"Jeśli zapomnę o nich..."
Treść
Homilia księdza biskupa Antoniego Dydycza, ordynariusza drohiczyńskiego, wygłoszona podczas inauguracji obchodów Roku Generała Władysława Andersa, Drohiczyn, 5 maja 2007 r.
1. Maj jest tym miesiącem, kiedy najczęściej śpiewa się hymn "Gaude Mater Polonia". Jego majestatyczna melodia rozlega się już 3 maja, w uroczystość Królowej Polski i w rocznicę ustanowienia Konstytucji, która swą nazwę wzięła od tego dnia. A potem śpiewa się ten hymn 8 maja, gdyż jest to święto patrona Polski - św. Stanisława. Pieśń ta bowiem powstała na cześć tegoż świętego i wzywa do radości Polskę jako matkę, ponieważ może się ona cieszyć tak wielkim synem.
"Gaude Mater Polonia" pasuje do rocznicy bitwy pod Monte Cassino, a więc trudno sobie wyobrazić, żebyśmy nie odwołali się do tego hymnu dzisiaj, z okazji Roku Generała Andersa. Monte Cassino przecież zrosło się na stałe z osobą generała broni Władysława Andersa, dowódcy II Korpusu, którego żołnierze zdobywali i zdobyli to wzgórze. Z Monte Cassino związał się również na zawsze sam generał, w testamencie podając swój ostatni rozkaz, aby jego ciało spoczęło wśród żołnierzy na cmentarzu położonym u stóp klasztornej góry.
I tak od roku 1970 czerwone maki swoim wyglądem mówią o przelanej krwi, którą wielkość dowódcy napawała odwagą aż do szczytów bohaterstwa, zespolonych ze szczytami pobliskiego pasma gór.
Prorok Izajasz, jakby z myślą o tym polskim doświadczeniu w Apeninach uwiecznionym, wołał: "Tak mówi Wysoki i Wzniosły, którego Stolica jest wieczna, a imię święte: 'zamieszkuję miejsce wzniesione i święte, lecz jestem człowiekiem skruszonym i pokornym, aby ożywić ducha pokornych i tchnąć życie w serca skruszone'".
2. Z podobnym przesłaniem zwraca się do nas gen. Anders. On - naczelny wódz Wojska Polskiego walczącego o Polskę na niepolskiej ziemi. Urodził się w Krośniewicach Błoniu, jakby na obrzeżach Wielkopolski, w rodzinie ziemiańskiej, w czasie gdy jego rodzinne strony znajdowały się pod władzą carów rosyjskich. Szkołę średnią kończy w Warszawie, a politechnikę w Rydze. W armii rosyjskiej przeszedł kawaleryjską szkołę oficerów rezerwy. Z kawalerią zwiąże się na zawsze. I pozostanie obecny w polskich snach niemal do swojej śmierci jako ten, który przybędzie do Polski koniecznie na białym koniu. I tak się dzieje, gdyż jest obecny swoją postawą, życiowym testamentem.
Jako porucznik brał udział w I wojnie światowej, dowodząc szwadronem dragonów. Był trzykrotnie ranny. Pod koniec wojny wstąpił do 1. Korpusu Polskiego, którym dowodził gen. Józef Dowbór-Muśnicki. W odrodzonej Ojczyźnie został szefem sztabu Armii Wielkopolskiej, zaś w wojnie bolszewickiej dowodził 15. Pułkiem Ułanów Poznańskich.
Przez pewien czas był komendantem Warszawy, a potem dowódcą najpierw Kresowej, a potem Nowogródzkiej Brygady Kawalerii, z którą wziął udział w pierwszych dniach wojny 1939 roku.
Od 12 września dowodził Grupą Operacyjną Kawalerii "Anders". Ciężkie walki stoczył pod Tomaszowem Lubelskim. Zdołał jednak przedrzeć się na południe, gdzie jego brygadę otoczyli Sowieci. Poważnie ranny znalazł się w niewoli. I wtedy wielką pomocą były dla niego słowa św. Pawła z Listu do Kolosan: "sercami waszymi niech rządzi pokój Chrystusowy". Był on wówczas wyjątkowo potrzebny.
