Jak się modlisz, to już jest dobrze...
Treść
Pytanie jest, czy się modlisz. Jak się modlisz, to już jest dobrze. A Pan Bóg to wszystko, co człowiek daje, ubogaca i wzmacnia. Jedyne pytanie, jakie możemy sobie zadać, to: czy się modliłem. To jest jedyne pytanie, na które możemy odpowiedzieć, a reszta przyjdzie z czasem.
Chciałem poruszyć temat roli, którą pełni w naszym życiu modlitwa osobista. Ma ona charakter integrujący czy spinający to wszystko, co przeżywamy jako oblaci, czy jako osoby, które chcą się w jakikolwiek sposób wiązać z Panem Bogiem. Jest to pewna rzeczywistość, której nie unikniemy i która powinna być otoczona w jakiś sposób naszą szczególną troską.
Pierwsza uwaga jest następująca. Kiedy mówimy o poszczególnych praktykach, które wiążą się z naszym życiem duchowym, nigdy nie możemy myśleć o nich tak, jakby były to kolejne rzeczy, które zaliczamy, że zrobiliśmy to albo tamto, a jeszcze coś innego zostało nam do zrobienia. W takim przypadku wcześniej czy później pojawi się myśl o tym, aby którąś z tych praktyk pominąć. Liturgia Godzin, spowiedź, Msza Święta, Lectio Divina, modlitwa osobista czy troska o poszczególne cnoty, takie czy inne – zawsze na tę rzeczywistość należy patrzeć jak na coś jednego. Bo i jedno jest nasze życie z Panem Bogiem. Przyjąwszy taką perspektywę, zupełnie inaczej będziemy funkcjonować, w sposób bardziej zwarty i zintegrowany. Można powiedzieć, że jedna aktywność napędza drugą, czyli jeśli wyznaję przed Bogiem moje grzechy w sakramencie spowiedzi, jeszcze lepiej chcę Go poznać, czyli będę oddawał się studium. A skoro jeszcze bardziej chcę Go poznać, to będę chciał spędzać z Nim coraz więcej czasu, a więc mamy tu element modlitwy. A skoro chcę z Nim spędzać coraz więcej czasu, chcę się z Nim jednoczyć, i tu mamy Komunię Świętą. Skoro przebaczył mi grzechy, poznaję Go coraz lepiej i coraz częściej się modlę, jednoczę się z Nim, coraz więcej o Nim wiem, będę chciał także czynić dobrze. Ma to wymiar zamknięty i jeśli któregoś z tych elementów braknie, wszystko się wali.
Druga uwaga jest taka, że człowiek ze swej istoty jest naturą dialogiczną, i zanim przejdziemy do mówienia na ten temat, wystarczy że przypomnimy sobie, w jaki sposób wyglądają nasze relacje – czy małżeńskie, czy rodzicielskie, czy przyjacielskie, czy jakiekolwiek inne. Poznajemy drugą osobę wówczas, kiedy wchodzimy z nią w dialog, kiedy rozmawiamy, zadajemy pytania, ale również wtedy, kiedy sami mówimy o sobie, kiedy tę drugą osobę do siebie dopuszczamy. Co więcej: poznajemy coraz lepiej siebie w tym dialogu. Dopóki byliśmy sami jak palec, nie mieliśmy nikogo, znaliśmy się dużo gorzej. Natomiast kontakt z osobą wyciąga z nas to, co w nas najbardziej ukryte. Pokazuje nam to, kim naprawdę jesteśmy, w jaki sposób reagujemy w takiej czy innej sytuacji, czego tak naprawdę chcemy, czego nam brakuje. Ta druga osoba pomaga nam poznać samych siebie, pokazując, kim jest ona sama. Pokazując nam kim jest, pokazuje nam również, kim my jesteśmy. Znamy wtedy coraz lepiej samych siebie. Pogłębia się więc nasza wspólnota z tymi bliskimi osobami. Czasami to może być bardzo trudne doświadczenie, bo wychodzą z nas rzeczy, których nie akceptujemy, które nam się nie podobają (egoizm albo zamknięcie się). Podobnie w drugą stronę. Wówczas uczymy się przekraczania samych siebie. Wtedy opuszczamy nasze wygodnictwo, egoizm czy inne wady, ale z drugiej strony też zadajemy sobie pytanie, w imię czego mamy utrzymywać kontakt z tamtą drugą osobą. Trzeba przyznać, że nie zawsze jest przyjemnie, nie zawsze jest miło w bliskich relacjach, ale mamy jakąś wartość, która nas trzyma. Na przykład kochamy daną osobę, zależy nam na niej, mimo że jest ona trudna. Wkurza nas, ale jest np. naszą żoną, naszym mężem, naszym dzieckiem i w związku z tym będę teraz walczył o to, żeby ta relacja trwała; żebyśmy przepracowali to, co nas dzieli, i żeby było jak najwięcej tego, co nas łączy. W taki sposób, jak myślę, wszyscy funkcjonujemy.
