Jednooka ksieni... Kim była Służebnica Boża Matka Magdalena Mortęska?
Treść
Więc kiedy wreszcie w roku 1578 postanowiła uciec do klasztoru, co właściwie potrafiła? Czytać, liczyć, prząść, prać, gotować...
Jest rok 1554. W zamku starościńskim w Pokrzywnie przychodzi na świat czwarte i ostatnie dziecko pana starosty, Melchiora Mortęskiego, i jego żony, Elżbiety Kostczanki. Mógł być magnacki beniaminek… ale jak to w praktyce wyglądało przez pierwsze cztery lata jej życia? Ojciec był zajęty polityką, matka chorowita. Świat dzieci ograniczał się do gromady nianiek, a przestrzennie prawdopodobnie do kilku komnat w zamku. Pokrzywno dziś jest ruiną, ale plan jest nadal czytelny. Ten dawny zamek komturów krzyżackich nie miał terenów rekreacyjnych. Dookoła mogły być ziemie uprawne, ale żeby dojść do nich ze skrzydła „pańskiego”, trzeba było przejść przez dziedziniec Wysokiego Zamku, przez bramę, przez wielki dziedziniec Niskiego Zamku, znowu brama, dalej osada posłużna… i dopiero można było szukać pola albo łąki. Z małym dzieckiem za daleka droga. Więc panięta musiały się kłębić w izbie dziecinnej, a niańki pilnowały, żeby się hałas nie rozchodził na komnaty pańskie. Mała Magdusia nauczyła się w tym czasie pacierza, na pewno słuchała bajek, może zaczęła naukę przędzenia za przykładem obu starszych sióstr. Horyzont na razie od ściany do ściany.
Po czterech latach umarła jej matka (1558). Pan starosta (rzecz rzadka) nie ożenił się po raz drugi, ale rozparcelował swoje potomstwo tak, żeby nie sprawiało kłopotów na co dzień. Syna posłał do kolegium jezuitów w Wiedniu, starsze zaś dwie córki – na naukę do norbertanek w kujawskim Strzelnie, najbliższego podówczas jako tako obsadzonego i żywego klasztoru żeńskiego. A najmłodszą dał na wychowanie swojej siostrze, która była za Wulkowskim i mieszkała niedaleko, za Wisłą, w Topólnie, nieco na południe od przewozu chełmińskiego. I to był senatorski ród; ale siedziba prostsza, dwór drewniany, nieobronny, pośrodku własnych ogrodów i podwórz położony: tylko drzwi otworzyć, a jużeś w zieleni. Osiem lat, które tam Magdusia spędziła, to była następna faza jej formacji i edukacji, a formatorką główną była ciotka. Przylgnęły do siebie sercem; Wulkowska nie miała żyjących dzieci, a Magdusia nie miała właściwie nikogo poza nią, więc się potrzebowały nawzajem. I mała naśladowała panią ciotkę we wszystkim: co ją miało nawet kosztować kalectwo. Ciotka czytać i pisać nie umiała, więc też i nie uczyła; przychody karbowała na kiju; ale gospodynią była wzorową, taką, co to w każdy kąt zajrzy i wszystkiego dopilnuje na czas i w dobrym porządku, choćby i własną ręką pomóc trzeba było w kuchni, w pralni, w ogrodzie… Ówczesne panienki w dworkach tego się właśnie przede wszystkim uczyły, jak byśmy dziś powiedzieli: menadżerstwa. Z różnym skutkiem; ale Magdusia szczerze naśladowała ciotkę; i raz, pomagając w kuchni, machnęła kozikiem niewprawnie trzymanym i wykłuła sobie prawe oko. Lewe jej, na szczęście, pozostało. I pozostało przyzwyczajenie udziału w pracach, które zleca podwładnym oraz praktyczna wprawa w tych pracach. Edukacja panienki z dworku. Horyzont od kościoła parafialnego do przeciwległego lasu.
