Jego pisarstwo to opatrywanie ran
Treść
Z prof. Kazimierzem Braunem i jego żoną Zofią Reklewską Braun, którzy pomagali o. Łucjanowi Królikowskiemu OFMConv w przygotowaniu do druku jego najnowszej książki pt. "Pamiętnik Sybiraka i tułacza", rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler Jak poznali Państwo ojca Królikowskiego? - Poznaliśmy go w 1987 roku, dwa lata po naszym przyjeździe do Stanów Zjednoczonych. Był to dla nas czas dramatycznego szukania pracy, fascynacji wolnością Ameryki i pięknem jej natury, a także szoku, jakiego doznaje się w zderzeniu z rzeczywistością całkowicie nową, odmienną od tej, dobrze znanej, którą się pozostawiło w kraju. Dominującym doznaniem była samotność - samotność, połączona z poczuciem zagrożenia i lęku nie tylko o los własny, ale i o tych, którzy w kraju pozostali. Wszystkiego trzeba się było uczyć na nowo, pokonywać bariery obyczaju, przyswajać nowe kody zachowań, po prostu walczyć o byt. Najważniejszą duchową i praktyczną potrzebą było znalezienie w ogromnej, nieznanej Ameryce jakiegoś oparcia. Punktu stałego. Takim punktem okazał się dla nas Kościół katolicki, a w nim ojciec Łucjan Królikowski. Pracując już na Uniwersytecie Stanu Nowy Jork w Buffalo, dowiedziałem się o przyjeździe do USA mego przyjaciela i wielkiego artysty teatru Leszka Mądzika z Lublina. Zaprosiłem go na "warsztat" na moim wydziale teatralnym. Przyjechał. Zaraz też powiedział nam, że musi odwiedzić znajdującą się w Athol Springs na obrzeżach Buffalo rozgłośnię radiową Godzina Różańcowa, bowiem tamtejsi franciszkanie wspomagają finansowo KUL i on ma do spełnienia misję kuriera, to znaczy ma odebrać pewną cenną przesyłkę i przewieźć ją do Lublina. Udaliśmy się więc do Godziny Różańcowej. Szerokim, staropolskim gestem i uśmiechem powitał nas ojciec Kornelian Dende, przełożony wspólnoty i dyrektor radia. Przedstawił nam, stojącego za nim w cieniu, szczupłego zakonnika, o twarzy ascetycznej i jakiejś jasnej - takie twarze mają ludzie głębokiej i stałej modlitwy, ludzie otwarci i uczynni. To był ojciec Łucjan. Wywiązała się ciekawa rozmowa. Pojawił się obiad, gorąca herbata. Od razu zrobiło się miło, domowo. Mówiliśmy tym samym językiem o sprawach bliskich i znanych z poczuciem, że łączą nas: ta sama wiara, poczucie silnego uczestnictwa we wspólnocie Kościoła powszechnego, podobne zaplecze intelektualne i te same przekonania polityczne. Dowiedzieliśmy się wiele o długoletniej, wspaniałej pracy Godziny Różańcowej, a także - z krótkich, skromnych napomknień - kim był o. Łucjan. Po kolacji wizyta w kaplicy. Wspólna modlitwa. Ciepło i wzajemna szczerość tego pierwszego kontaktu miały się stać fundamentem długotrwałej przyjaźni. Co w tym wspaniałym kapłanie i pisarzu najbardziej Państwa zachwyciło? - Jego otwartość, chęć pomocy i służenia innym zbudowane na fundamencie wiary i modlity, a przekazywane z franciszkańską pokorą i skromnością. W ojcu Łucjanie zachwycało, paradoksalne wręcz, połączenie mocy ducha i niezłomności wiary z łagodnością obejścia i ujmującą dobrocią. Niebawem po poznaniu go mieliśmy się dowiedzieć, i po prostu zobaczyć, jak wielu ludziom dawał oparcie moralne i ubogacał darami duchowymi, a