3. Ten "pokój Chrystusowy" ratował generała we lwowskim szpitalu i w więzieniu, a zwłaszcza w Moskwie, gdzie przebywał aż do odzyskania wolności po podpisaniu porozumienia pomiędzy Sikorskim i Majskim. Premier rządu emigracyjnego i naczelny wódz mianował generała Andersa dowódcą Polskich Sił Zbrojnych na terenie Związku Radzieckiego, które miały powstać w oparciu o polskich żołnierzy i oficerów, przetrzymywanych przez Sowietów w nieludzkich warunkach, a których nie zdążyli wymordować.
Trudne to było zadanie. Trzeba było poszukiwać jeńców. Sowieci nie kwapili się, aby przyjść z pomocą. Trzeba było myśleć o zorganizowaniu obozu. Trzeba było pamiętać o kwarantannie dla wynędzniałych, a także o umundurowaniu i jedzeniu. Kazachstańskie stepy są najlepszym, choć niemym świadkiem zmagań generała z sowiecką władzą, z kapryśnym klimatem i ludzką słabością. Do tamtych dni często wracał w swoich wspomnieniach.
"Kiedy przystąpiłem do tworzenia armii, ze wszystkich stron Związku Radzieckiego ściągać zaczęli byli więźniowie i zesłańcy na miejsca postoju pierwszych jednostek... Mieli za sobą dwa lata niewoli i poniżenia przymusowej pracy ponad siły, widok śmierci swoich najbliższych (...), w atmosferze terroru moralnego, który odmawiał im prawa do własnej narodowości, religii, cywilizacji. (...) 14 września wjechałem do obozu w Tockom - wspomina. (...) Do końca życia nie zapomnę ich wyglądu. Ogromna część bez butów i koszul. Wszyscy właściwie w łachmanach, częściowo w strzępach starych mundurów polskich, wychudli jak szkielety. Większość pokryta wrzodami (...). Ale, ku zdumieniu towarzyszących mi bolszewików z gen. Żukowem na czele, wszyscy byli ogoleni. I co za wspaniała, żołnierska postawa".
Tak, raduj się, Matko Polsko, mając tak wspaniałe dzieci. Gaude Mater Polonia!
4.Chyba tam, na tych bezkresnych stepach narodziła się i zakrzepła szczególna więź, silniejsza niż śmierć, pomiędzy dowódcą i żołnierzami. Wówczas też generał postanowił w pełni zintegrować się również duchowo ze swoim wojskiem. A ponieważ pochodząc z niemieckiej rodziny, był protestantem, zwrócił się z prośbą do biskupa polowego Wojska Polskiego Józefa Gawliny, aby zechciał przyjąć od niego wyznanie wiary katolickiej.
Dziwna to była uroczystość w Buzułuku. Arcybiskup Józef Gawlina pod stepowym niebem chyba jako jedyny z biskupów sprawował Najświętszą Ofiarę. Z tysięcy ust polskich żołnierzy i ich rodzin ku niebu wzbijały się melodie polskich pieśni religijnych. A po odczytaniu Ewangelii generał Władysław Anders na nieludzkiej ziemi wobec żołnierzy i oficerów 2. Korpusu w dowód wdzięczności za wyzdrowienie i uwolnienie, w trosce o pełną integrację armii złożył wyznanie wiary. Silnie brzmiały słowa Składu Apostolskiego, jakby w przewidywaniu straszliwych trudności i ciężkich walk, jakie czekały. Ale była też w nich nuta wiary w Boga i miłości do Narodu Polskiego, połączone z nadzieją, która już tam jakby zapowiadała, że kiedyś w przyszłości częstym pielgrzymem do grobu generała będzie Jan Paweł II, Papież z Polski.