W tym samym jednak okresie, ale zapisów szczegółowych na to nie ma, w sercu „dogadała się” z Bogiem i postanowiła Jemu poświęcić życie. Jej pierwszy biograf, Brzechffa, zdaje się przypisywać to także wpływowi ciotki, tylko nie tłumaczy, dlaczego wiele dziewcząt ma pobożne ciotki, a do klasztorów mimo to nie idzie… W każdym razie decyzja została podjęta i Magdalena już wtedy, w roku 1566, oznajmiła ją jawnie w znanej scenie na przewozie, kiedy to wiozący ją do domu dworzanin ojca, oburzony jej pomysłem, zadeklarował, że wolałby „złą śmiercią zginąć” niż widzieć senatorską córkę w klasztorze! Bo ojciec był już wtedy podkomorzym malborskim, a więc senatorem Stanów Pruskich, i nawet jednooka córka jegomości musiała być w Prusiech pożądaną partią. Najstarszą, Annę, wydawał właśnie za Ernesta Wejhera, starostę puckiego; dla obu pozostałych już planował stosowne małżeństwa. Magdalena odmawiała udziału w tych planach tak zdecydowanie, że rozgniewany podkomorzy po dwu latach odesłał ją z zamku do dawnej siedziby rodowej, do Mortąg pod Lubawą, licząc, że kiedy się tam wynudzi setnie, będzie posłuszniejsza. Tam jej miało upłynąć kolejne dziesięć lat i przez te w sumie dwanaście lat ojciec i córka upierali się każde przy swoim. Więc znowu życie w wiejskim dworku, tyle że pod ścisłym nadzorem. Miała nawet zakaz nauki czytania – to się kojarzyło z klasztorem – ale ten zakaz udało się jej obejść i spędziła te lata na pracach domowych w dzień i potajemnej lekturze wieczorami. Jak mniszka, rozważała potem przy pracy to, co przeczytała. Przez te lata kolejnej formacji głównym jej formatorem był ks. Jakub Wujek jako autor zbioru kazań; a główną treścią tej formacji wiedza o Bogu. Horyzonty już teraz od Chełmna po Lubawę.
Więc kiedy wreszcie w roku 1578 postanowiła uciec do klasztoru, co właściwie potrafiła? Czytać, liczyć, prząść, prać, gotować… no i prowadzić gospodarstwo, większe lub mniejsze. Gdyby w Chełmnie istniała wtedy normalna wspólnota zakonna, tak ze trzydzieści sióstr, zrobiono by z niej może szafarkę klasztorną i nikt by się nie dowiedział, jakie jeszcze zdolności posiada. Ale tam w walących się murach nie było już ani jednej benedyktynki, a tylko kilka przypadkowo zebranych starych zakonnic innych reguł i kilka niepewnych kandydatek. Te ostatnie umocniły się na widok jej zapału, ale też natychmiast wybrały ją na przełożoną. Będzie wiedziała, co robić, prawda, siostrzenica biskupa Kostki, córka senatora… Co z tego, że nowicjuszka, zielona jak one? Zresztą, kogo miały do wyboru?
