Jak wielu pobożnych katolików chce słuchać o Trójcy Świętej zamiast o cudach ojca Pio, albo chce oprzeć swoje życie modlitwy na objawieniu Bożym, zamiast na najnowszych objawieniach prywatnych?
Treść
Jeśli nie boimy się monastycznych świętych, to może nie boimy się także rabina? Chasydzi opowiadają, że pewien słynny cadyk miał małego wnuczka, który kiedyś bawił się ze swoim kolegą w chowanego. Wymyślił sobie świetną kryjówkę, schował się i czekał, aż kolega przyjdzie i będzie krążył z bezradną miną dookoła. Ale kolega nie przychodził bardzo długo, więc wreszcie mały wylazł z ukrycia i zobaczył, że tamtemu znudziło się i poszedł bawić się gdzie indziej. Wnuczek zapłakany pobiegł do dziadka: Dziadku, dziadku, ja się chowam, a on mnie nie chce szukać! — No — odpowiedział dziadek — przynajmniej jesteś w dobrym towarzystwie. Pan Bóg też mówi: „Ja się chowam, a oni mnie nie chcą szukać”.
Zdaje się jednak, że Pan Bóg mógłby powiedzieć nawet: „Ja się objawiam, a oni nie chcą patrzeć ani słuchać”. Iluż to jest ludzi szczerze pobożnych, którzy dziękują Bogu codziennie za to, że zdążyli na autobus, albo że zdołali załatwić trudną sprawę — ale Mu jeszcze nigdy naprawdę nie podziękowali za Wcielenie Chrystusa? To należało czynić, ale tamtego nie zaniedbać … Iluż jest ludzi, szczerze przyznających się do wiary, którzy nie umieliby powiedzieć, w co właściwie wierzą. Robią sobie z tego jakąś prywatną mieszaninę i z tym im dobrze. Potem, kiedy w ich pobożne grono dostanie się jakiś oszust albo pomyleniec, gotowi mu uwierzyć nawet kiedy im wmawia, że jest wcieleniem Matki Bożej. Po prostu nie mają podstaw, żeby odróżnić zdrową naukę od baśni, słowo Boże od Science Fiction.
Cały problem sprowadza się do tego, czy człowiek, świecki albo i duchowny, traktuje Boga w głębi serca jako tematykę, czy jako osobę. Bo jeśli jako tematykę, to tematykę się uprawia; a jeśli jako osobę, to Osoby się słucha, a nie tylko o niej czy nawet do niej mówi.
Bardzo dobrze może współistnieć w praktyce traktowanie Boga jako tematyki na sali wykładowej i jako bezosobowego źródła pobożnego ciepła na modlitwie; ale w takim razie kręcimy się tylko wciąż wokół własnego ja, które bądź snuje teorie (czasem: ambitne teorie), bądź stara się coś przeżyć, czegoś dla własnej przyjemności doznać. Ewentualnie można także próbować „wsłuchać się” w słowo Boże, żeby z niego zaczerpnąć jakieś potrzebne nam akurat wskazówki. O czymże innym Bóg mógłby mówić, jeśli nie o tym, co mnie w tej chwili dotyczy? A Bóg mówi nam przede wszystkim o Sobie. Nie ma na świecie ważniejszego i większego tematu. Jak wielu pobożnych katolików chce słuchać o Trójcy Świętej zamiast o cudach ojca Pio, albo chce oprzeć swoje życie modlitwy na objawieniu Bożym, zamiast na najnowszych objawieniach prywatnych? Jest nawet pewien kompromis: w tej naszej biblijnej epoce wypracowano już sposób czytania Pisma Świętego w taki sposób, że interpretacja czyni z niego właściwie jedno więcej prywatne objawienie. Znajdują w nim ludzie to tylko, co sami tam po swojemu wymyślili.