5. Latem 1942 roku następuje ewakuacja Wojska Polskiego ze Związku Radzieckiego. II Korpus przez Iran, Bliski Wschód, Afrykę Północną podążał ku Polsce. Na drodze znalazło się Monte Cassino, będzie potem Ancona. To wszystko dało się przezwyciężyć. Ale zabrakło sił, aby można było poradzić sobie z rzekomymi przyjaciółmi, z aliantami. Jałta i Poczdam zagrodziły drogę do Polski dla tysięcy najlepszych dzieci Ojczyzny. Wtedy, w owych latach po II wojnie światowej, może smętniej brzmiała melodia "Gaude Mater Polonia", ale brzmiała, nie cichła. To przecież sam Zbawiciel zapowiedział, że pośle Pocieszyciela: "A Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem".
Te słowa były wielką pomocą. Rządy niemal wszystkich państw cofnęły swoje uznanie dla emigracyjnego przedstawicielstwa Narodu. Tylko Stolica Apostolska pozostała wierna Polsce. Zaczęło się życie tułacze, ale niepozbawione nadziei.
Zwycięski generał z bitewnych pól nie mógł pozostawić swoich żołnierzy w rezerwie bez opieki. Dlatego dobijał się do różnych rządów, zwłaszcza angielskiego, przypominając braterstwo broni, obronę Londynu, aby zapewnić pomoc rezerwistom z Wojska Polskiego na wygnaniu.
Rząd zaś ludowy pozbawił dowódcę 2. Korpusu, jak wielu innych przywódców emigracji obywatelstwa polskiego, chociaż nie miał do tego prawa, uciskając Naród Polski z moskiewskiego nadania. Dopiero odsunięcie od władzy komunistycznych przedstawicieli pozwoliło na pośmiertne przywrócenie obywatelstwa. Chociaż tak naprawdę to nie było konieczne, gdyż postać generała Andersa wciąż żyła w sercach i umysłach polskich.
Świadczy o tym nasza dzisiejsza uroczystość, którą przeżywamy w Drohiczynie, w mieście, które również niesłychanie wiele wycierpiało od moskiewskich władz, tych dawnych i tych późniejszych.
6.Ważna jest jednak pamięć. Nie dziwi nas więc to, że tej pięknej uroczystości, która odbywa się dla uczczenia 115. rocznicy urodzin, niemal w przededniu kolejnej rocznicy rozpoczęcia bitwy pod Monte Cassino i w 37 lat od śmierci generała - towarzyszą słowa podziwu dla Sobolewskiego, jednego z uwięzionych filaretów, utrwalone przez Adama Mickiewicza w III części "Dziadów", opisującej sylwetkę więzionego Polaka:
Ta ręka i ta głowa zostały mi w oku,
I zostaną w mej myśli - i w drodze żywota.
Jak kompas pokażą mi, powiodą, gdzie cnota:
Jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie,
Zapomnij o mnie (...).
Nie można o tym wszystkim zapomnieć. Nie można zapomnieć generała Władysława Andersa i jego żołnierzy. "Naród bez pamięci" nie ma przyszłości. Często nam to przypominał Jan Paweł II.
Ale też ta pamięć ma swoje uzasadnienie w nadziei, jaką darzy nas Chrystus Zmartwychwstały. Oto Jego słowa: "Odchodzę i przyjdę do was. Gdybyście Mnie miłowali, rozradowalibyście się, że idę do Ojca, bo Ojciec większy jest ode Mnie".
W nadziei na zmartwychwstanie jest miejsce na każdą nadzieję w zwycięstwo prawdy i miłości. Jest miejsce na wdzięczność generałowi za jego postawę, pełną oddania służbę Polsce. Jest miejsce na uznanie dla żołnierzy Armii Krajowej i tych walczących poza granicami Polski.
Mocno niech więc zapadną w naszych sercach słowa wieszcza: "Jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie, zapomnij o mnie (...)". Ale to być nie może, gdyż Polska trwa, póki my żyjemy. Co więcej, to z myślą o niej śpiewamy: "Gaude Mater Polonia" - Raduj się, matko Polsko, mając tak bohaterskie i oddane Tobie dzieci! Amen.
"Nasz Dziennik" 2007-05-11
Autor: wa
Tagi: anders