Jugendamty do raportu
Treść
Będzie nowy raport na temat dyskryminującej działalności Jugendamtów. Na ten temat w Berlinie rozmawiali deputowani z Komisji Petycji w Parlamencie Europejskim.
Do niemieckiej stolicy przybyła siedmioosobowa delegacja Komisji Petycji Parlamentu Europejskiego (KPPE), złożona z europosłów, którzy spotkali się z przedstawicielami ministerstwa sprawiedliwości, sędziami sądów rodzinnych oraz członkami Bundestagu. Rozmowy miały pomóc w pracach nad nowym raportem komisji dotyczącym skarg na Jugendamty. Jednymi z pierwszych skarżących byli Polacy, którym zakazywano komunikowania się z dziećmi w języku polskim. W 2007 r. poszkodowani złożyli do Komisji Petycji PE skargi na urzędników Jugendamtów. Opisywali przypadki utrudniania im kontaktów lub wręcz zakazywania rozmowy w języku polskim z dziećmi. Komisja postanowiła zbadać sprawę, uznając, że w opisanych przypadkach zachodzi bardzo duże prawdopodobieństwo możliwości złamania prawa unijnego. W 2009 r. wydała pierwsze sprawozdanie, w którym stwierdziła, że Jugendamty wielokrotnie naruszały prawa rodziców, ale dokument nigdy nie otrzymał rangi formalnego stanowiska Parlamentu Europejskiego.
Od tego czasu do komisji wpłynęło 119 petycji ze skargami, co potwierdził w jednym z wywiadów dla niemieckiej prasy uczestnik rozmów w Berlinie, francuski eurodeputowany z Komisji Petycji Philippe Boulland (członek Europejskiej Partii Ludowej). Trochę łagodniej do tematu podchodzi polska europosłanka z PO, która także brała udział w berlińskich spotkaniach, prof. Lena Kolarska-Bobińska, która przyznała, że skargi skierowane do PE często dotyczą utrudniania przez Jugendamty kontaktów z dziećmi rodzicom z małżeństw mieszanych, po rozwodzie. Jej zdaniem, misja deputowanych była bardzo delikatna, bo dotyczyła oskarżeń o dyskryminację w jednym z krajów unijnych, a sprawę Jugendamtów należałoby wyjąć z kontekstu politycznego i historycznych resentymentów. I spojrzeć na problem z punktu widzenia rozwiązań instytucjonalnych.
W rozmowie z "Naszym Dziennikiem" deputowana przyznała, że skargi na urzędy ds. dzieci i młodzieży rzeczywiście ciągle napływają, ale jest ich znacznie mniej niż kilka lat temu. - To nie są tylko polskie skargi, to są także skargi francuskie, włoskie, a nawet niemieckie - tłumaczy poseł. W tej chwili w Komisji Petycji nie ma żadnych polskich spraw otwartych. - Niemcy są bardzo świadomi reakcji, jakie wynikają z zainteresowania innych krajów działalnością tych instytucji, w związku z tym starają się bardziej skutecznie działać. - Niemcy z jednej strony bronią Jugendamtów, ale z drugiej strony mają świadomość wielu nieprawidłowości - zaznaczyła Kolarska-Bobińska.
Komisja Petycji PE przygotowuje oficjalny raport, w którym zostanie poruszona kwestia stosowania przez niemieckich urzędników nagannych praktyk dyskryminujących. - Tym razem doprowadzimy do tego, że będzie to oficjalny raport Parlamentu Europejskiego, gdzie wytkniemy różne problemy, które stwarzają Jugendamty - zapewnia deputowana. - Mamy liczne skargi z wielu krajów mówiące o działaniach dyskryminujących niemieckich urzędników - dodaje. Kolarska-Bobińska przyznaje, że właśnie takie będzie stanowisko KPPE pomimo sprzeciwu europosłów niemieckich, którzy próbowali bronić Jugendamty, twierdząc, że omawiane przypadki są jedynie zdarzeniami incydentalnymi.
W skuteczność działań komisji nie za bardzo wierzy Mirosław Kraszewski, członek Stowarzyszenia Polskiego Rodzice przeciw Dyskryminacji Dzieci T.Z. w Niemczech. Przypomniał on, że na około 400 różnych petycji, jakie otrzymała, KPPE do tej pory zdążyła rozpatrzyć jedynie... jedną. Kraszewski zaznaczył, że lekceważący stosunek eurodeputowanych do sprawy spowodował, iż polscy rodzice zniechęcili się do składania tego typu petycji. Marcin Gall, prezes Międzynarodowego Stowarzyszenia Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech, w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" powiedział, że jego organizacja w tej chwili prowadzi kilkanaście nowych spraw, w których pokrzywdzeni są rodzice pochodzenia polskiego lub polscy obywatele. Jego zdaniem, Kolarska-Bobińska pomimo znajomości tematu do tej pory nie zrobiła nic w tej kwestii. - Moim zdaniem, wysiłki polskich władz są jedynie pozorowane, bo z ich dotychczasowych działań wynika, że polscy urzędnicy ciągle bagatelizują problemy polskich rodziców w starciu z niemieckimi urzędami - zaznacza nasz rozmówca.
