Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Jak rozsypane puzzle

Treść

Fatalny styl zaprezentowany przez polskich piłkarzy w meczu z Litwą i nerwowe, nielogiczne reakcje Franciszka Smudy świadczą o tym, że nieco ponad rok przed mistrzostwami Europy nadal nie mamy drużyny, która gwarantowałaby choćby przyzwoitą jakość i wynik na turnieju, którego będziemy współgospodarzem. Co gorsza, z każdym miesiącem niknie nawet nadzieja, że to się zmieni.
W ubiegłym roku liczyliśmy naszej narodowej ekipie mecze bez strzelonej bramki i bez zwycięstwa. Potem cieszyliśmy się, gdy poprawiała się gra i przyszła wyczekiwana wygrana z Wybrzeżem Kości Słoniowej. Na początku lutego komplementowaliśmy piłkarzy, gdy pokonali Norwegię. Owszem, po słabym występie, szczęśliwie, ale dominowały głosy, że poczynając sobie kiepsko, też trzeba umieć przechylać szalę na swoją stronę. Nie brakowało opinii, że Smuda słusznie zrezygnował z hurraoptymistycznych taktyk, dopasowując je do umiejętności swych podopiecznych. Że wreszcie zauważył, iż rzemieślnicy nie będą tworzyli dzieł o wysokich walorach artystycznych, dlatego warto dopasować zadania do ich możliwości. Piątkowe starcie z Litwą największych nawet optymistów powaliło jednak na deski i uświadomiło, że jak nie mieliśmy, tak nie mamy zespołu, a selekcjoner za bardzo nie ma pojęcia o prowadzeniu kadry i zaczyna miotać się w swych pomysłach. Nielogicznych. Przykład najświeższy - Ireneusz Jeleń. O tym, że napastnik Auxerre nie ma żelaznego zdrowia, wiedział i wie każdy, kto posiada elementarną chociaż wiedzę na temat futbolu. W przeszłości z powodu kontuzji opuścił wiele spotkań i treningów reprezentacji. Smuda, gdy zaczynał pracę z narodowym zespołem, obwieścił zawodnikom, że ci niezależnie od wszystkiego, otrzymawszy powołanie, mają stawić się na zgrupowaniach. Także z urazami, by udowodnić, że zależy im na grze w koszulkach z orłem na piersi. Tydzień temu Jeleń przyjechał na obóz z kontuzją i rozpoczęła się burza. Selekcjoner, wściekły, zarzucił mu, że zablokował w ten sposób miejsce w kadrze innemu, zdrowemu piłkarzowi, że musi przemyśleć jego przyszłą przydatność do drużyny. Jeleń, zdziwiony, odpowiedział, iż pojawił się w Grodzisku, bo trener zawsze tego żądał. Kto miał rację? Odpowiedź nie powinna przysporzyć problemów, bo skoro Smuda oczekiwał czegoś od graczy, a potem miał im za złe wypełnienie jego poleceń, to chyba coś tu nie gra.
W piątek w Kownie, przeciw praktycznie rezerwom Litwy, Polacy zagrali tak słabo, że najbardziej nawet cierpliwi kibice zaczynali rwać włosy z głów. Bez pomysłu, ładu i składu, powielając grzechy, o których było wiadomo już rok wcześniej. Chodzi przede wszystkim o defensywę, mylącą się w prostych sytuacjach i prezentującą rywalom bramki. Czy jednak można się było spodziewać czegoś innego, skoro Smuda uparcie, nie po raz pierwszy, postawił na Kamila Glika, który niemal w każdym meczu w Serie A wyróżnia się... juniorskimi kiksami? Selekcjoner wierzy, że sytuację poprawią Manuel Arboleda i Damien Perquis, którzy lada moment mają otrzymać polskie obywatelstwo i natychmiastowe powołanie do kadry. Francuz z Sochaux ma przynajmniej nasze korzenie, ale Kolumbijczyk? Kilkanaście dni temu Smuda ostro wypowiedział się na temat zainteresowania Maorem Meliksonem. O Izraelczyku z Wisły Kraków, który wiosną na boiskach ekstraklasy zrobił furorę, stało się głośno, a jako że jego mama pochodzi z Legnicy i ma nasze obywatelstwo, zrodził się pomysł, by błyskotliwego pomocnika spróbować w reprezentacji. Trener, słusznie, odpowiedział, że według niego piłkarz kadry powinien dla niej zostawić serce i zdrowie. Tymczasem Melikson stwierdził, że czuje się Izraelitą i zawsze marzył o występach w drużynie tego kraju. Wobec Arboledy szkoleniowiec podobnych obiekcji nie ma, choć ten nieraz w przeszłości mówił, że chciałby wreszcie wystąpić w reprezentacji Kolumbii, a nie może się doczekać, gdyż o powołaniach decydują układy. Czytając między wierszami - ostatecznie mógłby zagrać dla Polski, skoro dla ojczyzny nie jest w stanie. Dlaczego akurat to dla Smudy nie jest problemem?
Jeszcze niedawno wydawało się, że naszą największą bronią na Euro będą bramkarze. Największą, czyli najpewniejszą. Tymczasem ostatnie tygodnie pokazały, że wcale tak być nie musi. Kontuzje złapali trzej najlepsi, według sztabu szkoleniowego, czyli Łukasz Fabiański, Wojciech Szczęsny i Przemysław Tytoń. Żaden z nich nie mógł wystąpić na Litwie, zatem Smuda między słupki wstawił Sebastiana Małkowskiego, czyniąc mu ogromną krzywdę. Czego się bowiem spodziewał po zawodniku, który w ekstraklasie rozegrał 10 (nie mniej i nie więcej, dokładnie - dziesięć!) spotkań, wcale się w nich specjalnie nie wyróżniając. Wolał niedoświadczonego gracza Lechii Gdańsk od przykładowo Tomasza Kuszczaka, rezerwowego, ale Manchesteru United. To logiczne? Do Euro pozostało zbyt mało czasu, nie ma go na eksperymenty, trzeba zgrywać zespół, tymczasem nadal przypomina on rozsypane puzzle. Smuda z niewiadomych przyczyn nie powołuje Patryka Małeckiego, jak twierdzi, przez jego "niepokorny" charakter. Zgoda, tyle że "Mały" jest być może najlepszym Polakiem w ekstraklasie, a selekcjoner nie bał się wyciągnąć ręki do Sławomira Peszki, jednego z antybohaterów ostatniej afery alkoholowej w kadrze. Ktoś tu dostrzega logikę?
Do czerwca 2012 r. nie pozostało dużo czasu. Reprezentacja od miesięcy nie rozegrała kilku dobrych spotkań pod rząd, udane można policzyć na palcach. Nie czyni postępów, nie poprawia swej jakości. Gdy selekcjoner rozpoczynał pracę z kadrą, kibice przypominali znaną ze stadionów przyśpiewkę: "Franek Smuda czyni cuda". Na razie tych "cudów" jakoś nie widać, a czas mija szybko. Przeraźliwie szybko.
Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik 2011-03-29

Autor: jc