Modlitwa jest spotkaniem, dialogiem z Bogiem, w którym z jednej strony my coraz lepiej poznajemy Boga, kim On jest. Z drugiej strony wartościowe jest to, że coraz lepiej poznajemy samych siebie. Szukamy motywacji do tego, żeby w imię jakiejś wartości przekraczać to, co być może nas dzieli. Trzeba przekraczać to, co być może nas przerasta, co jest trudne, a co jest potrzebne, żeby ta relacja trwała. Ona dla nas czasami jest wartością samą w sobie, czyli trochę inny sposób myślenia, nie dla własnej wygody czy przyjemności, ale ze względu na coś, co jest dla nas bardzo ważne. To jest istotne, żeby widzieć modlitwę właśnie w takich kategoriach: dialogu i wzajemnego poznawania się.
Rozmyślając o tym, musimy pamiętać, że to nie jest tak, że przede wszystkim nam zależy na tym, żebyśmy się modlili. Nieskończenie bardziej na naszej modlitwie zależy Bogu. Kiedy zadajemy sobie pytanie, co Bóg zrobił, żeby nasza modlitwa była możliwa, musielibyśmy przeczytać całą Biblię, dlatego że fundamentem aktu modlitwy jest dzieło stworzenia. Księga Rodzaju mówi o tym, że Bóg stworzył człowieka – czyli każdego z nas – na swój obraz i podobieństwo, i w tym tkwi fundament modlitwy.
Znane wszystkim słowa św. Augustyna mówią o tym, że niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Bogu. W innym z kolei miejscu św. Augustyn bardzo głęboko rozważa swoją grzeszność. W pewnym momencie mówi: „Boże, kim jestem dla Ciebie, że chcesz, abym Cię kochał”. Kim jestem dla Ciebie? Jestem taki, taki, taki, a jednak chcesz, żebym Cię kochał. Skąd bierze się to pragnienie w Tobie, dlaczego jestem dla Ciebie tak ważny, mimo że jestem grzeszny i niedoskonały, jestem skończony, jestem stworzeniem. Dlaczego, Boże, chcesz, żebym Cię kochał? Tak można rozumieć słowa Augustyna.
Stworzenie powstało na Boży obraz i podobieństwo. I od upadku – tak jak to opisuje Księga Rodzaju – a więc złamania tej wspólnoty i komunii, cała historia zbawienia opowiada o tym, co się dzieje, żeby tę wspólnotę i jedność przywrócić. I oczywiście, epicentrum tych wydarzeń stanowi tajemnica Wcielenia. Kiedy myślimy o tym, co Bóg zrobił, żeby człowiek mógł się modlić – oprócz tego, że go stworzył – zawsze mamy myśleć o Betlejem, o Dzieciątku, które zostało złożone w żłobie, czyli jak daleko Bóg wyszedł do człowieka z tajemnicy swojego Bóstwa.
Musimy pamiętać, że stał się jednym z nas. Tajemnica Jego człowieczeństwa w dalszym ciągu jest dla nas dostępna przez tajemnicę sakramentów świętych. Mamy do niej dostęp przez Ewangelie, które opisują życie Jezusa. A ceną tego dialogu zawsze jest cena krwi Syna, czyli tajemnica Krzyża. Co Bóg zrobił, żeby człowiek mógł żyć z Nim w absolutnym zjednoczeniu? Syn umarł na krzyżu, złożył ofiarę swego życia po to, żebyśmy mogli stanowić z Nim jedno. Pamiątką tego, która będzie trwała aż do końca świata, jest tajemnica Najświętszej Ofiary, czyli Eucharystia.
Z takim więc nastawieniem wchodzimy w dialog, kiedy rozpoczynamy naszą prywatną modlitwę. Powinna ona mieć w sobie bardzo dużo troski z naszej strony, bo w tym wyraża się miłość, a więc rzecz najświętsza. Nawet jeśli codzienna, jest ona najświętszą, która – na dobrą sprawę – nadaje sens naszemu życiu. I w miarę jak człowiek postępuje w modlitwie, czyli tej przyjaźni z Bogiem – tak jak mówią Ojcowie – coraz bardziej wypadają mu z ręki wszystkie argumenty, że coś mu się należy.