Problemem jest także bezczynność naszej dyplomacji. Mirosław Kraszewski przedstawił nam kopie dokumentów, z których wynika, że na przykład polski konsul w Kolonii Jacek Frączek zapewniał niemieckich urzędników o tym, jakoby nie znał żadnych wyroków sądowych zakazujących używania w kontaktach z dziećmi polskiego języka. - Problemem jest jednak fakt, że po pierwsze, sam przekazywałem panu konsulowi informacje o minimum trzech takich wyrokach, a po drugie, pisała o nich polska i niemiecka prasa - powiedział Kraszewski. Przewodniczący stowarzyszenia jest zdania, że polscy urzędnicy wręcz sprzyjają niemieckiej stronie i próbują nakłaniać Polaków, aby ci nie występowali przeciwko Jugendamtom, gdyż tylko mogą pogorszyć swoją sytuację.
Inny skarżący się do PE (tym razem Niemiec), Thomas Porabka, któremu urzędnicy niemieccy odebrali niepełnosprawnego syna, przyznaje, że jedynym sposobem zmiany zasad działania Jugendamtów są naciski z zewnątrz. - Od dawna wiemy, że jakakolwiek pomoc w walce z maszyną Jugendamtów nigdy nie nadejdzie z Berlina. Naszą nadzieją są wszelkie działania na arenie międzynarodowej - mówi Porabka.
- Od ośmiu lat osobiście próbuję władzy zasygnalizować ten problem. Robię to nie tylko ja, ale także inne pokrzywdzone osoby i organizacje pozarządowe. Zawsze otrzymujemy tę samą odpowiedź z ministerstw i Bundestagu: władza wykonawcza i ustawodawcza nie chce w tym zakresie żadnych zmian - dodaje.
Mecenas Stefan Hambura, od wielu lat reprezentujący Polaków walczących w sądach o prawa rodzicielskie, którzy zostali pozbawieni przez byłych współmałżonków prawa kontaktu z dziećmi lub zostało ono drastycznie ograniczone, nie ma wątpliwości, że sytuację może poprawić jedynie zmiana prawa. Nawet poprzez zmiany zapisów w konstytucji. Hambura nie wyklucza także konieczności likwidacji tych urzędów. - Praktycznie Jugendamty nie podlegają żadnej kontroli. Należałoby się poważnie zastanowić, czy urzędy te rzeczywiście wywiązują się z powierzonej im roli, być może nadszedł czas na przeprowadzenie w Niemczech dużej reformy administracyjnej, która objęłaby obowiązkowo także te urzędy - tłumaczy.
Jugendamt to relikt polityki narodowo-socjalistycznej. Urząd w założeniu ma dbać o dobro dzieci. W rzeczywistości ma tak ogromne kompetencje, że ingeruje bardzo głęboko w życie tysięcy rodzin, najczęściej cudzoziemców. Każda władza Landkreisu (odpowiednik polskiego województwa), a także każda władza wolnych miast (Kreisfreiestaedte, np. Hamburg, Berlin, Monachium, Norymberga, ale także Frankfurt (Oder) - w zasadzie wszystkie powyżej 100 000 mieszkańców) ma obowiązek powołać Jugendamt. Z jednej strony Jugendamt powoływany jest przez Jugendhilfeausschuss, czyli komisję pomocy młodzieży, w skład której wchodzą wybrani radni gminy, miasta lub województwa, a z drugiej przedstawiciele poszczególnych administracji (wojewódzkich czy też wolnych miast). Do 1952 roku Jugendamty podlegały MSW. Teraz są jednostkami zależnymi jedynie od lokalnych urzędników, którzy finansują ich działanie, ale jak pokazuje praktyka, mają niewielki wpływ na ich postępowanie. Teoretycznie dużo do powiedzenia w kwestiach Jugendamtów ma burmistrz lub odpowiednik polskiego wojewody, ale w praktyce władza ta jest symboliczna.
Waldemar Maszewski, Hamburg
Nasz Dziennik Czwartek, 1 grudnia 2011, Nr 279 (4210)
Autor: au