Jestem spokojnym chłopakiem
Treść
Rozmowa z Piotrem Wyszomirskim, bramkarzem reprezentacji Polski w piłce ręcznej
Za kilkanaście dni czeka Pana bodaj najważniejszy test w dotychczasowej karierze.
- Zgadza się. Brałem udział w kilku wielkich imprezach, ale jeszcze nigdy poprzeczka nie była zawieszona tak wysoko. Na mistrzostwach Europy zabraknie bowiem Sławomira Szmala, bramkarza numer jeden w kadrze od wielu lat. Razem z Marcinem Wicharym postaramy się go zastąpić, ale każdy, kto choć trochę zna się na piłce ręcznej, wie, jak trudne to będzie zadanie. A pamiętajmy, że w Serbii powalczymy nie tylko o medale, ale i o miejsce w olimpijskich kwalifikacjach. Oznacza to podwójną stawkę.
Szmal powiedział mi kiedyś, że nie boi się o przyszłość reprezentacyjnej bramki, bo widzi w Panu swojego następcę. I to nie tylko dlatego, że ma Pan umiejętności, ale i dlatego, że jest Pan dobrym człowiekiem. Miło chyba usłyszeć takie słowa?
- Oj miło, nie wiem nawet, co odpowiedzieć. Ze Sławkiem trzymamy się razem, często do siebie dzwonimy. O kontuzji i operacji powiadomił mnie wcześniej i byłem w szoku. Nawet nie zastanawiałem się, że to być może na moje barki spadnie teraz odpowiedzialność za reprezentacyjną bramkę, tak bardzo było mi przede wszystkim szkoda przyjaciela. Wiem, że dla niego ta sytuacja jest ciężka, podobnie jak dla nas wszystkich. To wielka osobistość narodowej drużyny.
I najlepszy bramkarz świata?
- Nie mam wątpliwości, że tak. Niektórzy uważają, że najlepszy jest Francuz Thierry Omeyer, ale dla mnie to Sławek jest absolutnie numerem jeden. I proszę nie myśleć, że mówię tak, bo wypada. Kiedy obserwuję Sławka, jak zachowuje się w krytycznych sytuacjach, jak broni nieprawdopodobne piłki, jak się koncentruje, jak wszystko doskonale analizuje, to cały czas nie potrafię wyjść z podziwu.
Jaką jedną cechę zaczerpnąłby Pan od niego?
- Pracowitość. Nie dlatego, że jestem leniem czy sam z siebie niewiele daję. Tyle że Sławek wylewa tyle potu na treningu, że wydaje się to niemożliwe. Cały czas doskonali się, robiąc wszystko, by po każdych zajęciach stawać się lepszym w swoim fachu. Czytałem niedawno wywiad z Marcusem Cleverlym, który przyznał, że dorównanie Sławkowi w treningu jest prawdziwym wyzwaniem i wyczynem. Chyba żaden bramkarz świata tego nie potrafi.
Pamięta Pan swój debiut w reprezentacyjnej bramce?
- Oczywiście i nigdy nie zapomnę. Także tremy i stresu, jaki mi wówczas towarzyszył. Udało mi się odbić kilka piłek, trener Bogdan Wenta chyba również był zadowolony, ale bezpośrednio po meczu... nie pamiętałem prawie nic. Może jedną, dwie akcje, poza tym byłem blady i niesamowicie przejęty.
Mówi się niekiedy o naszej kadrze, że to zespół hermetyczny, do którego bardzo trudno wejść. Miał Pan z tym problem?
- Nie miałem żadnych kłopotów z aklimatyzacją. Jestem bardzo spokojnym chłopakiem, cichym, nie staram się niczym na siłę wyróżniać, stąpam mocno po ziemi. Myślę, że dopasowałem się charakterologicznie do zespołu, w którym nie tylko umiejętności odgrywają wielką rolę. Te oczywiście są ważne, ale trener Bogdan Wenta patrzy też na to, kto jakim jest człowiekiem i jak się wkomponuje w drużynę.
Drużynę, która podobno niespecjalnie akceptuje gwiazdorów. To prawda?
- W reprezentacji Polski gra wiele gwiazd z najwyższej półki, ale faktycznie, gwiazdorów nie ma. Nikt nikomu nie daje odczuć, że jest lepszy czy gorszy, wszyscy się nawzajem uzupełniamy. Pamiętam, jak podczas mistrzostw Europy trener Hiszpanów powiedział o nas, że mamy w składzie indywidualności, ale zarazem tworzymy kolektyw. Jeden zespół, jeden organizm.
I to jest siła reprezentacji?
