Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Jeśli mam coś zrobić, to po prostu to robię

Treść

Rozmowa z Justyną Kowalczyk, mistrzynią olimpijską i zdobywczynią Pucharu Świata w biegach narciarskich
Nie potrzebuje Pani wakacji? Męczący sezon dopiero co się zakończył, a Pani wyjechała na daleką Kamczatkę, gdzie nie rozstała się z nartami, startując nawet w ekstremalnych maratonach.
- A kto powiedział, że to nie były wakacje? Były. Ja nie potrzebuję wylegiwać się w słońcu na plaży, by odreagować stresy, poza tym nie lubię tego. Na Kamczatkę wyjechałam na pierwszy obóz regeneracyjny, spędziłam tam fantastyczny miesiąc, podczas którego nie tylko byłam poddawana konwencjonalnym i niekonwencjonalnym zabiegom leczniczym (jak np. kąpielom w tamtejszych wodach gejzerowych), ale i każdego popołudnia biegałam na nartach. Dla przyjemności, nie z przymusu. Fizycznie i psychicznie doskonale wypoczęłam, potrzebowałam czegoś takiego. A że spokój odnalazłam na końcu świata, to już inna sprawa.
Oprócz zabiegów były starty, szczególnie jeden, który zapamiętała Pani chyba na długie lata.
- No tak, to ten ekstremalny maraton na 60 kilometrów. Biegliśmy z punktu A do punktu B bez oznaczonej trasy, po prostu mieliśmy za zadanie osiągnąć metę. Pierwsze 25 km pokonywaliśmy pod górę, potem był 5-kilometrowy zjazd obok przepaści, reszta trasy była już dość płaska. I być może nie byłoby w tym niczego strasznego, gdyby nie fakt, że zawody odbywały się w śnieżnej zamieci, podczas której widoczność sięgała niekiedy jednego metra, a my byliśmy sami pomiędzy szczytami. Emocji zatem nie brakowało, lekkiego stresu też, zwłaszcza że wokół trasy było sporo niedźwiedzich gawr. Gdybym nie była zawodniczką, mogłabym tak startować co tydzień, ale na razie dam sobie spokój. Ryzyko jest zbyt duże, zbyt łatwo można na nich złapać poważną kontuzję. Wspomnienia mam piękne, na jakiś czas muszą wystarczyć.
A będąc przy temacie wspomnień - gdy wraca Pani myślą do minionego sezonu, tak znakomitego, jakie odczucia dominują?
- Cudny był, i tyle. Na razie nie miałam nawet okazji obejrzeć swoich biegów w całości, widziałam tylko urywki i razem z komentarzem zrobiły na mnie wrażenie (śmiech). Wzruszyłam się troszeczkę.
Gdyby Pani miała wskazać jeden moment, najważniejszy, szczególny, to byłby to bieg po olimpijskie złoto?
- Między innymi. Złoto, wyczekiwane złoto, było niesamowicie ważne, piękne, ale tak naprawdę po drodze spotkało mnie tyle fantastycznych chwil, że trudno mi wskazać jedną. Podobnie jak rok wcześniej, tak i teraz najbardziej wzruszającym momentem sezonu był finał Pucharu Świata, podczas którego odbierałam Kryształową Kulę. Wtedy łezka w oku się kręciła najmocniej.
Która Kula zatem lepiej smakowała - pierwsza czy obroniona?
- Obie miały doskonały smak, nie wyróżniam.
Jak bardzo zmieniło Pani życie olimpijskie złoto?
- Na pewno dodało mi troszeczkę splendoru, na pewno odebrało też nieco świętego spokoju. Ale jeśli chodzi o sprawy czysto sportowe, moją karierę i podejście do wykonywanego zawodu, to nie zmieniło nic. Nikt mi nie da nic w bonusie tylko dlatego, że mam medale i wygrałam klasyfikację Pucharu Świata. Nie będę mogła lżej trenować, bo gdybym wyszła z założenia, że jestem już zawodniczką doskonałą, to następnego dnia rywalki sprowadziłyby mnie na ziemię. Zatem myślę, że moje życie się nie zmieni, poza tym, że w metryce mam wpisane mistrzyni olimpijska.