Więc przed panienką z dworku, umiejącą prząść i czytać, stanął w roku 1579 program taki: trzeba, po pierwsze, odnaleźć, odtworzyć, odcyfrować… tożsamość zakonu, której już nie ma kto przekazać drogą normalnej tradycji, i wedle tej tożsamości ustawić życie, modlitwę i formację w zgromadzeniu. Trzeba, po drugie, znaleźć dla rosnącej gromadki źródła utrzymania. Trzeba, po trzecie, znaleźć środki na miejscami remont, a miejscami zgoła odbudowę klasztoru, zanim się jego reszta na głowę nie zawali; wedle nowych praw kościelnych potrzebna była tu i tam także przebudowa. Trzeba, po czwarte, jasno i po polsku, nie tylko udostępnić wszystkim prastare prawo zakonu, Regułę św. Benedykta, ale jeszcze i dodać (po stosownym okresie doświadczeń) komentarz, szczegółowo stosujący to prawo do problemów i wymagań czasu i miejsca. A wuj biskup hojną ręką dorzucił jeszcze i piąte: umieścił pod jej troską i zwierzchnictwem także i toruński klasztor, zaraz potem dodano i żarnowiecki, następnie zaczęła się akcja nowych fundacji… a z nimi nieskończone problemy prawne i konflikty z wymownymi lub wpływowymi krytykami. Teraz już trzeba było mieć horyzont od Litwy aż do Włoch, od króla jegomości aż do karbowych we włości i od Braniewa po kurię rzymską. I choć miała gdzie szukać rady i pomocy – u większości biskupów, u wielu znawców prawa kościelnego – to nawet ci doradcy stawali zdumieni jej zdolnością do ogarniania problemów i do logicznego ich rozwiązywania. Już w roku 1588, kiedy o Żarnowiec chodziło, a ona przedstawiła prawnikom biskupa kujawskiego swoje pytania, biskup powiedział o niej: „Więcej ta panna jednooka widzi, niż my wszytcy”. Przypomnijmy, że były to czasy, w których co do kobiet panowała zasada, iż „same z siebie prawa umieć nie powinny”… bo to nie na ich rozum.
Tę jasność myślenia i zdolność oddzielania ziarna od plewy Magdalena musiała przynieść ze sobą na świat, bo ich ani dworkowa edukacja ani nawet lektura nie tłumaczy. Mieliśmy na Pomorzu umysł rzadkiej klasy, umysł skarb; co jednak tak bardzo nie pasowało do powszechnie przyjętego męskiego monopolu na ten towar, że teksty źródłowe prawie go nie komentują. Zdarzają się najwyżej jakieś zdawkowe wzmianki, bądź przychylne – o jej rozmyślaniach, dziś zaginionych, rzekł pewien ekspert „Nie wierzę, żeby to było białogłowskie pisanie”, co się wtedy liczyło za pochwałę; bądź krytyczne, jak kiedy jej (i jej zakonnic) konsekwentny opór wobec marnego kaznodziejstwa skomentowany został stwierdzeniem: „Twarde to łby u onych panien”. Kilka razy w zapisie kronikarskim widzimy w akcji tę zdolność do oddzielania ziarna od plewy. Nigdzie może tak wyraźnie, jak w scenie wizytacji biskupa Siecińskiego w Jarosławiu w roku 1612. Chodziło o prawomocność zatwierdzonej już przez Rzym chełmińskiej Reguły Reformowanej; biskup w tę prawomocność sam nie wątpił, ale zmasowany atak prawników i samozwańczych reformatorów zmusił go do oficjalnego działania. Sprowadził więc ksienię chełmińską na miejsce jako stronę w sporze i słuchał z aprobatą, jak ona zbija po kolei, punkt po punkcie, długą listę zarzutów i prawnych pułapek. Nie najęła do tego „panna jednooka” żadnego adwokata, potrafiła sama.
W nowo odnalezionym zbiorze tekstów prawnych i historycznych dotyczących Reguły Reformowanej znajdujemy kolejną garść takich mniejszych i większych prawnych pułapek, które potrafiła zidentyfikować i unieszkodliwić. Biskupowi krakowskiemu Szyszkowskiemu, który chciał obalić tę regułę jako ograniczającą zakres jego władzy nad klasztorem sandomierskim, potrafiła udowodnić, że właśnie wtedy straciłby jakąkolwiek władzę, gdyż to właśnie zatwierdzenie chełmińskiej reformy przez Rzym poddało benedyktynki pod zwierzchność biskupią zamiast zwierzchności mnichów. Wszystkim biskupom potrafiła przypomnieć, że ich władza powinna się ograniczać do sprawdzania, czy zakonnice przestrzegają sumiennie swoich praw, ustanowionych na skutek długiego okresu praktycznego doświadczania, a nie posuwać się do nadawania im praw nowych, wymyślonych w trakcie wizytacji:
gdyż nie wiem, aby kto jednym tygodniem, ba i rokiem, więcej albo lepiej upatrzyć mógł, niżeśmy trzydzieści kilka lat z radą wielu ich upatrowały i doświadczyły.
