"Jednego Serca - Jednego Ducha"
Treść
Z Janem Budziaszkiem, perkusistą zespołu "Skaldowie", organizatorem koncertu uwielbieniowego pt. "Jednego Serca - Jednego Ducha" w Uroczystość Bożego Ciała w Rzeszowie, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler W Boże Ciało o godz. 19.00 w Parku Sybiraków na osiedlu Baranówka w Rzeszowie odbędzie się szósty koncert uwielbieniowy pt. "Jednego Serca - Jednego Ducha". Pomysł na taki koncert - jak pisze Pan w "Dzienniczku perkusisty" - zrodził się już w 1981 roku w Meksyku. Dlaczego właśnie tam? - Byłem wtedy z Teatrem STU na festiwalu Cervantesa w Meksyku. Weszliśmy w nocy do jednej z egzotycznych dla nas restauracji. Zaraz zwróciłem uwagę na to, iż muzyka, która dobiegała do naszych uszu, nie miała nic wspólnego z tzw. muzyką knajpową. Była to ludowa muzyka meksykańska. Żeby było jeszcze ciekawiej, to rozlegała się ona jednocześnie z kilku punktów restauracji. Zacząłem bliżej przyglądać się temu zjawisku i zauważyłem, że trzy czteroosobowe orkiestry chodzą między stolikami, co jakiś czas ktoś ich zatrzymuje, wręcza banknot i zamawia utwór. Uzgadniają szybko tonację i ten zamawiający zaczyna śpiewać, a orkiestra mu akompaniuje. Bardzo mocno odezwało się we mnie stare jazzowe porzekadło: Jak chcesz posłuchać dobrej muzyki, to sobie zagraj sam. Patrząc na rozanielone twarze tych śpiewaków, utwierdziłem się w przekonaniu, że człowiek może być szczęśliwy tylko wtedy, kiedy sam coś tworzy. Nasze smutne miny biorą się zapewne stąd, że dzięki szybkiemu rozwojowi cywilizacji technicznej coraz częściej stajemy się konsumentami kultury niż jej twórcami. Może to, co teraz powiem, nie wzbudzi entuzjazmu w środowisku artystycznym, ale ludzie sztuki uprawiają jeden z najbardziej służebnych zawodów. To od nas zależy, jak będzie nam się żyło na naszej planecie. Wtedy też w Meksyku powstała pierwsza myśl, żeby zrobić taki koncert, gdzie sam nie będę występował przed ludźmi, tylko będę im akompaniował, a ponieważ pieśni religijne, zarówno te stare, jak i nowe są bardzo piękne, będzie to coś wyjątkowego. Założyłem sobie, że mój koncert tylko wtedy spełni swoje posłannictwo, kiedy ludzie wyjdą z niego lepsi. I chodziłem z tym pomysłem przez dwadzieścia lat po duszpasterstwach akademickich w całej Polsce. Jakie przeciwności nie dopuściły wtedy do realizacji Pana pomysłu? - To było trudne, dlatego że duszpasterze akademiccy w Polsce wiedzieli, że coś takiego trzeba by zrobić, tylko organizacji tego nikt się nie podjął. Od Szczecina, przez Warszawę, Poznań, Gdańsk, Kraków, Wrocław wszędzie mówiłem o moim pomyśle na koncert muzyki religijnej. Podkreślałem, że przygotuję najlepszych muzyków i aranże, bo tu musi być wspaniała oprawa, duża orkiestra, najlepsza pod każdym względem, jeżeli chodzi o technikę wykonawczą. Że przygotuję najlepszą technikę, najlepszą scenę, najlepsze nagłośnienie, światło, to, co jest tylko osiągalne w tym kraju, żeby to nie była chałtura. Trzeba jednak byłoby zgromadzić trochę pieniędzy na ten cel. Wszyscy mądrze kiwali głowami, mówili: dobry pomysł i na tym się kończyło. Kiedy nastąpił przełom? - W marcu 2002 roku ks. Mariusz Mik, który pełni w diecezji rzeszowskiej obowiązki koordynatora ruchu Odnowy w Duchu Świętym, zaprosił mnie wraz z zespołem Halleluja Band, aby wspólnie poprowadzić rekolekcje dla młodzieży z Centrum Kształcenia Ustawicznego w Rzeszowie. Opowiedziałem mu o swoim marzeniu. Ksiądz Mariusz również marzył o koncercie, w którym muzycy służą swym kunsztem publiczności i animują ją do wspólnego śpiewu i modlitwy. Po roku zadzwonił do mnie z wiadomością, że moje i jego marzenia chyba się spełnią. Ksiądz Andrzej Cypryś, który pełni funkcję duszpasterza akademickiego, zapalił się pomysłem na