także materialnymi, których sam, skrajnie ubogi, zgodnie ze swą zakonną regułą, nie posiadał, ale umiał je zdobywać dla innych i rozdawać. Niezwykłość ojca Łucjana - choć wiemy, że dla niego to była sprawa oczywista i zwykła - wynikała z jego formacji zakonnej, którą otrzymał jeszcze w Niepokalanowie przenikniętym wtedy duchem św. o. Maksymiliana Kolbego. Jest to formacja solidna, silna, surowa, bezkompromisowa, a zarazem otwarta, łagodna i pełna dobroci. Dała mu ona narzędzia duchowe do przetrwania najtrudniejszych momentów życia, w tym samotności, i do codziennego kontaktu z ludźmi, którzy znajdowali w nim oparcie i światło. Wydawnictwo "Bratni Zew" z Krakowa wydało właśnie najnowszą książkę ojca pt. "Pamiętnik Sybiraka i tułacza", w której wydaniu pomagali Państwo autorowi. Na czym polegała ta praca? - Byliśmy blisko o. Łucjana przez wiele lat jego pracy i życia w Buffalo. Korzystaliśmy z jego opieki, pomocy, posługi duchowej, z wypożyczanych nam książek. Odprawił dla nas Mszę św. na jedną z kolejnych okrągłych rocznic naszego ślubu. Współpracowaliśmy z nim. Ja prowadziłam zorganizowane przez niego cykle pogadanek na tematy religijne dla młodzieży emiracyjnej. Kazimierz przygotowywał pod jego opieką przedstawienia religijne, do których o. Łucjan sam niejako kompletował obsadę, bo odnajdywał i przyprowadzał ludzi, którzy otrzymywali role. Powstawały widowiska grane przez kilkudziesięcioosobowe zespoły dla tysięcy wiernych - jak w teatrze średniowiecznym - jako wspólna modlitwa, jako katecheza, jako ewangelizacja. Po przejściu o. Łucjana na emeryturę utrzymywaliśmy z nim kontakt korespondencyjny. Tak jak kiedyś św. Maksymilian posługiwał się najnowocześniejszą techniką, tak o. Łucjan, mimo podeszłego wieku, świetnie opanował umiejętność posługiwania się komputerem. Kursowały więc między nami e-maile. Ojciec Łucjan podrzucał nam czasem swoje homilie, wiadomości prasowe, które go zaintersowały itp. Gdy pisał swój pamiętnik, kilka razy przesyłał nam fragmenty do swego rodzaju korekty. Oczywiście, staraliśmy się mu pomagać. Potem przesłał nam całość. Podjęliśmy więc pracę redakcyjną. Ostatecznie oboje jesteśmy "z pochodzenia" polonistami, oboje mamy też spore doświadczenie edytorskie. Ojciec Łucjan w pełni zaakceptował i autoryzował zaproponowane przez nas poprawki. W kilku wypadkach sam dokonał korekty i coś zmienił. Zaproponował też, abyśmy napisali wstęp do jego dzieła. Napisaliśmy więc ów wstęp - traktując to jako wielki zaszczyt, a zarazem wielkie zobowiązanie. Czy książka pisana jest w podobnym stylu, co wcześniejsza praca ojca Królikowskiego pt. "Skradzione dzieciństwo"? - Ta nowa książka jest bardziej osobista. Przekazuje własne, niepowtarzalne, a przy tym fascynujące doświadczenie. Opowiada o barwnej, ciekawej, dramatycznej, długiej drodze życia. Tak samo jak poprzednia książka jest napisana skromnie, jakby autor starał się cały czas stać w cieniu. To była zresztą wielka trudność, na jaką natrafiliśmy, opracowując redakcyjnie pamiętnik. Bowiem o. Łucjan, pisząc o sobie, starał się - paradoksalnie - jakby o sobie samym nie pisać. Nie próbowaliśmy, oczywiście, tej jego postawy zmieniać, ale jednak było sporo