Podzieliłam się tu krótko swoim odkryciem niecodziennej osobowości w naszych dziejach. Pozostawiłam na boku jej wymiar świętości; jak wiadomo, trwa proces beatyfikacyjny, ale to zupełnie inna sprawa. Chodzi mi o to, że ta dziewuszka z dworku, postawiona przed mnóstwem spraw na raz, od problemów wiosek klasztornych aż do problemów Kościoła, stanęła na wysokości zadania, rozwiązując je szybko i sprawnie: i nie wiadomo, co bardziej podziwiać, logikę myśli czy zmysł praktyczny.
Warto by jednak dodać tutaj także wyjaśnienie co do zachowanej (szczątkowo niestety) korespondencji Magdaleny Mortęskiej, zwłaszcza zaś – bloku listów skierowanych do ksieni toruńskiej Zofii Dulskiej, jej głównej przeciwniczki w sporze o Regułę Reformowaną. Karol Górski w książce Matka Mortęska, wydanej w roku 1971, twierdzi, że Magdalena przez ostatnie kilkanaście lat życia utrzymywała przyjazną korespondencję z Dulską, przez co niezależnie od wszelkich kontrowersji i od wrogości toruńskich zakonnic zachowała między obu klasztorami przynajmniej „słomianą” zgodę. Dowodem tej zgody są przechowane w Toruniu jej listy do Dulskiej, w liczbie czterech, z lat 1621–1624, rzeczywiście utrzymane w tonie spokojnym, nawet serdecznym; można wnioskować, że w tym samym tonie pisywała i Dulska. Wprawdzie z ostatnich siedmiu lat życia obu ksień nie ma już zachowanych żadnych listów, ale Profesor nie znał też żadnych dowodów na urwanie się tej „słomianej zgody”, więc domyślnie przedłużył ją do końca, czyli do roku 1631.
Dowody jednak znalazły się później, a to w dwóch bibliotekach (nie archiwach), do których Profesor nigdy nie dotarł. Są to dwie własne wersje reguły, opracowane przez mniszki toruńskie w latach dwudziestych XVII wieku. Jedna znajduje się w rękopisie przechowywanym w bibliotece staniąteckiej, druga w druku, który nosi datę 1626 i którego jedyny przypuszczalnie istniejący egzemplarz zachował się w bibliotece klasztoru łomżyńskiego. Trafił tam niewątpliwie jako do filii klasztoru toruńskiego przed rokiem 1634 i tam ocalał, podczas gdy w Toruniu bp Zadzik kazał cały nakład zniszczyć i tylko pod tym warunkiem zgodził się udzielić benedykcji nowoobranej ksieni. Mówię tu o dwóch wersjach, gdyż nie jest to całkiem ten sam przekład; opracowanie także jest inne, gdyż druk ma konstytucje umieszczone po epilogu reguły, a rękopis – deklaracje po każdym jej rozdziale. Obie wersje zawierają jednak partie historyczne, lansujące tezę, że klasztor toruński od XII wieku (!) zachowywał konstytucje, napisane przez Bukastę, ksienię w Gerberstadt (albo w Zwechterwinkes), zatwierdzone przez papieża Eugeniusza III i przywiezione przez tę samą Bukastę do Torunia, gdzie ona potem rządziła i gdzie też umarła 5 czerwca 1143. (Przypomnijmy, że w rzeczywistości klasztor toruński założony został dopiero w roku 1311 i zakonnice do niego sprowadzono z Chełmna.) W wersji drukowanej niewiele można znaleźć ponad to; z wersji jednak rękopiśmiennej dowiadujemy się m. in., że klasztor toruński powstał przed chełmińskim i był jego domem macierzystym; że w obu klasztorach zachowywano pierwotnie konstytucje Bukasty, ale klasztor chełmiński w roku 1605 (dopiero!) od nich odszedł i ustanowił sobie jakąś nową wersję reguły z deklaracjami, podczas gdy toruński nadal trzyma się wersji autentycznej oraz owych konstytucji. Nadto, że tej autentycznej reguły nie trzeba było dla odrodzenia klasztoru w Toruniu po rupieciach szukać, jak w Chełmnie, gdyż była z szacunkiem przechowywana, a ostatnio została tylko przetłumaczona.