koncert, a Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie chętnie pomoże. Koncert będzie się nazywał "Jednego Serca - Jednego Ducha". Zaczęliśmy wszędzie opowiadać o idei tego koncertu, który miał być koncertem mojego życia. Powiedziałem Panu Bogu, że jeżeli pozwoli mi zorganizować taki koncert, jeżeli go zagramy, tak jak ja to wszystko widzę, to będzie mnie mógł zabierać z tego świata. Koncert udał się wspaniale, przyszło na niego około siedmiu tysięcy ludzi. Co istotne, nie ma tu podziału na scenę i widownię, bo wszyscy zebrani wspólnie wielbią Boga. Formalnie scenę tworzy niemało, bo blisko dwustu wykonawców: 150-osobowy chór, wokaliści, orkiestra i zespół New Life M wspierany przez muzyków. Po pierwszym koncercie przychodzili do mnie ludzie i wyznawali, że takiego koncertu jeszcze nie przeżyli, że chcieliby przyjść w przyszłym roku. I tak w następnym roku przyszło ponad dziesięć tysięcy ludzi. W bieżącym roku do Rzeszowa oprócz wiernych z Polski przyjadą pielgrzymi z Rosji, Ukrainy, Łotwy, Niemiec i Stanów Zjednoczonych. Tam, gdzie mam rekolekcje, ludzie przyjeżdżają na koncert do Rzeszowa. A jak znalazł Pan miejsce na ten koncert? - Koncert odbywa się w parafii, która powstała trzydzieści lat temu w święto Bożego Ciała, na osiedlu, w którym w życiu Kościoła uczestniczyło tylko około 3 procent ludzi. To jest dawne wojskowe osiedle, na którym było kiedyś wysypisko śmieci i gruzowisko. Jak już z księżmi zdecydowaliśmy się, że koncert robimy w Rzeszowie, byliśmy w różnych punktach miasta i stadionach i nigdzie nas nie chcieli puścić na murawę. Wreszcie księża mówią: mamy jeszcze takie tajemnicze miejsce, i weszliśmy na to pole na Baranówce. Chodziłem po tej łące i wzorem Matki Teresy z Kalkuty rozsypałem tam z pięćdziesiąt poświęconych medalików Matki Bożej. Matka Teresa, jak chciała zagospodarować jakiś teren, zawsze zostawiała na nim medaliki. Osiedle Baranówka znajduje się tuż przy Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania i przy parafii Podwyższenia Krzyża, gdzie pracują nasi księża. Tutaj z inicjatywy prezydenta Rzeszowa urządzono przepiękny park z alejkami, krzewami, kwiatami, jakby specjalnie dla tego koncertu. Później było spotkanie u ks. bp. Kazimierza Górnego. Chociaż dwaj moi organizatorzy zapewniali mnie o jego zgodzie, dla mnie to było za mało. Ja chciałem zobaczyć w oczach księdza biskupa zapał i otrzymać serdeczne błogosławieństwo. Powiedział Pan kiedyś, że na tym koncercie "niby nic wielkiego się nie dzieje. Śpiewamy tylko znane pieśni religijne", a jednak z roku na rok przybywa na niego coraz więcej uczestników. W czym tkwi sekret tego niepowtarzalnego religijnego wydarzenia muzycznego? - W tym, że każdy z nas bez względu na to, czy się do tego przyznaje, czy nie, odczuwa głód ducha, nawet ludzie, którzy najbardziej złorzeczą przeciwko Panu Bogu i Kościołowi. Taki sam koncert jak w Rzeszowie robię w Amerykańskiej Częstochowie z młodzieżą polonijną ze Wschodniego Wybrzeża. Zawsze jest klasyczne spotkanie modlitewne, gramy stare, piękne pieśni kościelne i nowe. Czy można powiedzieć, że owocem koncertu jest powstała wspólnota "Jednego Serca - Jednego Ducha", która ma swoich przedstawicieli w Poznaniu, Krakowie, Nadarzynie pod Warszawą, ale także w Los Angeles, San Francisco czy Amerykańskiej Częstochowie? - Z pewnością. Ta wspólnota powstała sama, bez planowania, umacniały ją wspólne problemy. Z każdego koncertu wydawane są płyty CD i DVD. Koncert zawsze transmituje Telewizja Trwam, dzięki czemu więcej osób może w nim uczestniczyć... - Tak. Każdy koncert ma płytę DVD i CD. Wydaję teraz płyty DVD w systemie 5:1, czyli do kina domowego. Telewizja Trwam wchodzi na żywo o 21.40, po wiadomościach, i jest do końca. Koncert "Jednego Serca - Jednego Ducha" składa się z dwóch części. Koncert główny poprzedza występ lokalnych zespołów muzycznych, następnie grupa artystów z całej Polski animuje śpiew i modlitwę wszystkich zgromadzonych na placu koncertowym. Wszyscy zgromadzeni - na scenie i przed nią - należą do uczestników i wykonawców koncertu. W tym roku na początku będą grać dzieci, a główny koncert zacznie się o godzinie 19.45. Kto wystąpi na tegorocznym koncercie w Rzeszowie i jaki repertuar pieśni religijnych zostanie zaprezentowany? - Teraz będzie szósty koncert, lecz każdy z nich jest inny, nie ma dwóch takich samych. Jednak klamrą koncertu są dwa utwory stałe - na początek dominikańskie "Dzięki Ci, Panie, za Ciało Twe i Krew" ze względu na to, że jest to Boże Ciało, i na koniec "Jezus zwyciężył". Z tradycyjnych pieśni będą również: "Cóż Ci, Jezu, damy za Twych łask strumienie", czy "Słuchaj Jezu, jak Cię błaga lud". Jeśli chodzi o wokalistów, specjalnie nie biorę żadnych gwiazd, dlatego że mamy tutaj na najwyższym poziomie akompaniować ludziom, którzy mają śpiewać, a oni za bardzo by ich absorbowali. Jedyną i największą Gwiazdą jest tu faktycznie Pan Jezus, którego wielbi się przy okazji Uroczystości Bożego Ciała. Już kilka godzin przed rozpoczęciem koncertu ludzie ściągają z różnych stron miasta całymi rodzinami, z dziećmi i składanymi krzesełkami. Żywo przeżywają atmosferę święta, śpiewają wraz z wykonawcami i cieszą się, że są wśród nich ich biskupi, kapłani i zakonnice. Księża biskupi nie są odgrodzeni barierkami od wiernych, ale są razem z nimi, w środku tłumu, co sprawia wrażenie wielkiej wspólnoty. Pragnieniem naszym jest, aby wszyscy uczestnicy spotkania jednogłośnie powtarzali: "Dobrze nam z Tobą tutaj, Panie!", aby także za Kochanowskim pytali nieustannie: "Czego chcesz od nas, Panie, za twe hojne dary?". Czy oprócz śpiewu uczestnicy koncertu biorą udział we wspólnej plenerowej Mszy Świętej? - Nie, ale rano jest procesja. Zawsze rozpoczynam organizację tego koncertu od błogosławieństwa biskupiego. Z początku ks. bp Górny mówił mi: panie Janku, niech mi pan nie robi tego w Boże Ciało, bo jest taka tradycja, ludzie idą na procesję, a potem do domu. - I oglądają telewizję - mówię biskupowi. - A tu trzeba, księże biskupie, zawołać cały Rzeszów i okolice, żeby ludzie przyszli podziękować Panu Jezusowi, że chodził dzisiaj naszymi ulicami - wyjaśniam. W Boże Ciało do kilku lat wstecz w ogóle nie było żadnego koncertu w Polsce. Teraz ludzie nie wyobrażają sobie nie przyjść w Rzeszowie na koncert w Boże Ciało. Jak jestem w Los Angeles albo Nowym Jorku i rzucam hasło "Rzeszów", to mało kto kojarzy, że jest to miasto w Polsce południowo-wschodniej, tylko kojarzą z koncertem uwielbieniowym, największym na świecie. Byłem na kilku uwielbieniach w Ameryce, fenomenalnych zresztą, gdzie grają najlepsi światowi muzycy i w halach zebranych jest 7-8 tysięcy ludzi. Nas jednak było w tamtym roku 40 tysięcy, to subtelna różnica. Cieszy Pana fakt, że wiele osób przystępuje przed koncertem do sakramentu pojednania? - To jest podstawowy warunek nas, wykonawców, bo nie można głosić Słowa Bożego, nie będąc w stanie łaski uświecającej. W tym roku na placu będą rozstawione punkty z oznaczeniami spowiedników i punkty do modlitwy wstawienniczej. 45 lat gram, jeżdżę po całym świecie, byłem właściwie wszędzie, odnosząc różne sukcesy, natomiast to, co tutaj się dzieje, tego się nie da opowiedzieć. Trzeba zobaczyć twarze ludzi rozśpiewane i spłakane. Jednym z najważniejszych punktów każdego koncertu są ich świadectwa. Musicie to sami przeżyć na żywo. Przyjdźcie, a przekonacie się sami. Wstęp jest za darmo! Dziękuję Panu za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-05-17
Autor: wa