Jak w starym, dobrym kinie
Treść
Nasza piłkarska ekstraklasa jest słaba i co do tego wątpliwości nie ma nikt, ale emocji na jej finiszu mogą nam pozazdrościć wszyscy. Losy mistrzowskiego tytułu rozstrzygnęły się bowiem w nieprawdopodobnych okolicznościach, których nie wymyśliłby nawet najlepszy scenarzysta. Od wtorkowego wieczoru Poznań szykuje się do wielkiej fety, a połowa Krakowa zadaje sobie pytanie, jak to możliwe, że Wisła wypuściła z rąk pewny tytuł.
- Jeszcze nie wszystko jest stracone, czekamy na megabłąd Wisły - tak po zremisowanym 0:0 meczu z "Białą Gwiazdą" mówił prowadzący lechitów Jacek Zieliński. Trener doskonale zdawał sobie sprawę, że 24 kwietnia jego podopieczni oddalili się od celu, ale szansy jeszcze nie stracili. Klucz do sukcesu tkwił jednak w rękach ich najgroźniejszych rywali. Krakowianie utrzymali bowiem czteropunktową przewagę w tabeli, dającą im spokój i względny luz psychiczny. Poznaniakom do szczęścia nie wystarczał nawet komplet zwycięstw we wszystkich meczach do końca sezonu, musieli liczyć na potknięcia Wisły. Dwa! Po cichu liczyli na to, że jedno z nich nastąpi na Łazienkowskiej, tam jednak "Biała Gwiazda" zanotowała na koncie najłatwiejszą wygraną od lat. I byłaby mistrzem, gdyby nie pokpiła sprawy tam, gdzie tego nikt się nie spodziewał. Przed własną publicznością, w starciu z lekceważoną Koroną Kielce. Pewni swego wiślacy wyszli na boisko w przekonaniu, że rywal się przed nimi położy, a gdy napotkali ostry i mądry opór, nie potrafili się odnaleźć. Przegrali i skomplikowali sobie sytuację. Nadal jednak byli panami swojego losu. Prowadzili w tabeli, gdyby pokonali Cracovię i Odrę Wodzisław, sięgnęliby po tytuł. Do 93. minuty derbów znajdowali się w połowie drogi, gdy Mariusz Jop wpakował piłkę do własnej bramki i zapewnił mistrzostwo Polski Lechowi. W tak niezwykłych okolicznościach i na własne życzenie Wisła oddała poznaniakom koronę, bo trudno się spodziewać, by w ostatniej kolejce na szczycie tabeli coś się zmieniło. Niby "Kolejorz" zagra jeszcze z Zagłębiem Lubin, niby wciąż może punkty stracić, ale tak nie będzie. Szansy z rąk nie wypuści, a pewni utrzymania w tabeli goście im nie przeszkodzą. Nie ma takiej opcji.
Walka o tytuł rozstrzygnęła się zatem w przedostatniej kolejce, w doliczonym czasie spotkań w Krakowie i Chorzowie. Wisła zremisowała 1:1, bo Jopowi pomyliły się kierunki, a Lech wygrał 2:1, bo grał do końca i ma w składzie Roberta Lewandowskiego i Siergieja Kriwca, którzy przeprowadzili akcję na miarę mistrzostwa. Takiego scenariusza i takiej niezwykłej dramaturgii nie przewidział nikt. Fantastyczne emocje spowodowały, że na chwilę zapomnieliśmy o słabości naszej ligi, wszystkich jej niedostatkach. Nagle bowiem okazało się, że polska ekstraklasa może przypominać stary, dobry film, w którym akcja trzyma w napięciu do samego końca, zaskakuje nagłym zwrotem, wywołuje łzy radości i smutku zarazem. Klęska Wisły jest zaskoczeniem, ale też wynika z polityki prowadzonej od lat przez jej działaczy i właściciela. Podczas gdy ośmieszała się niepowodzeniami na transferowym rynku, testowała dwudziestego któregoś bramkarza mającego zastąpić Mariusza Pawełka, Lech skupował utalentowanych, młodych zawodników, którzy dziś stanowią o jego sile i wkrótce powalczą o Ligę Mistrzów. We wtorkowy wieczór szczęście uśmiechnęło się do poznaniaków, ale oni zrobili wiele, by mu pomóc. Włodarze Wisły nic.
W sobotę sezon się zakończy. Niezapomniany śp. Kazimierz Górski mawiał, że dopóki piłka w grze, wszystko zdarzyć się może. Prawda, ale tak z ręką na sercu, kto z Państwa spodziewa się, że Lech szansę zmarnuje, a Zagłębie znajdzie dość siły, by mu stanąć na drodze? Poznaniakom wypada zatem pogratulować wiary, konsekwencji i mądrości, które poprowadziły ich na szczyt. Wiele na to wskazuje, że mogą pozostać na nim na długie lata.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2010-05-13
Autor: jc