miejsc w tekście, w których trzeba było niejako wyjaśnić czytelnikowi, że on sam brał udział w opisywanych zdarzeniach, że tam był, że to jego własne doświadczenie, cierpienie, los. Co w tej książce zasługuje na szczególne podkreślenie? - Prawda. Autentyzm. Obiektywność. Pewna surowość narracji. Autor to wszystko przeżył. Nie ma w tej książce upiększeń, nie ma fabularyzacji. Tak było. Ten pamiętnik-rzeka obejmuje całe życie autora. Jakie jego fragmenty najbardziej Państwa zaciekawiły? - Całość zaciekawia, przykuwa. Zarazem są fragmenty szczególnie dramatyczne i szczególnie wzruszające. Należą do nich na pewno rozdziały poświęcone opisowi życia na Syberii - to doświadczenie tak mocno wryło się w pamięć autora, że przecież sam siebie nazywa "Sybirakiem". To znalazło odzwierciedlenie nawet w tytule książki. Ogromnie porusza dramatyczna epopeja walki o dzieci sieroty, kiedy to wyciąga po nie łapy warszawski reżim komunistyczny, a o. Łucjan i jego pomocnicy pragną je osiedlić w jakimś wolnym kraju zachodnim. To nie była przy tym walka o "rząd dusz", w znaczeniu sprawowania kontroli nad dziećmi sierotami, ale po prostu i dosłownie walka o ich dusze: czy zostaną poddane komunistycznej indoktrynacji i ateizacji w jakichś domach dziecka w kraju, czy też będą mogły żyć i wzrastać w atmosferze wolności i pod opieką oddanych im duszpasterzy. Czy część z tych dzieci wróciła do kraju? - O ile wiemy, tylko niewielka część. Większość pozostała w Kanadzie. Niektórzy trafili do Stanów Zjednoczonych. Może trzeba prosić o. Łucjana o spisanie ich życiorysów, jako swego rodzaju aneksu do książki? Choć byłaby to chyba za wielka robota dla sędziwego autora. A może winien to zrobić w oparciu o wskazówki o. Łucjana jakiś kronikarz czy historyk z kraju? Te dzieci urastają przecież już w pamiętniku o. Łucjana do wymiaru symbolu: to nie jest tylko ta jedna grupa sierot zgromadzonych w osiedlu Tengeru w Kenii - to są wszystkie sieroty wojenne, dzieci ojców zamordowanych w Katyniu i matek, które umarły z głodu, oddając dziecku ostatni kęs. Wszystkie dzieci ze spalonych domów, wypędzone ze swoich ojczyzn, wydziedziczone nawet ze swoich wspomnień. Ale każde z nich miało swego Anioła Stróża i miało Ojca Niebieskiego. Ta grupa, którą o. Łucjan wyprowadził z Afryki, przez Włochy i Niemcy do Kanady, znalazła w nim samym i stróża, i ojca. Czym wyróżnia się jeszcze pamiętnik ojca Królikowskiego na tle mu podobnych, dotyczących historii naszego Narodu? - Pamiętnik o. Łucjana Królikowskiego wyróżnia się tym, że wyszedł spod pióra człowieka, który był zarazem głęboko wierzącym katolikiem i niezłomnym polskim patriotą. Od lat jesteśmy świadkami niejako rozrywania, a nawet ośmieszania owego pojęcia, tej zbitki językowej i wręcz ikony: "Polak - katolik". Są tacy, którzy głoszą dziś, że jak "Polak", to nie może być "katolik", bo to raczej "Europejczyk", a "Europa" jest przecież laicka. Są inni, którzy sądzą, że jak "katolik" to już niekoniecznie "Polak", bo Kościół jest uniwersalny i powszechny. Oczywiście, że jest. Zarazem właśnie katolicyzm stanowił od wieków o samoidentyfikacji Polski, umożliwiał jej najgłębszy opis, rozumienie jej dziejów. Ojciec Łucjan