Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Jak szybowanie w powietrzu

Treść

Rozmowa z Michałem Burczyńskim, bojerowym mistrzem świata
Na bojery był Pan poniekąd "skazany"...
- Zgadza się (śmiech). Gdy miałem osiem-dziewięć lat, tato zabierał mnie na treningi, na których żeglowaliśmy jednym bojerem klasy DN. Szalenie mi wtedy imponował, podziwiałem jego kunszt, umiejętność panowania nad całym tym skomplikowanym sprzętem i nie ukrywam, że bardzo chciałem go naśladować. Zwłaszcza że wygrywał, odnosił sukcesy. Krótko mówiąc, sport ten był obecny w moim życiu praktycznie od zawsze, a w wieku 13 lat zacząłem już startować regatowo.
Żeglarze mawiają, że w pływaniu fascynuje ich wolność, mierzenie się z naturą, zmienność warunków, przestrzeń. A bojerowca?
- Wszystko to, co pan wymienił. Mnie w tej konkurencji pociągają jednak przede wszystkim prędkości. To jeden z największych "motywatorów" zachęcających do jej uprawiania. Na niedawnych regatach w Żninie mój kolega żeglował z prędkością prawie 110 km/h i to na niezbyt idealnym lodzie, przy dość słabym wietrze, nieprzekraczającym trzech stopni w skali Beauforta. Przy silniejszych podmuchach, na lepszym torze możemy spokojnie mknąć powyżej 130 km/h, może nawet do 145-150.
I jakie to uczucie?
- Paradoksalnie nie czuć tej prędkości, gdyż nie mamy punktów odniesienia. Woda nie chlapie nam w twarz, fale nas nie zalewają, drzewa są gdzieś daleko na brzegu, a my znajdujemy się na stabilnej powierzchni - na lodzie. W zasadzie prędkości odczuwamy tylko wtedy, gdy mijamy bojery lecące z naprzeciwka. Przyznam jednak szczerze, że - choć ścigam się już od 15 lat - czasami się boję, iż przy zbyt gwałtownym ruchu sterem siła odśrodkowa wyrzuci mnie z kadłuba.
Wspomniał Pan, że bojer "lata" - nie pływa?
- Zdecydowanie nie pływa. Najwłaściwsze byłoby określenie "ślizga się", często jednak używamy zwrotu "lata" i nie jest to żaden błąd. W chwilach silniejszych podmuchów wiatru, gdy przychodzą szkwały, jedna płoza unosi się do góry i żeglujemy tylko na dwóch. Czujemy się wtedy, jakbyśmy szybowali w powietrzu.
Bojery można kupić czy raczej są składane samodzielnie?
- Można kupić od szkutników, część zawodników składa. Ja mam to szczęście, że tato jest doskonałym szkutnikiem i pracuje nad moim sprzętem. Czasami, gdy widzę, ile czasu na to poświęca, odnoszę wrażenie, że przygotowania trwają nieustannie. Tajemnice sukcesu tkwią w ustawieniu geometrii ślizgu, zgraniu płozownicy z kadłubem, co jest zajęciem wymagającym idealnej wręcz precyzji. Musimy mieć zawsze w zanadrzu kilka-kilkanaście kompletów płóz z różnych stopów metali, by poradzić sobie w zmiennych warunkach. Płozy bowiem przygotowuje się i ostrzy konkretnie pod dany lód. Każdy element musi być także dobrany i wykonany pod danego zawodnika, jego wagę. Ojciec zatem trzyma pieczę nad kwestiami sprzętowymi, a ja cały czas mocno pracuję kondycyjnie, bo bojery wymagają dużej tężyzny fizycznej.
Wygrywają ci, którzy najlepiej odnajdują się w konkretnych warunkach pogodowych, czyli odpowiednio dobierają sprzęt (płozy, żagiel, maszt itp.) pod lód i wiatr. Ten, kto popełni najmniej błędów, zyska nadwyżkę prędkości nad rywalami.
To droga przyjemność?
- Regatowy zestaw kosztuje około 30 tysięcy złotych, przy czym żagle silnowiatrowe po jednych zawodach są zazwyczaj do wymiany.
Ile trwa sezon?
- Jest ściśle uzależniony od pogody. W Polsce, jeśli jest mroźna zima, akweny są zamarznięte, może trwać trzy, cztery miesiące. A zdarza się, że warunki nie pozwalają na rozegranie choćby jednych regat. Tradycyjnie już sezon otwierają zawody w Finlandii, kończą w Szwecji.
Są miejsca, akweny pewne, gwarantujące, że rokrocznie będzie można na nich rywalizować?
- Nie. Bywa zbyt ciepło, na drodze staje też niekiedy śnieg, który skutecznie potrafi zasypać lód. Ale sieć bojerowców w Europie i USA jest tak rozwinięta, że zawsze znajdziemy jakiś skrawek lodu do rozegrania najważniejszej imprezy. Tegoroczne mistrzostwa świata odbędą się w USA, ale na kilka tygodni przed ich rozpoczęciem nie wiadomo jeszcze dokładnie, gdzie będą się toczyć. Wyznaczona jest flotylla, która je zorganizuje. Amerykanie są podzieleni na cztery regiony: centralny, zachodni, wschodni i północny. W tym roku rywalizacja odbędzie się w stanie Illinois, ale wcale nie jest powiedziane, że ostatecznie nie zostanie przeniesiona np. do Kanady.
A jeśli chodzi o Polskę, to ślizgamy się w rejonie jezior mazurskich, na Warmii, na zalewach: Wiślanym i Zegrzyńskim, w Kujawsko-Pomorskiem.
I to ze znakomitym efektem, bo w ostatnich latach bojery stały się polską specjalnością.
- Faktycznie przed rokiem zajęliśmy całe podium mistrzostw świata, tych sukcesów trochę było. Zdetronizowaliśmy Amerykanów, którzy dominowali przez ostatnie 30 lat.
Zbyt głośno jednak o tych sukcesach się nie mówiło, nie miał Pan poczucia lekkiego niedocenienia?
- Raczej nie. Po prostu robię swoje, dla siebie, własnej satysfakcji i specjalnie się nawet nie zastanawiam nad tym, czy ktoś o tym mówi i pisze. Owszem, dawniej bojery częściej gościły w mediach, ale czy to nasza wina, że teraz jest inaczej?
Za kilkanaście dni rozpoczną się kolejne mistrzostwa świata, obroni Pan tytuł?
- Trudne pytanie. Do Stanów polecę, w ogóle wybieramy się tam dość liczną reprezentacją. Cele są jasne, będę chciał pożeglować jak najlepiej, i jeśli szczęście dopisze, to powinno być dobrze. Sprzęt jest przygotowany, ja także.
Życzę zatem powodzenia i dziękuję za rozmowę.
Piotr Skrobisz
Michał Burczyński - dwukrotny (i aktualny) mistrz świata w bojerowej klasie DN, najmłodszy w historii medalista tej imprezy. Jest synem Piotra, byłego mistrza świata.
Nasz Dziennik 2011-01-19

Autor: jc