Co ważne, opisano tam następnie, w bardzo swoistej wersji, dzieje starań biskupów chełmińskich o pogodzenie sporu o regułę, istniejącego między obu klasztorami; te dzieje doprowadzone są do końca życia obu ksień, i wspominają toruński druk reguły (ogłoszony w roku 1626) jako jeden z epizodów sporu, co by wskazywało, że rękopis staniątecki jest od druku późniejszy. Jest to przekład reguły oparty, jak się zdaje, na włoskim jej wydaniu z roku 1578; ma deklaracje, ale ma także na końcu długi aneks „historyczny”, mówiący o klasztorach w diecezji chełmińskiej, a to według tej wersji ich historii (pełnej zmyśleń i niesłusznych zarzutów pod adresem Matki Mortęskiej), którą lansowała s. Angelika Hoffmanówna, kronikarka toruńska. Ta ostatnia zmarła w roku 1623, ale chociaż tę wersję mogły powtarzać za nią także później uformowane przez nią nowicjuszki, wolno przypuszczać, że przez ostatnie lata życia była tą pracą zajęta; a byłoby to w tym samym czasie, w którym Zofia Dulska korespondowała przyjaźnie z Matką Mortęską, chociaż nie mogła nie wiedzieć o tej trwającej właśnie pracy swoich mniszek. Nie jest jasne, czy tę korespondencję uprawiała z wiedzą swoich podwładnych, czy bez; ani czy zdawała sobie sprawę, że postępuje dwulicowo.
Powstaje problem, dlaczego mniszki toruńskie, już po wydaniu drukiem swoich „autentycznych” konstytucji (1626), nagle jakby odstąpiły od nich i sporządziły sobie nowy przekład, zaopatrzony w deklaracje. W ich bardzo zagmatwanej i niespójnej relacji dziejów sprawy, znajdujemy opowieść o tym, że bp Kuczborski nakazał pociąć tekst „konstytucji Bukasty” na fragmenty, rozmieszczone jako deklaracje pod stosownymi rozdziałami reguły i taką wersję chciał nadać obu klasztorom, ale konsultacje Matki Mortęskiej z innymi klasztorami ciągnęły się tak długo, że biskup umarł nie zdążywszy do tego doprowadzić, chociaż bardzo pragnął. Jest to zupełnie nieprawdopodobne, zważywszy że reguła chełmińska była już prawnie zatwierdzona i biskup był jej zdecydowanym zwolennikiem. Niemniej ktoś musiał taką przeróbkę wymyślić i prawdopodobnie jej właśnie owocem jest rękopis przechowywany w Staniątkach. Miejscami rzeczywiście powtarza on fragmenty owych konstytucji, chociaż wykazuje też (jak już wspomniałam) zależność od włoskiego wydania reguły z deklaracjami, specjalnie przeznaczonymi dla mniszek, z roku 1611.
