Jaka prawda?
Treść
"Media mają swoje obowiązki. A głównym jest szczere mówienie o wszystkim, co się dzieje w życiu publicznym." Takiego sformułowania użył jeden z dziennikarzy, ustosunkowując się do kwestii ks. abp. Stanisława Wielgusa. Idea piękna. Szczere mówienie "o wszystkim, co się dzieje w życiu publicznym", zakłada prezentowanie prawdy wieloaspektowo, w jej całym bogactwie. Tymczasem z realizacją zamierzenia jest fatalnie. Medialne jest zło i to ono bezsprzecznie okupuje pierwsze strony i rozkładówki wszelkiego rodzaju gazet. Dla dobra jest niewiele miejsca.
Przy okazji sprawy ks. abp. Wielgusa padają dziesiątki oskarżeń pod adresem całego Kościoła, który nie oczyścił się ze swojej przeszłości. Postrzegającemu płytko rzeczywistość obserwatorowi, nieznającemu realiów minionych dziesięcioleci, może się wydawać, że podłość była chlebem powszednim w Kościele, że księża byli grupą najbardziej zdemoralizowaną i dlatego dziś tak zaciekle bronią się przed ujawnieniem "ciemnej" prawdy o sobie. Ciekawe, że inne grupy zawodowe, dotknięte w o wiele większym stopniu zdradą, są rozgrzeszane bądź bagatelizuje się ich udział w budowaniu nieludzkiego systemu. Pomijam już problem esbeków, którzy dziś śmieją się w kułak z tego, co się dzieje w Polsce, pewni swojej bezkarności, wywindowani na autorytety, pobierający wysokie mundurowe emerytury. Kaci dalej triumfują nad ofiarami. Nie ma słowa, którym tę podłość można by określić... Demoniczne wręcz jest to, że odwrócona została zasada zaufania. Czyli podstawowa relacja, na jakiej zbudowany jest Kościół, i inne relacje określające społeczeństwo. W życiu publicznym nikt już nikomu nie ufa. A podstawowa zasada prawa zakładająca domniemanie niewinności, aż do udowodnienia winy, została zamieniona na jej zupełną odwrotność: domniemanie winności, z której trzeba się dopiero oczyszczać. Najczęściej w błysku fleszy i zmasowanego ataku mediów. Nie służy to prawdzie.
Tymczasem prawda jest inna
88-90 proc. kapłanów nigdy nie uległo systemowi komunistycznemu i jego funkcjonariuszom. Bycie księdzem w minionych czasach często było równoznaczne z bohaterstwem. Znajdą Państwo takie stwierdzenie w którymś z dzienników czy tygodników? Obawiam się, że nie. Tylko jedna grupa zawodowa miała swój specjalny wydział w MSW. To byli księża. Czy dlatego że było ich tak wielu? Dlatego że byli traktowani jako śmiertelni wrogowie komunizmu. Nie wystarczyły zwyczajne środki i narzędzia represji. Nie były dostatecznie skuteczne wobec niezłomności kapłanów, których karano, więziono, szpiegowano, a oni dalej trwali przy Bogu, Ojczyźnie, ludzie im powierzonym. Zwyczajni ludzie dobrze to rozumieli. Wystarczy poczytać nieco o obchodach milenijnych czy roli Kościoła w stanie wojennym. Fałszowanie prawdy w mediach polega dziś na tym, że nikt nie potrafi bądź nie chce tego zauważyć. Z kwestią tą związana jest też pewna niemożność czy wręcz bezradność ludzi Kościoła stających wobec kwestii lustracji. Jak i gdzie mówić o dobru, bohaterstwie tych czasów? Jak przebić się z tą "jasną" stroną prawdy, skoro jest niemalże pewne, iż jest ona dla lustratorów mało nośna medialne i mniej ciekawa od drugiej strony - i prawie pewne jest, że będzie zbagatelizowana? Tu jest też sedno problemu pt. "wydawać - nie wydawać" dotyczącego książki ks. Isakowicza-Zalewskiego. Cztery piąte jej zawartości stanowi przecież opis bohaterskich postaw kapłanów. Tylko jej drobna część mówi o księżach, którzy ulegli - wskutek różnych przyczyn: wierzyli rzeczywiście w system i w myśl tej złudnej wiary podejmowali współpracę z SB, byli szantażowani, a czasem wręcz zmuszani do spotkań z SB i przez nią wciągani na listy, czy robili to ze zwyczajnej wygody bądź wymiernej korzyści. Dlaczego zatem wszelkie dyskusje, emocje na temat niniejszego opracowania oscylują tylko wokół jej ostatniej części? Czy to jest "szczere mówienie o wszystkim, co się dzieje (działo) w życiu publicznym"? Na pewno nie. Nie książki boi się Kościół, ale jej fałszywej, niesprawiedliwej i jednostronnej interpretacji.
Skąd tyle bezradności?
Sedno pewnego zagubienia czy wręcz stagnacji w Kościele dotyczy kwestii braku pomysłu na to, jak w sposób pełny i mądrze mówić o tym wszystkim. Jak zachować adekwatność w prezentowaniu minionych lat - jak wyważyć proporcje pomiędzy pojęciami: niezłomność - podłość? Z perspektywy czasu okazało się błędem, że nie zebrano świadectw dobra, przykładów bohaterskich postaw minionych czasów. Nie ma opracowań, słabo udokumentowana jest historia Kościoła ostatniego półwiecza. Stąd wspomniana bezradność. Mści się grzech zaniechania. Gdzie są jednak tzw. intelektualiści katoliccy z taką zaciekłością atakujący dziś Kościół, biskupów? Jak brzmi ich głos w dzisiejszym, często bezładnym wielogłosie? Co robią w kierunku pokazywania całej prawdy, a nie tylko jej cząstki?
"Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli" - powiedział Chrystus. Prawda w Ewangelii często pisana jest przez duże "P". Prawda to Chrystus. A Chrystus to sprawiedliwość i miłosierdzie. Kościół nie boi się prawdy. Nie jest przeciwko lustracji, teczkom, nazywaniu rzeczy po imieniu, pokazywaniu jasnej i ciemnej strony swojej historii. Kościół, tak jak jego Założyciel, ma jeden cel: zbawienie człowieka. I to jest najważniejsze. I wszystko, cokolwiek się w nim dzieje, ma temu służyć. Dlatego są konfesjonały, sakrament pokuty. Jest też i kara - ale ona ma za cel naprawić człowieka, a nie być zemstą. Błędem Kościoła byłoby uciekanie od przeszłości, zamazywanie jej czy stawianie w perspektywie dwuznacznych interpretacji. Nie można w nieskończoność odwlekać operacji. Ale nie może być też tak, że jeśli na nodze pojawił się bolesny wrzód, trzeba odciąć całą kończynę. Trzeba najpierw rozpoznać chorobę, jej przyczyny, wieloaspektowe objawy, a potem dopiero próbować leczyć.
Czy Kościół wyjdzie osłabiony z całej obecnej sytuacji? Niekoniecznie. Był Judasz. I był Piotr. A Kościół trwa nieprzerwanie 2000 lat. I nadal będzie trwał. Bo jego logika jest inna niż logika świata. Dobro pozornie przegrywa, bo jest ukrzyżowane. Ale to ono ma zawsze decydujący głos. Choć trudne, zawsze zwycięża. Oby i tak się stało teraz.
ks. Paweł Siedlanowski
"Nasz Dziennik" 2007-01-06
Autor: wa