Teraz jestem na etapie czytania autora z VII wieku, niesamowitego Izaaka z Niniwy, mnicha – nawiasem mówiąc, nestorianina – który wywodzi się jeszcze z Kościoła przedefeskiego, który zrobił olbrzymią karierę jako nauczyciel modlitwy, został biskupem w swoim mieście, ale po trzech miesiącach zrezygnował i powiedział, że woli być mnichem – całkiem rozsądnie – i wrócił do swojej pustelni. Izaak mówi o tym, że kiedy człowiek rozpoczyna dzieło modlitwy, na początku wydaje się mu, że coś mu się należy, ale potem im bardziej zbliża się do Boga, tym bardziej widzi swoją niegodność i grzeszność. Jest takie słynne zdanie Izaaka, które tym razem pozbawię komentarza, bo ono bardziej jest do doświadczenia niż do komentowania. Izaak mówi, że: „Jeśli człowiek widzi swoje grzechy, liczne jak piasek na brzegu morza, jest to oznaką zdrowia duszy”.
Izaak właśnie mówi o tym, że człowiek zbliża się do Boga jako ten, który jest nagi i ma nadzieję na nieskończone Boże miłosierdzie. Więc niektóre teksty, które u Izaaka się pojawiają, są godne przemyślenia i połączenia z orędziem o Bożym miłosierdziu, które tak ważne jest dla naszego stulecia i coraz bardziej ważne, im dłużej się na tym świecie żyje.
Wchodząc więc w modlitwę osobistą, która jest związana z wszystkimi praktykami, o których mówiłem wcześniej, zdajemy sobie sprawę, że przemierzamy przestrzeń absolutnej akceptacji i przyjęcia nas przez Boga takich, jakimi jesteśmy. Przed Bogiem nie musimy udawać. Możemy stanąć przed Nim z wszystkimi naszymi wątpliwościami, buntem, agresją, smutkiem, frustracją, roszczeniami i mówić do Niego tak, jak się rzeczy mają. Trochę tak, jak pokazuje nam to Hiob, który na Pana Boga potrafi nakrzyczeć w taki czy inny sposób. To pokazuje jego zażyłość.
Słuchałem nie tak dawno spektaklu Teatru Polskiego Radia. Autorem jest pewna żydowska dramatopisarka Anat Gov, a sztuka jest zatytułowana „Boże mój”. Autorka napisała tę sztukę, kiedy dowiedziała się, że jest śmiertelnie chora na raka i zostało jej niewiele dni życia. Opisuje historię kobiety, która ma kilkunastoletniego syna chorego na autyzm, który nie wypowiedział nigdy w życiu żadnego słowa. Mąż tej kobiety zostawił ją, jest sama z tym dzieckiem, a z zawodu jest psychoterapeutką. Pewnego dnia przychodzi do niej ktoś i mówi, że potrzebuje pomocy. Ona go przyjmuje i w pewnym momencie okazuje się, że tym, który przyszedł do niej na terapię, jest Bóg. Widzimy w Biblii, a zwłaszcza w Starym Testamencie, że Żydzi z jednej strony mówią o Bogu jako nieskończonym i niepojętym, trzykroć świętym, a z drugiej strony mają do Niego stosunek niezwykle osobisty, jak do bliskiego kuzyna czy wujka albo znajomego z sąsiedztwa. Wystarczy zresztą wziąć Księgę Rodzaju. Z jednej strony Abraham pada przed Bogiem i mówi, że jest po trzykroć świętym, a z drugiej strony zaprasza Pana Boga na obiad. Jest tu więc pewnego rodzaju sprzeczność, ale wynikająca właśnie z zażyłości i modlitwy. W tym dramacie, o którym wspomniałem, główna postać również Bogu wygarnia. Widzimy tu biblijną zażyłość, do której my też jesteśmy zaproszeni. Bóg jest kimś bliskim, z kim można rozmawiać czy nawet kłócić się.
W tradycji monastycznej wzorcem modlitwy prywatnej jest modlitwa Jezusowa. Do poznania modlitwy Jezusowej i do jej praktyki jako modlitwy prywatnej chciałem was przede wszystkim zachęcić. Jak mówił Grzegorz Wielki o czytaniu Pisma Świętego: „I jagnię może w nim brodzić, i słoń będzie swobodnie pływać”.
