Jak zostać dyrektorem teatru
Treść
Niedawną wiadomość o objęciu stanowiska dyrektora Teatru im. Norwida w Jeleniej Górze przez Wojtka Klemma odebrałam jako żart. Wprawdzie koszmarny, ale jednak tylko żart. Tymczasem sprawa ma się zupełnie serio, Wojtek Klemm rzeczywiście wygrał konkurs i zostaje dyrektorem jeleniogórskiej sceny. Należy ubolewać nad tym faktem. Zastanawiam się, czy osoby odpowiedzialne za tak kuriozalną decyzję obejrzały choć jeden spektakl tego reżysera? Na szczęście niewiele ich zrobił, a tych, które zrealizował, nie da się oglądać. Najkrócej mówiąc, jest to ukierunkowana lewicowo (jakby z PZPR-owskim rodowodem) i antynarodowo miernota intelektualna i artystyczna, silnie naszpikowana antypolskością i ubrana w wyjątkowo prymitywną, wulgarną formę (vide: "Omyłka"). Trudno uwierzyć, że obecnie takie "kryteria" zapewniają miernocie awans. Ciekawe, co o tym sądzi pan minister kultury.
Z lakonicznej notatki, jaka ukazała się na wortalu teatralnym zaraz po ogłoszeniu wyników konkursu na stanowisko dyrektora Teatru im. Norwida, niewiele się można było dowiedzieć o dorobku Klemma. Napisano jedynie, że jest polskim Żydem mieszkającym od ponad dwudziestu lat w Niemczech, że ukończył reżyserię w berlińskiej szkole teatralnej Ernsta Busha i że przez wiele lat pracował jako asystent Franka Castorfa. Kto oglądał choć jedno przedstawienie Franka Castorfa, z pewnością nie będzie zdziwiony tym, co zobaczy w "Omyłce" na scenie warszawskiego Teatru Powszechnego w reżyserskim wydaniu Wojtka Klemma. I pewnie od Castorfa przejął Klemm tę kloaczną "filozofię" jako perspektywę, z której spogląda na świat, a w tym wypadku na Polskę. Bo najnowsze przedstawienie Klemma na scenie Teatru Powszechnego przypomina pojemnik na śmieci, do którego wrzucono różne elementy bez uprzedniego posegregowania. Tyle że owe "elementy" podpisano nazwiskami nie byle jakimi, bo aż Bolesława Prusa i Marii Konopnickiej. A o to, żeby widzowie nawet przy najlepszej swej woli nie rozpoznali tu nic ze znajomej im nowelki Prusa "Omyłka" oraz z utworu Konopnickiej "Mendel Gdański", skutecznie zadbał tandem: Paweł Demirski i Wojtek Klemm, autorzy scenariusza tegoż bełkotu.
Podparcie się zaś nazwiskami wielkich pozytywistów, którzy przecież nie zaprotestują przeciw bezprawnemu używaniu ich nazwisk, ma nie tylko nobilitować reżysera, ale też jak gdyby uwiarygodnić to bezczelne kłamstwo, które Klemm przedstawia jako obraz współczesnej Polski. Takie działanie to już nie tylko plucie we własne gniazdo i nadużycie, ale wręcz manipulacja obcymi utworami dla osiągnięcia własnego celu. A celem tym, jak wynika ze spektaklu, jest podlizanie się określonym środowiskom lewacko-liberalnym nie tylko w Polsce, ale i (a może zwłaszcza) po drugiej stronie granicy, jak widać, o wiele bliższej Klemmowi aniżeli Polska. Stąd to zajadłe ośmieszanie lustracji, dygresje na temat teczek, Kościoła, wiary, patriotyzmu traktowanego tu jako skrajny nacjonalizm, a nawet faszyzm, przywołanie sprawy kieleckiego pogromu, etc., etc. Do tego śmietnika wrzucił też fragment księgi Starego Testamentu "Pieśń nad pieśniami", piosenkę Jacka Kaczmarskiego "Co się stało z naszą klasą", kawałek "Tomaszowa" Tuwima i inne.
