigniewowi Girzyńskiemu. Poza tym wiele osób, którym bliski jest ten nurt społeczno-światopoglądowy, zaangażowało się bezinteresownie w pomoc, szczególnie logistyczną.
Nie wszystko jednak szło gładko, były też negatywne aspekty kampanii...
- Tym bardziej bolesne, że nie pochodziły one z zewnątrz. Otóż lokalni posłowie i prominentni działacze PiS w regionie - z wyjątkiem posłów Zbigniewa Girzyńskiego i Tomasza Latosa - zgodnie z dyrektywą szefostwa PiS nie pracowali na wynik listy, a forsowali za wszelką cenę kandydata z jedynki. Swoistym kuriozum było zachowanie prezesa Jarosława Kaczyńskiego podczas konferencji prasowej w Toruniu, gdzie bezpardonowo w mojej obecności zaapelował o poparcie posła Czarneckiego jako najlepszego kandydata na europosła. Tym większą mam satysfakcję, że bez tak wielu głosów oddanych na mnie nie byłoby mandatu w tym województwie. Biorąc pod uwagę, że Czarnecki startował z jedynki, bardzo słaby jest wynik oddanych na niego głosów (27 106), który rzutem na taśmę zapewnił mandat. Już na początku kampanii poseł Łukasz Zbonikowski dyskredytował moją osobę na łamach "Gazety Wyborczej". Insynuował, że ojciec Tadeusz Rydzyk postawił krzyżyk w wyborach na PiS, popierając słabego, nieznanego kandydata. Wynik wyborów pokazał, kto się mylił, a kto miał rację.
Pana dalsze plany polityczne?
- Wynik wyborów pokazał, jakich standardów społeczno-politycznych i światopoglądowych oczekuje elektorat, który oddał głos na moją osobę. Dlatego też nie można zasypiać gruszek w popiele i trzeba pracować dalej, przede wszystkim nad świadomością i aktywnością społeczną w Toruniu i regionie. Dzięki kampanii poznałem wielu ludzi, którzy mają potencjał wart pokazania i wykorzystania dla dobra Ojczyzny. Trzeba się organizować, aby w zbliżających się już za niedługi czas wyborach samorządowych zaproponować wyborcom kandydatów, którzy myślą po polsku i dotychczasowym życiem potwierdzili, że są godni zaufania Narodu.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik" 2009-06-13

Autor: wa