- Kibice nas lubią, niektórzy kochają, za to, że walczymy do samego końca i nigdy się nie poddajemy, nawet jak przegrywamy większą różnicą bramek. Zostawiamy na boisku zdrowie i serca. Cały czas sobie tłumaczymy, że w sporcie, tak jak w życiu, nie wolno się przedwcześnie poddawać, zwątpić, bo pisze on niesamowite scenariusze i w jednej chwili wszystko może się odwrócić o 180 stopni. Wszyscy pamiętamy niebywały rzut Artura Siódmiaka przez całe boisko w ostatnich sekundach meczu z Norwegią na mistrzostwach świata w 2009 roku. Ta reprezentacja naprawdę jest jak rodzina, trzymamy się razem, razem gdzieś wychodzimy, nie ma żadnych grupek itp.
Kiedy jako junior oglądał Pan mecze kadry, to jak wyobrażał Pan sobie swoją przyszłość w niej?
- Jak to brzmi! Marzyłem o tym, by kiedyś przywdziać koszulkę z białym orłem na piersi. Kiedy reprezentacja wygrywała mecz za meczem na mistrzostwach świata w Niemczech, byłem jeszcze w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Gdańsku. Podziwiałem wtedy grę Sławka, podziwiałem innych zawodników i cieszyłem się, że wreszcie o piłce ręcznej się mówi, mówi dużo i dobrze, i zdobywa należne jej miejsce. Ten jeden turniej wszystko odmienił, zbudował niesamowity zespół i atmosferę wokół niego. Kiedy wchodziłem do reprezentacji, byłem trochę onieśmielony, bo każdy z zawodników był moim idolem z najmłodszych lat. Od razu pobiegłem do Sławka, żeby o wszystko się wypytać, o to, jak radzi sobie psychicznie z rywalizacją na najwyższym poziomie, ze stresem, obciążeniami. Początki były ciężkie, bo kadra prezentowała i prezentuje najwyższy poziom, do którego byłem nieprzyzwyczajony, grając w lidze polskiej. Po dwóch latach się jednak zaaklimatyzowałem i choć nadal bywa ciężko, to nie tak jak na początku. A chłopaki, do których cały czas czuję ogromny szacunek, z idoli przeobrazili się w dobrych kolegów.
Jest Pan lepszym bramkarzem niż, przykładowo, rok temu?
- Na pewno tak. Przez dwa lata pobytu w kadrze zrobiłem ogromny postęp, pomagało każde zgrupowanie, każdy mecz czy trening. Musiałem przecież bronić uderzenia najlepszych zawodników, fantastycznie wyszkolonych technicznie, posiadających wielkie umiejętności. Nabrałem też doświadczenia.
Jak koncentruje się Pan przed najważniejszymi meczami?
- Moim najlepszym przygotowaniem jest modlitwa. Wszystko to, co mnie spotyka, zawierzam Panu Bogu, często przed spotkaniami zwracam się do Ducha Świętego z prośbą o spokój, ukojenie nerwów. Dzięki temu naprawdę wychodzę na boisko bez stresu, z wiarą, że będzie dobrze, że od pierwszej do ostatniej sekundy zachowam tę koncentrację, która w bramkarskim fachu jest szalenie ważna.
Długo był Pan najmłodszym, zarówno wiekiem, jak i stażem, zawodnikiem w reprezentacji. Teraz nowych twarzy jest więcej, choćby w kadrze na mistrzostwa Europy znalazło się kilka nazwisk mniej znanych szerszej publiczności. Wy, młodzi, podołacie odpowiedzialności, jaka spadnie na Wasze barki w Serbii?
- Trener Wenta musi szukać nowych twarzy, bo nie można cały czas grać tymi samymi zawodnikami. Dlatego powolutku wprowadza młodych, podobnie zresztą postępują szkoleniowcy innych reprezentacji. Powstała kadra B, która regularnie potyka się z całkiem niezłymi rywalami. Doświadczenie jest oczywiście ważne, ale wydaje mi się, że młodość reprezentacji też jest potrzebna. Mam nadzieję, że podczas mistrzostw stworzymy wybuchową mieszankę. A jeśli chodzi o odpowiedzialność, to tak, wierzę, że zdołamy wziąć ciężar gry na swoje barki.
Jak zatem będzie podczas mistrzostw Europy?
- To wie tylko Pan Bóg (śmiech). Oczywiście chcielibyśmy zajść jak najdalej i wszystko wygrać, kibice zresztą oczekują, że po raz kolejny dostarczymy im sporej dawki pozytywnych emocji. To jest jednak tylko sport, niczego nie można zagwarantować poza tym, że damy z siebie wszystko.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik Wtorek, 3 stycznia 2012, Nr 2 (4237)
Autor: au