Pośród tego Klemmowego bełkotu na scenie wyróżnić można dwa wątki stanowiące coś w rodzaju lejtmotywu i wyraźnie sugerujące, iż to dla tej właśnie sprawy to koszmarne widowisko zostało zrobione. Pierwszy - to ukazanie Polski jako siedliska krwiożerczego antysemityzmu. Tak więc Klemm (obecny dyrektor teatru jeleniogórskiego) poprzez swój spektakl mówi światu, że w naszym kraju, tak za czasów Konopnickiej, jak i przed nią oraz po niej, aż po dziś dzień, Polacy, wyssawszy z mlekiem matki antysemityzm, biegają z nożami w zębach w poszukiwaniu Żyda. Drugi wątek, równie paszkwilancki i oczerniający Polaków, to ukazanie naszej Ojczyzny jako kraju kołtunów, który zamknięty jest na wszelką tolerancję i w swym hipernacjonalizmie idzie w stronę faszyzmu. I tu dla podkreślenia tej niby-tezy reżyser nawtykał w rozmaite miejsca, w kostiumy aktorów i gadżety biało-czerwone barwy symbolizujące nasze barwy narodowe, ośmieszając je i, jakby tego było mało, nakazał aktorom bezcześcić i niszczyć symbole narodowe, flagę itp. Wykonawcy zaś z prawdziwą nadgorliwością realizują polecenia swego "mistrza".
Patrząc na to nieudolnie wyreżyserowane, amatorskie, bezrozumne widowisko, w którym pałęta się bez celu sześcioro wykonawców (Karina Seweryn, Andrzej Konopka, Piotr Ligienza, Krzysztof Szczerbiński, Kazimierz Wysota i Adam Woronowicz) wykonujących jakieś dziwne podchody, biegających po scenie, ciągle pijących wódkę, bełkoczących coś pod nosem, przewracających i szarpiących się w bójce, raz po raz przeskakujących przez długi stół, bo nie ma innego przejścia (nie wiadomo, po co ustawiono go na scenie tak, by trzeba go było przeskakiwać, widocznie reżyser w ten sposób rozumie ruch sceniczny) - można by w końcu zbagatelizować taką miernotę i nie oglądać, bo jest to jedynie strata czasu. Ale ta miernota została przecież zrealizowana nie na scenie prywatnej, lecz w teatrze finansowanym z budżetu państwa, czyli z pieniędzy podatników. Bez czyjejś zgody Klemm nie miałby szans na zrealizowanie tu czegokolwiek, a już tym bardziej tak prymitywnego bełkotu.
Oczywiście, zgoda była (a może i zachęta) ze strony niedawnego jeszcze, na szczęście krótkotrwałego, dyrektora artystycznego tej sceny, Remigiusza Brzyka, sławnego "dzięki" swemu kolesiowi Boleście, który w sposób wielce "niekonwencjonalny" sformułował program teatru, nazwany manifestem, o czym było głośno i co zakończyło się wylaniem obu "niekonwencjonalnych" panów. Panów wylano, a to żenujące widowisko kompromitujące teatr, niestety, zostało w repertuarze. Nie jestem w stanie pojąć, dlaczego. Tak samo nie jestem w stanie pojąć, jak to jest możliwe, by niedouczony, a do tego szkodzący teatrowi człowiek mógł zostać dyrektorem teatru. Może ktoś mi to wyjaśni.
Temida Stankiewicz-Podhorecka
"Omyłka" na podstawie utworów Bolesława Prusa i Marii Konopnickiej, tekst: Paweł Demirski i Wojtek Klemm, reżyseria: Wojtek Klemm, scenografia: Justyna Łagowska, kostiumy: Julia Kornacka, muzyka: Dominik Strycharski, Teatr Powszechny, Warszawa.
"Nasz Dziennik" 2007-05-02
Autor: wa