Królikowski wyrasta z tej tradycji, kontynuuje ją, przenosi w teraźniejszość i przyszłość. W radiowych pogadankach nieraz ostrzegał przed "zrywaniem z tradycją, zrywaniem z przeszłością, z pokoleniami, które nas poprzedziły". O tradycji zaś mówił, że "jest złotą nicią, która zdobi złocisty kobierzec naszych dziejów. Tradycje wiążą nas z Chrystusem, ze świętymi, z bohaterami narodowymi, z mędrcami. Pozwalają nam utrzymać duchową więź ze wszystkimi pokoleniami tej ziemi, ze wszystkimi cywilizacjami". To ważna, niezbędna praca. Ojciec Łucjan sam podejmował ją latami i czyni to nadal, publikując swą książkę. Jego pisarstwo to opatrywanie ran tak okrutnie i wielokrotnie ranionej polskiej tradycji, polskiej pamięci. "Pamiętnik Sybiraka i tułacza" z jednej strony staje w rzędzie wspomnień, które spisali ks. Tadeusz Fedorowicz ("Drogi Opatrzności"), ks. Jan Zieja ("Życie Ewangelią"), Karolina Lanckorońska ("Wspomnienia wojenne"), Zofia Kossak ("Wspomnienia z Konrwalii"), Anna Szatkowska, jej córka ("Był dom") czy Barbara Piotrowska-Dubik ("Kwiaty na stepie"), a z drugiej strony znacząco odróżnia się od pamiętników ludzi, którzy opisywali losy polskie, ale odrywali je od katolickiego kontekstu i od katolickiego aspektu polskości. Jutro w Krakowie będzie miała miejsce promocja książki "Pamiętnik Sybiraka i tułacza". Komu szczególnie poleciliby Państwo tę pozycję? - Jest na pewno wiele grup czytelniczych, którym trzeba tę książkę polecić, i które przeczytają ją zachłannie i z zadumą. Po pierwsze, ci, którzy jeszcze pamiętają tamte czasy i miejsca. Dla nich książka (zwłaszcza jej początkowe partie) będzie przewodnikiem po utraconym raju albo po miejscach kaźni, poniewierki. Po drugie, ta książka jest potrzebna ludziom młodym, którzy nie wiedzą, jak to było na Syberii i w armii gen. Andersa, nie wiedzą, jak wielką, ofiarną i pożyteczną pracę wykonywali i nadal wykonują na emigracji polscy duszpasterze, nie uświadamiają sobie, jak okrutny był los wielu ich rówieśników pół wieku temu. Po trzecie, autor w żaden sposób sam nie ogranicza czytelniczego adresu. Książka jest po prostu ciekawa, żywa, barwna. Każdy, kto ją weźmie do ręki, odniesie wielki pożytek duchowy i formacyjny, zetknie się także z dobrą "literaturą przygodową". Uświadomi sobie, że trudności życiowe, twarde warunki i cierpienie kształtują charakter. Przede wszystkim zaś każdy czytelnik będzie zbudowany prawdą tego świadectwa. Czym zajmuje się dziś ojciec Królikowski poza granicami naszego kraju? - Po przejściu na bardzo późną emeryturę w 1998 roku o. Łucjan zakończył swoją trwającą 32 lata pracę w radiowej Godzinie Różańcowej w Buffalo i przeniósł się do Domu Franciszkańskiego w Chikopee w stanie Massachussetts, niedaleko Bostonu. Jest nadal czynny jako duszpasterz, spowiednik, ojciec duchowny, kaznodzieja, rekolekcjonista, nauczyciel młodzieży. Pełni tam tę posługę, często w podróży, a stale korespondencyjnie. Każdy list do nas - pisany ręką lub elektroniczny - o. Łucjan kończy franciszkańskim zawołaniem: "Pokój i Dobro!". Te słowa są najlepszym wprowadzeniem do jego "Pamiętnika". Dziękuję Państwu za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-10-24
Autor: wa