Bez względu na to, kim jesteśmy, na jakim etapie jesteśmy, modlitwa Jezusowa, czyli powtarzanie jednego zdania modlitewnego: „Panie Jezu Chryste, Synu Boży, miej litość dla mnie, grzesznika” pasuje całkowicie i w sposób absolutny. Czy jesteśmy zmęczeni, czy jesteśmy wypoczęci, jesteśmy skupieni, jesteśmy rozproszeni, mamy dużo czasu, mało czasu, jesteśmy żarliwi, jesteśmy oziębli – właśnie taka forma modlitewna może nas przeprowadzić i przez góry, i przez niziny, przez głębię i przez płyciznę.
Ojcowie mówią, że każda modlitwa osobista rozpoczyna się od modlitwy ustnej. Myślę, że nie ma co się zastanawiać, na jakim etapie modlitwy jesteśmy – to jest zawsze bardzo zdradliwe – i tak między prawdą a Bogiem to jest zupełnie bez znaczenia. Najważniejsza jest jedyna odpowiedź, której człowiek może udzielić – to jest odpowiedź na pytanie, czy się modlę. Tyle jesteśmy w stanie powiedzieć. A czy jesteśmy zaawansowani, czy średnio zaawansowani, na jakim poziomie: B1 czy C1, czy na A1 – to naprawdę nie ma znaczenia. To jest tak, jakby chłopak mówił do dziewczyny: kochasz mnie bardzo, bardzo-bardzo czy kochasz mnie tylko bardzo. Nie ma znaczenia. Najważniejsze jest, czy chce się z nim spotykać, czy nie. Jak chce, to jest wszystko w porządku, jest nadzieja, że będzie coraz lepiej. A ocenianie prowadzi jedynie do jakiejś nerwicy czy innego stanu patologicznego.
Poszukując tekstów, które o modlitwie Jezusowej mówią, polecam przede wszystkim: Rozmowę X św. Jana Kasjana, w której jest opisana modlitwa monologiczna, czyli modlitwa posługująca się tylko jednym zdaniem.
Drugi tekst, który mówi o modlitwie Jezusowej, to jest tekst św. Hezychiusza z Synaju, podobnie teksty: Diadocha z Fotyki i „Opowieści pielgrzyma”.
Zachęcam do tego, żebyście na taką drogę modlitwy osobistej weszli jeszcze bardziej gorliwie. Nie na zasadzie obowiązku. Jedno z najpiękniejszych zdań o modlitwie przeczytałem u Ewagriusza z Pontu. Mówi on: „Jeśli chcesz się modlić, to…”. Jeśli chcesz… Wracamy do tego, że jesteśmy stworzeni i funkcjonujemy w paradygmacie modlitwy, również w naszych relacjach międzyludzkich. „Czy chcesz wyjść za mnie?”. Czy chcesz… Jeśli chcesz się modlić. I to zaangażowanie jest tutaj bardzo ważne, bo Bóg chce, bo nas stworzył, wcielił się, odkupił krwią swojego Syna, czyli pokazuje, że chce. A Ty, czy chcesz? I wtedy jest bez znaczenia, czy nam wychodzi, czy nie – nie ma się czym przejmować. Pytanie jest, czy się modlisz. Jak się modlisz, to już jest dobrze. A Pan Bóg to wszystko, co człowiek daje, ubogaca i wzmacnia. Jedyne pytanie, jakie możemy sobie zadać, to: czy się modliłem. To jest jedyne pytanie, na które możemy odpowiedzieć, a reszta przyjdzie z czasem.
Tekst pierwotnie ukazał się w czasopiśmie „Benedictus”, który prowadzony jest przez oblatów benedyktyńskich.
Szymon Hiżycki OSB (ur. w 1980 r.) studiował teologię oraz filologię klasyczną; odbył specjalistyczne studia z zakresu starożytnego monastycyzmu w kolegium św. Anzelma w Rzymie. Jest miłośnikiem literatury klasycznej i Ojców Kościoła. W klasztorze pełnił funkcję opiekuna ministrantów, duszpasterza akademickiego, bibliotekarza i rektora studiów. Do momentu wyboru na urząd opacki był także mistrzem nowicjatu tynieckiego. Autor książki na temat ośmiu duchów zła Pomiędzy grzechem a myślą oraz o praktyce modlitwy nieustannej Modlitwa Jezusowa. Bardzo krótkie wprowadzenie.
Żródło: cspb.pl, 10
Autor: mj