Kilka lat temu przybył nam jeden więcej monastyczny święty: bł. o. Kolumban Marmion. Żył w latach 1858–1923. Pół Irlandczyk, pół Francuz, z językiem domowym angielskim, najpierw ksiądz diecezjalny i profesor teologii, a potem mnich w opactwie belgijskim w Maredsous, obsadzonym krótko wcześniej przez Niemców… Wychował się i żył na styku wielu kultur i narodowości i miał wspólny język z nimi wszystkimi; przez całe też życie nauczał, zarówno świeckich jak i duchownych wszelkiego rodzaju. Uderzało w jego nauce to, że dla niego prawdy wiary i życie modlitwy nie były dwiema oderwanymi od siebie dziedzinami myśli ludzkiej, ale jednym wielkim skarbem Bożego Objawienia, udzielonego, przyjmowanego z radością i tworzącego następnie podstawę naszego obcowania z Bogiem. I nie była to tylko wykładana wiedza: on sam naprawdę tak się modlił, jak modlić się uczył.
Charyzmatem, który szczególnie wyraźnie uderza czytelników Marmiona, jak zresztą uderzał także i jego słuchaczy, jest właśnie koncentracja uwagi na treści Objawienia. I nagle okazuje się, że dogmat nie jest jakąś akademicką teorią ani formułkami do zdania i zapomnienia, ale godnym radosnego podziwu przekładem na język ludzki tego, co Bóg nam o Sobie objawia, zwłaszcza zaś tego, co nam objawia o sobie w Chrystusie. Centrum objawienia nowotestamentalnego, prawda o Trójcy Świętej i o naszym usynowieniu przez Boga, jest dla Marmiona podstawą nie tylko teologii, ale i całego życia modlitwy.
Marmion tę rzeczywistość uważa za konieczną podstawę życia duchowego. Ponieważ, jak pisze, „wszystkie łaski, które otrzymujemy, zmierzają do tego, by przez łaskę usynowienia uczynić nas tym, czym Jezus jest z natury: dziećmi Bożymi i dlatego jest nam dany ten sam Duch Święty, który był w Jezusie początkiem i źródłem całego Jego życia ludzkiego” — kładzie Marmion ogromny nacisk na prawdę, że jesteśmy wezwani nie do jakiejś nieokreślonej szczęśliwości wiecznej, nie do jakiegoś tylko zbawienia od zła, ale właśnie aż do udziału we własnym życiu Boga. Powiedzmy sobie od razu, że tej podstawy, tej perspektywy, tej lekcji od niego potrzebujemy: ta prawda bowiem, jakkolwiek znana Kościołowi od początku, nie jest powszechnie obecna, o ile można sądzić z kaznodziejstwa i z pisarstwa religijnego, w duchowości naszych czasów. Dla kaznodziejów to jest najczęściej coś, o czym w zasadzie wiedzą, bo się uczyli, ale o tym na co dzień nie myślą; dla wiernych chyba najczęściej coś, o czym nie wiedzą. I skąd mieliby wiedzieć, jeśli im nikt nie głosi? „Trudny temat, Trójca Święta…” — powiada kaznodzieja i zjeżdża na jakiś łatwiejszy: jeśli już nie na politykę i aborcję, to na konieczność zewnętrznego manifestowania swojej wiary. Chrześcijanin wciąż słyszy w kościele, że powinien wierzyć; o wiele rzadziej słyszy, w co. Nie lepiej jest, gdy chodzi o dlaczego, o umotywowanie wiary: ileż to kazań słyszałam, z których wynikało, że wierzyć trzeba po to, żeby „być kimś”. Dla tych mówców najwyraźniej zasadniczą postawą duchową była ambicja, z tym tylko, że znaleźli dla niej pole nie w karierze polityka czy biznesmena, tylko w doskonaleniu własnej osobowości; i do tego właśnie Bóg im jest potrzebny. Nasz nowy święty, rozmiłowany w Bogu Trójosobowym, a nie we własnej osobowości, uczy nas inaczej.
Siostra Małgorzata Borkowska OSB urodziła się w 1939 r. Studiowała polonistykę i filozofię na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz teologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Od 1964 jest benedyktynką w Żarnowcu. Autorka wielu prac historycznych, m.in. Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII i XVIII wieku, Czarna owca, Sześć prawd wiary oraz ich skutki, Ryk Oślicy,Twarze Ojców Pustyni, tłumaczka m.in. ojców monastycznych, felietonistka.
Źródło: ps-po.pl, 25 lipca 2019
Autor: mj