A gdy Pani wraca do domu, spogląda na kolekcje trofeów i widzi wśród nich olimpijskie złoto, to co sobie Pani myśli?
- Po pierwsze, te medale i puchary są porozrzucane po całym domu, a po drugie, ja jestem antymaterialistką i do rzeczy nie przykładam wagi. Bardziej liczą się dla mnie wspomnienia i świadomość, że coś zdobyłam i osiągnęłam. Pewnie, medale z Vancouver są cenne, piękne, ale dla mnie wcale nie muszą być wyeksponowane na półce, nie muszę się im przyglądać i się nimi delektować. Ważne, że ja wiem, że je mam, że ja wygrałam.
Czuje się Pani już sportowcem spełnionym? W tej kolekcji są już przecież wszystkie najważniejsze trofea, wszystkie medale olimpijskie, wszystkie Kryształowe Kule, wreszcie złote krążki mistrzostw świata.
- Ja co roku mówiłam i mówię, że jestem spełniona. Naprawdę. Tak było, gdy zdobyłam pierwsze medale mistrzostw świata juniorów, tak było teraz, gdy stałam na podium w Vancouver. Wtedy, przed laty, i kilka miesięcy temu zrobiłam bowiem to, na co byłam akurat przygotowana. Jedyny wyłom nastąpił podczas mistrzostwa świata w Sapporo, gdy nie udało mi się zrealizować postawionych celów. A tych kolejnych - dodam - mi nie brakuje, mam je już poukładane w głowie.
O motywację zatem nie musi się Pani martwić?
- Nie lubię takich słów jak "motywacja", są dla mnie zbyt duże, nie używam ich. Mam dość prosty charakter, jeśli mam coś zrobić, to po prostu to robię. A jak już robię, to nie chcę marnować czasu swojego, trenera i ludzi dookoła i staram się wszystko wykonywać, najlepiej jak potrafię. Proszę się nie martwić, olimpijskie złoto nie oznacza, że nie mam już o co walczyć. Mam.
Trener Aleksander Wierietielny przyznał, że po ostatnim sezonie dodatkowo zmobilizowały Panią Norweżki. Szykuje się Pani na bitwę podczas mistrzostw świata w Oslo?
- Nie mam zamiaru nikomu niczego udowadniać, pokazywać. Norwegowie uważają Marit Bjoergen za królową nart, ich prawo, ich ocena. Nie nastawiam się na jakąś walkę z podtekstami, chciałabym tylko biegać na jeszcze wyższym poziomie. To mój cel na najbliższe miesiące, na kolejny sezon. Ale rzeczywiście, Norweżki wyrosły ostatnio na moje najgroźniejsze rywalki. Do tej pory walczyłam głównie z Finkami i Petrą Majdić, teraz doszły one. Proszę jednak pamiętać, że od czterech lat w czołówce jestem ja, a naokoło coś się zmienia. Niedawno były Finki, teraz są Norweżki, zobaczymy, co przyniesie nowy rok. Mam tylko nadzieję, że ten jeden punkt stały pozostanie (śmiech).
Trener Wierietielny powiedział też, że jest Pani już idealną biegaczką. Taką, u której trudno cokolwiek poprawić.
- A ja myślę, że trener tak twierdzi, bo kiedyś coś powiedział na temat moich błędów i rezerw i jego słowa zostały przemieszane i przetworzone na tyle sposobów, że teraz woli już ucinać temat. Oczywiście nikt nie jest doskonały i idealny, każdy popełnia błędy i stara się je eliminować. My także wiemy, co jeszcze jest nie najlepsze, co gra nie tak, jak grać powinno. I niech mi pan wierzy, że trenujemy, ile możemy, powtarzamy milion razy te same rzeczy, by zrobić kolejny krok do przodu.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Justyna Kowalczyk w poniedziałek wróciła do Polski z obozu leczniczo-regeneracyjnego na Kamczatce, we wtorek odebrała od Polskiego Związku Narciarskiego czek na 200 tys. zł za dokonania w sezonie 2009/2010, wkrótce wyjedzie na krótkie wakacje do Stanów Zjednoczonych, a 12 maja rozpocznie przygotowania do kolejnego sezonu, którego punktem kulminacyjnym będą mistrzostwa świata w Oslo. Najpierw czeka ją zgrupowanie we Włoszech, potem w Hiszpanii. W międzyczasie pojedzie na kongres FIS, by tam promować kandydaturę Zakopanego w wyścigu o organizację mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym w 2013 roku.
Pisk
Nasz Dziennik 2010-04-29

Autor: jc