Znajdujemy też w tej relacji liczne zapewnienia, że ksieni i mniszki toruńskie w niczym nie dawały przygany chełmińskiemu klasztorowi, co jest w sprzeczności z wielu zarzutami, zresztą nieprawdziwymi, stawianymi w tym samym tekście Matce Mortęskiej. Znajdujemy i twierdzenie, że taka przeróbka Reguły Reformowanej, polegająca na wykreśleniu z niej wszystkiego, co się toruńskim mniszkom nie podobało (wstęp, „Porządek nowicjatu” itd.) i na zastąpieniu zatwierdzonych już deklaracji chełmińskich toruńskimi, spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem ze strony mniszek chełmińskich; co zupełnie nieprawdopodobne, zważywszy że właśnie za wierność swojej Regule mniszki uformowane w Chełmnie zniosły mnóstwo szykan i trudności na fundacjach w Poznaniu, Jarosławiu i Sandomierzu, i że w tej wierności wytrwały. Poza tym były entuzjastkami oddzielonego nowicjatu, praktyki renowacji i współdziałania klasztorów, co wszystko deklaracje toruńskie pomijają.
Nie wiadomo, jakie były losy tego drugiego toruńskiego przekładu: czy ktokolwiek usiłował go uprawomocnić po śmierci Kuczborskiego, któremu relacja toruńska przypisuje jego pomysł. Na końcu tejże relacji jest wzmianka, że następca jego, bp Zadzik, pozwolił wydrukować przekład toruński pierwszy, ten z konstytucjami Bukasty, i w samym druku również na karcie tytułowej powołano się na niego. Wiadomo jednak, że Zadzik miał wkrótce okazać się zdecydowanym zwolennikiem Reguły Reformowanej, więc jeśli to pozwolenie nie jest fikcją, musiało zostać uzyskane wcześnie, zanim by się rozpatrzył w tej sprawie. Nie jest też jasne, w jaki sposób kopia przekładu drugiego trafiła do Staniątek: może została tam posłana umyślnie po to, żeby ją potwierdziły i pochwaliły zakonnice jedynego „niereformowanego” klasztoru w Polsce, jako autorytet ordinis antiqui. Ale mogła także zawędrować tam nieco później; jednak nie później niż około połowy tegoż wieku, bo jest na niej podpis ksieni Katarzyny Lubienieckiej (1655–1677). Brak śladów jakiejkolwiek reakcji klasztoru staniąteckiego na tę przesyłkę.
W tej chwili jednak ważne jest dla nas to, że około roku 1626 Dulska nie mogła już dłużej deklarować przyjaźni dla Matki Mortęskiej, skoro jednocześnie ogłaszała drukiem konkurencyjną regułę, stanowiącą zaprzeczenie całego życiowego dzieła ksieni chełmińskiej; nie mówiąc już o zawartym tam fałszowaniu dziejów. I raczej to, niż nie zachowanie się listów, jest powodem braku dalszej korespondencji, to jest od 1625 do końca.
O tym wszystkim Profesor nie wiedział; natomiast w roku 1986 w książce Zarys dziejów duchowości w Polsce, podał wiadomość, że w roku 1630 stanęła między Chełmnem a Toruniem „jaka taka ugoda” w sprawie reguły. Wiadomość wzięta jest z dziełka St. Brzechffy Pochodnia ludziom zakonnym, gdzie w niedatowanym, pierwszym wydaniu czytamy, że w roku 1630 dnia 23 września bp Kuczborski dokonał wizytacji i oba klasztory „do pięknej zgody przywiódł”. Brzechffa może zetknął się jakoś z toruńską relacją, ale niezależnie od tego, w jakim stopniu w nią uwierzył, daty niewątpliwie pomylił. W roku 1630 Kuczborski dawno już nie żył, a Zadzik, jak już wspomniałam, zakończył, owszem, schizmę toruńską – ale dopiero w roku 1634, a i to z dużym trudem i dużym oporem. Tak więc owa „słomiana zgoda” musiała się urwać około roku 1625 i brak jak dotąd wiarygodnych śladów jakiegokolwiek jej wznowienia.
Wstęp s. Małgorzaty Borkowskiej OSB do publikacji Listy i memoriały Matki Magdaleny Mortęskiej / Biografia Tęsknota. Opowieść o Magdalenie Mortęskiej
Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa. Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.
Żródło: cspb.pl, 18
Autor: mj