Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Już szykowali ewakuację

Treść

Mimo że dyrektor szpitala powiatowego w Tomaszowie Mazowieckim poinformował, że jego placówka przygotowuje się do ewakuacji pacjentów, ta dramatyczna ewentualność została zażegnana. Późnym wieczorem doszło do porozumienia z lekarzami - dyrekcja przyjęła wszystkie warunki protestujących. Ale jeśli sytuacja nie wyjaśni się szybko w innych szpitalach, to wkrótce podobne zapowiedzi mogą niestety zostać zrealizowane. Z danych, do jakich udało nam się dotrzeć, wynika, że w ponad 90 proc. placówek wciąż nie doszło do zawarcia porozumienia dyrektorów z medykami, którzy odmawiają pracy ponad ustawowe 48 godzin tygodniowo. Gorące negocjacje w Tomaszowie Mazowieckim, w których brał udział nawet starosta tomaszowski, długo nie przynosiły rezultatów. Dyrektor Jacek Chyliński powiedział, że szpital może dać lekarzom ok. 700 zł podwyżki. Potem podjęte byłyby rozmowy na temat harmonogramu dalszych podwyżek. Medycy byli gotowi na przyjęcie podwyżki w wysokości 700 zł, ale pod warunkiem, że już od kwietnia ich wynagrodzenia wzrosłyby do 2,5 średniej krajowej w przypadku lekarzy ze specjalizacją. Czy jednak stać na to poważnie zadłużony (na ponad 50 mln zł) szpital? - Gdybyśmy chcieli spełnić te żądania, doprowadzilibyśmy do jego upadłości i likwidacji - odpowiadał Piotr Kagankiewicz, starosta tomaszowski. W tej sytuacji można się było spodziewać, że w grafikach dyżurów pojawią się spore luki i chorzy nie będą mieli całodobowej opieki. - Dlatego przygotowujemy chorych do ewakuacji - mówił dyrektor Chyliński. Pierwsi chorzy mieli być wywiezieni do innych szpitali na początku przyszłego tygodnia. Osoby, których stan by na to pozwalał, zostałyby wypisane do domów. Późnym wieczorem pacjenci mogli odetchnąć z ulgą. Dyrektor szpitala przyjął wszystkie warunki protestujących. - Podpisaliśmy porozumienie dla dobra pacjentów. Zgodziliśmy się na warunki lekarzy - oznajmił starosta Kagankiewicz. Źle w całym kraju Z innych placówek nie napływają co prawda aż tak dramatyczne informacje jak początkowo z Tomaszowa, ale w wielu szpitalach ograniczana jest praca na niektórych oddziałach. W warszawskim szpitalu przy ul. Banacha, podobnie jak w wielu innych lecznicach w kraju, jest kłopot z dyżurami radiologów, których tygodniowy czas pracy może wynieść 25 godzin. Bardzo często więc radiologów nie ma na nocnych dyżurach. W Ustrzykach Dolnych zawieszono natomiast działalność oddziałów dziecięcego i położniczego, na których już teraz brakuje lekarzy. Noworodki i dzieci zostały przewiezione do Leska i Brzozowa. Po południu dyrekcja poinformowała o podpisaniu umów z dwoma pediatrami i przyjęcia chorych dzieci mogą zostać wznowione. Medyków brakuje również w Akademickim Centrum Klinicznym w Gdańsku - największym szpitalu w województwie pomorskim. Praktycznie w każdej z klinik są kłopoty z zapewnieniem chorym całodobowej opieki. Takie same kłopoty mają szefowie placówek w całym kraju. Nawet w tych nielicznych szpitalach, gdzie medycy zgodzili się na wydłużenie tygodnia pracy do 72 godzin, porozumienia podpisano na miesiąc lub co najwyżej do końca marca. Potem lekarze nie będą pracować więcej niż 48 godzin, jeśli nie otrzymają znaczących podwyżek. Co więcej, w sądach leży prawdopodobnie kilka tysięcy pozwów lekarzy o zaległe urlopy. Twierdzą oni, że w poprzednich latach pracowali ponad wszelkie normy, nie dostali za to pełnego wynagrodzenia i teraz należą im się z tego tytułu urlopy. W kilku przypadkach lekarze dostali po 200-300 dni płatnego urlopu i zamierzają go wykorzystać. Szpital musi więc na ich miejsce znaleźć kogoś innego. Podobne wyroki zapadną zapewne w kolejnych sprawach. Rząd i Ministerstwo Zdrowia nie widzą na razie powodów do interwencji. Wicepremier, minister spraw wewnętrznych i administracji Grzegorz Schetyna utrzymuje, że bezpieczeństwo pacjentów nie jest zagrożone w żadnym ze szpitali, a rząd wkrótce przedstawi program reformy ochrony zdrowia. - Za tydzień, dwa może zacząć brakować lekarzy, gdy wyrobią oni limity czasu pracy w godzinach nadliczbowych - twierdzi Krzysztof Bukiel, przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. Dodaje, że część jego kolegów już złożyła wypowiedzenia z pracy i gdy wejdą one w życie, luki kadrowe w niektórych placówkach będą jeszcze bardziej dramatyczne. Wedle nieoficjalnych danych, aby zachować 48-godzinny tydzień pracy lekarzy, bez konieczności negocjowania z medykami jego przedłużania, w szpitalach powinno pracować nawet ponad 10 tys. lekarzy więcej niż teraz. To jest jednak niemożliwe, bo nie ma w Polsce aż tylu "wolnych" medyków. Obietnice dla rezydentów Resort próbuje jednak uniknąć otwarcia nowego frontu konfliktu z lekarzami. Podwyżek wynagrodzeń domagają się bowiem także lekarze rezydenci. Resort liczył, że przy ich pomocy uda się zapełnić część luk w grafikach dyżurów, ale teraz młodzi lekarze podnieśli głowy i żądają wyższych wynagrodzeń. Ministerstwo zapewnia, że w 2008 roku zaplanowano 30-procentowe podwyżki wynagrodzeń rezydentów, a ich pensja ma wzrosnąć z 2,1 do prawie 2,8 tys. zł brutto. Ale rezydenci twierdzą, iż ich średnia pensja była w ubiegłym roku o wiele niższa od wyliczeń ministerstwa, bo wynosiła tylko niespełna 1,8 tys. zł brutto. Oprócz podwyżek ministerstwo obiecuje rezydentom uzależnienie wynagrodzenia od czasu trwania rezydentury oraz zdawanie Lekarskiego Egzaminu Państwowego przed lub w trakcie stażu podyplomowego. Młodzi lekarze czekają jednak na konkrety, bo obietnice ich nie przekonują. Krzysztof Losz "Nasz Dziennik" 2008-01-05

Autor: wa